Niektórzy twierdzą, że w pewnym wieku nie da się już nawiązać prawdziwej przyjaźni. Ale ja i Halinka byłyśmy najlepszym przykładem, że nie jest to prawda. Poznałyśmy się już na emeryturze, na zajęciach w naszym osiedlowym domu kultury. Mnie na udział w nich namówiła koleżanka, Janka, z którą razem pracowałam przez ostatnie dwadzieścia lat. Początkowo nie bardzo chciałam iść, bo czułam się już za stara na to, aby się nauczyć czegoś nowego.
– Po co mi to? – pytałam, wzruszając ramionami.
Nie chciałam mieć nowych obowiązków, chodzić na jakieś kursy, zajęcia. A jednak po kilku tygodniach naprawdę się w to wciągnęłam. Zabawne, ale to Janka w końcu z nich zrezygnowała, chociaż wcześniej była pełna entuzjazmu. Ale kiedy na świat przyszły jej wnuki, poświęciła się ich wychowaniu. Tymczasem ja już nie wyobrażałam sobie życia bez kolejnych kursów i nowo poznanych, z reguły bardzo sympatycznych ludzi, w tym przede wszystkim Halinki.
Z miejsca przypadłyśmy sobie do gustu
Ona spokojna i opanowana, ja żywiołowa, zawsze pełna energii – byłyśmy jak ogień i woda, ale znakomicie się uzupełniałyśmy. Mój mąż żartował, że gdy jesteśmy razem, zachowujemy się zupełnie jak nastolatki i chyba faktycznie coś w tym było. Przy Halince młodniałam i naprawdę chciało mi się robić na nowo wiele rzeczy. Kiedyś uwielbiałam podróżować, ale Jan był domatorem i trudno go było gdzieś wyciągnąć, więc nawet wakacje spędzaliśmy na działce pod miastem. Halinka na nowo obudziła we mnie podróżniczą pasję. Mój mąż nie miał o to pretensji, że wypuszczam się z nią nie tylko na wycieczki po Polsce, ale nawet na dalsze wyprawy. Byłyśmy w Chorwacji, zwiedziłyśmy czeską Pragę. Byłam także z Halinką we Francji u mojej kuzynki, która powiedziała, że zazdrości mi takiej przyjaciółki.
– Widać po was, że się doskonale rozumiecie – usłyszałam.
Po kilku latach znajomości Halinka stała się praktycznie częścią naszej rodziny, tym bardziej, że swojej nie miała. Z mężem nie mieli dzieci, bo ich jedyne wiele lat temu zmarło tuż po porodzie i mimo starań moja przyjaciółka więcej nie zaszła w ciążę. Jej mąż odszedł na zawał tuż przed emeryturą. Oboje byli jedynakami, więc kiedy go zabrakło, Halinka została na świecie całkiem sama. Halinka nie była typem „duszy towarzystwa”, miała raczej samotnicze usposobienie, nie otaczało ją więc grono znajomych. Do mnie do domu przychodziła początkowo dość niechętnie, ale później polubiła polityczne spory z moim mężem i nie przeszkadzały jej nawet moje wnuki, które pakowały jej się na kolana, zostawiając na eleganckich spódnicach ślady swoich małych rączek.
Myślę, że była z nami szczęśliwa
A już na pewno nie była samotna. A to przecież jest takie ważne, szczególnie kiedy nagle okazuje się, że człowiek jest chory… Halinka zachorowała na nowotwór i walczyła z nim dzielnie przez trzy lata. W tamtym czasie widywałam się z nią prawie codziennie, wspierałam ją, pomagałam.
– Jesteś dla mnie jak siostra – mawiała.
Lekarze dawali jej nadzieję na wyzdrowienie, leczenie zadziałało i planowałyśmy obie, że latem wyjedziemy na jakąś dalszą wycieczkę. Niestety, nagle przyplątało się zwykłe przeziębienie i… serce mojej przyjaciółki nie wytrzymało tej infekcji. Po śmierci Halinki byłam zdruzgotana, ale musiałam się pozbierać, aby urządzić jej pogrzeb. Wiedziałam, że chciała być pochowana w grobie razem z mężem, wybrałam więc skromną, ale ładną trumnę. Musiałam także kupić odpowiedni strój dla swojej przyjaciółki, która za życia ubierała się tylko w jasne i żywe kolory.
– Wokół jest tyle szarości, trzeba ją jakoś rozproszyć – mawiała.
Dlatego żadna z jej sukienek, w których wyglądała jak rajski ptak, nie nadawała się do trumny. Po pogrzebie urządziliśmy z mężem niewielką stypę. Potem przypadła mi także niezręczna rola zrobienia porządku z rzeczami Halinki, które po niej zostały w gminnym mieszkaniu. Musiałam je zabrać, bo na ten lokal czekała już jakaś rodzina. Część skromnego dobytku mojej przyjaciółki oddałam więc jej sąsiadkom, część spakowałam dla PCK. „Smutne…” – myślałam. „Kto by się zajął tym wszystkim, gdyby nie ja?”. Organizacja pogrzebu wymagała przecież i czasu, i pieniędzy. Nie jesteśmy z mężem majętnymi ludźmi, ale uznaliśmy, że Halince nie będziemy żałowali, przez wzgląd na jej pamięć. Kiedy sprzątnięto zeschnięte wieńce z jej grobu, uznałam także, że sam pomnik wymaga naprawy.
– Wypadałoby położyć nową płytę i zrobić wazon na kwiaty – myślałam głośno.
– Rozumiem, że pani Halina zostawiła na to jakieś fundusze – włączyła się moja synowa.
– Nie, niczego od niej nie dostałam, ale nie o to chodzi... – zaczęłam jej tłumaczyć, jednak ona mi przerwała.
– Mamo, nie chodzi o spadek, ale o zwrot kosztów. To ci się należy!
– Tylko od kogo miałabym dostać te pieniądze? – uśmiechnęłam się smutno.
– Pani Halina dostawała emeryturę, więc musiała mieć konto. Skąd wiesz, że nie ma na nim żadnych pieniędzy?
– Nawet jeśli są, to przecież ja ich nie dostanę! – stwierdziłam.
– Wręcz przeciwnie! Zgodnie z prawem bankowym osoba, która poniosła koszty pochówku zmarłego i pokaże dowody w postaci rachunków ma prawo do zwrotu tych kosztów z rachunku oszczędnościowego, który został po zmarłym. I nie potrzeba do tego nawet wyroku sądu, wystarczy, że przedstawisz rachunki w banku – wyjaśniła mi synowa.
– Ale ja nawet nie znam numeru konta Halinki – odparłam.
– Nie szkodzi! Wiesz, w którym banku miała konto? To się musisz do niego zgłosić i już! – brzmiało to tak prosto!
Przyznam szczerze, że byłam zdziwiona tym, o czym powiedziała mi Monika.
Nie znałam takiego prawa
Ale w sumie ona jest księgową i na wielu rzeczach się zna. „Co mi szkodzi spróbować?” – pomyślałam. Zrobiłam tak, jak doradziła mi synowa. Jakież było moje zdziwienie, kiedy po kilku tygodniach dostałam pozytywną odpowiedź z banku, że zwrócą mi pieniądze! Przeczytałam w liście, że bank uznał przedstawione przeze mnie rachunki za zasadne i niewygórowane. I faktycznie dość szybko przesłał na moje konto środki z konta Halinki.
– Nie wiedziałem, że tak można – mąż był zaskoczony. – Tym bardziej się cieszę, że to wszystko zorganizowaliśmy.
Niestety, znalazł się ktoś, kto był innego zdania… Po jakimś czasie, kiedy wydawało się, że wszystkie sprawy Halinki zostały załatwione, dostałam list z kancelarii prawnej. Otworzyłam go z niepokojem, a kiedy zaczęłam czytać, zwyczajnie ugięły się pode mną kolana. Okazało się bowiem, że znalazł się jakiś dalszy krewny mojej przyjaciółki, który odziedziczył po niej jej skromny majątek. I nie tylko oskarżył mnie o zagrabienie rzeczy osobistych, ale i o… wyłudzenie pieniędzy z banku!
– Nikt pani nie kazał robić tak wystawnego pomnika! – usłyszałam od niego, kiedy spotkaliśmy się twarzą w twarz w sądzie. – Dysponowała pani nie swoimi pieniędzmi, tylko moimi.
Myślę, że na długo zapamiętam wykrzywioną wściekłością twarz tego człowieka. Wiem, że gdyby wcześniej dowiedział się o śmierci swojej krewnej, pochowałby Halinkę w najtańszej trumnie i nie wystawił jej żadnego nagrobka. Na szczęście to ja byłam przy niej do końca. Nie liczyłam na żadne profity, kiedy ją żegnałam i to, że bank zwrócił mi pieniądze nie było dla mnie najważniejsze. Ale też nie miałam zamiaru ich oddawać temu bezwstydnemu człowiekowi! Na szczęście sąd przychylił się do stanowiska mojego oraz banku, i uznał, że zwrot kosztów za pogrzeb był jak najbardziej zasadny. Rozczarowany spadkobierca zabrał więc to, co zostało na rachunku. Ile? Nie mam pojęcia i wcale nie jestem tego ciekawa.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”