„Moja przyjaciółka to paskudna egoistka. Woli pojechać na wakacje, niż zostać dawcą szpiku. Tu chodzi o życie dziecka"

Kobieta, która zdenerwowała się na przyjaciółkę fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Nie mogłam zrozumieć decyzji Mirki. Nie rozumie, że to kwestia życia i śmierci, a nie wakacji!? Bartkowi nie bała się pomóc, ale dla kogoś innego nie starczyło jej odwagi? Że też ludzie mogą być tak podli!".
/ 03.08.2021 13:11
Kobieta, która zdenerwowała się na przyjaciółkę fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Byłam akurat u Mirki, kiedy zadzwonił jej telefon.

– Tak, to ja – potwierdziła. Chwilę słuchała, ale zaraz odpowiedziała stanowczo: – Przykro mi, to niemożliwe. Może w innym terminie. Teraz nie mogę! – i rzuciła słuchawką.

– Ejże, to musiał być wyjątkowo natrętny akwizytor, bo byłaś taka oschła – powiedziałam ze śmiechem.
Mirka zawsze była dla wszystkich miła i dlatego dawała sobie wciskać każdą ofertę przedłużenia abonamentu.

– To nie był akwizytor – powiedziała, siadając z rozpaczą na podłodze. Wszędzie walały się walizki, ubrania, aparat i kosmetyki… – Tak mi głupio, ale musiałam, po prostu musiałam odmówić! Wiesz, jak marzyłam o tej wyprawie!

– Wiem – potwierdziłam, nadal nie rozumiejąc, o czym ona, u diabła, mówi.

Mirka zawsze była zwariowana na punkcie Skandynawii. Sama nauczyła się szwedzkiego i od lat planowała włóczęgę po tamtym kraju. Niedawno poznała przez Internet kilkoro ludzi, którzy już od kilku lat spędzali urlopy w ten sposób, i zamierzała do nich dołączyć. Mnie się to wydawało trochę nierozsądne. Raz, że wcale dobrze tych ludzi nie znała, dwa – uważam, że jesteśmy już za stare na takie wędrówki z plecakiem od schroniska do schroniska, bez żadnego planu i celu. Ale taka właśnie była Mirka, postrzelona i zwariowana. No cóż, nie miała rodziny i mogła sobie jeszcze pozwolić na takie szaleństwa…

– Ale co ma wspólnego twój wyjazd z jakimś akwizytorem? Po prostu go olej, chyba mi nie powiesz, że przejmujesz się tym, że biedak nie podpisze jednej umowy więcej!

– To nie był akwizytor – przyznała Mirka. – Pamiętasz, jak Bartek był chory?

Przełknęłam z trudem ślinę.

– Tego się nie zapomina – powiedziałam. Nie, kiedy dowiadujesz się, że twoje roczne dziecko ma białaczkę…

– Wtedy wszyscy zgłosiliśmy się na badania, żeby stwierdzić, czy ktoś z nas może zostać dawcą szpiku – przypomniała mi Mirka.

Rzeczywiście, cała rodzina, sąsiedzi, koledzy z pracy – wszyscy zadeklarowali chęć bycia dawcami.

No i teraz znalazł się ktoś, komu być może pomógłby mój szpik – dokończyła smętnie Mirka. – Tylko że te badania muszą zostać zrobione jak najszybciej! A ja pojutrze wyjeżdżam!

– I chcesz odmówić? – zapytałam ze smutkiem.

– Nie chcę! – powiedziała żarliwie. – Ale boję się, że stracę swoją życiową szansę! Kto wie, czy jeszcze będę miała okazję kiedykolwiek pojechać?

– Możesz pojechać za rok, za dwa, i kiedy tylko chcesz – powiedziałam powoli. – A ten człowiek, który czeka na ratunek, nigdzie już nie pojedzie, jeśli nie dasz mu szansy, nie rozumiesz tego?! – krzyknęłam na Mirkę.

Chciałam nią potrząsnąć. Wiem, że wtedy, dwa lata temu, była gotowa pomóc Bartkowi i dlatego zarejestrowała się jako dawca szpiku, ale przecież teraz czekał gdzieś jakiś inny Bartek, i jemu już nie mogła podać pomocnej ręki?

Pożegnałam się z Mirką chłodno, życzyłam jej przyjemnej podróży i wróciłam do domu. Na szczęście Marek, mój mąż, zabrał Bartka do swojej mamy, więc miałam czas, żeby spokojnie pomyśleć. Przypomniałam sobie, jak to się wszystko zaczęło…

Przeszczep szpiku to była dla Bartka jedyna nadzieja!

Kiedy Bartek skończył roczek, zaniepokoiło mnie, że nagle zrobił się bardzo płaczliwy. Dotychczas zazwyczaj uśmiech nie schodził mu z buzi. Poszłam do pediatry, ale nie przejął się tym za bardzo.

– A pani się ciągle uśmiecha? – zapytał retorycznie.

Dałam więc spokój, choć w głębi duszy nie byłam przekonana i wciąż się martwiłam. Kiedy więc zobaczyłam na nogach Bartka jakieś zasinienia i wybroczyny, nie czekałam już na opinię lekarza z przychodni, tylko od razu zapisałam synka do specjalisty.

– Białaczka – oznajmił mi, kiedy wykonano niezbędne badania.

Dobrze, że był z nami Marek, bo ugięły się pode mną nogi i gdyby mąż mnie nie podtrzymał, chyba bym zemdlała.

– Niech pani się tak nie martwi, takie malutkie dzieci zazwyczaj zdrowieją i potem nie ma nawet śladu po chorobie – pocieszały mnie pielęgniarki.

Niby to wiedziałam, bo wyczytałam prawie wszystko, co było na ten temat napisane, ale i tak zamartwiałam się na śmierć. Serce mi się krajało, kiedy widziałam Bartusia w szpitalnym łóżeczku i z tymi wszystkimi kablami i rurkami, zamiast biegającego po ogródku albo huśtającego się na swoim ukochanym koniku na biegunach.

– Może chemioterapia wystarczy, ale i tak trzeba szukać dawcy, na wszelki wypadek – poinformował mnie pan doktor.

Wtedy to właśnie z pomocą przyszli mi wszyscy krewni i znajomi, rejestrując się w bazie dawców. Bo ani ja, ani Marek nie mogliśmy nimi być…

– Ktoś się znajdzie, na pewno – pocieszał mnie Marek, kiedy było już wiadomo, że sama chemia nie pomoże.

Pozwolono nam zabrać dziecko do domu na przepustkę, a ja i tak cały czas trzymałam w ręce komórkę, z nadzieją, że zadzwonią ze szpitala, że w końcu znalazł się dawca. I w końcu się doczekałam!

– Marek, ubieraj Bartka, jedziemy do szpitala – krzyknęłam z radością. – Mają dawcę! Trzeba tylko zrobić badania!

Byłam pewna, że wszystko będzie w porządku, że się uda, i niedługo wrócimy do domu już na dobre, ze zdrowym synkiem! I początkowo rzeczywiście dobrze się zapowiadało. Lekarz nie chciał nam robić nadziei, ale po jego minie i ostrożnych słowach widziałam, że wszystko zmierza ku dobremu.

Niestety. Niedługo potem wezwał nas do swojego gabinetu. Niestety, nie miał dla nas dobrych wieści.

– Nie wyszło… – stwierdziłam, przyciskając rękę do ust, żeby powstrzymać płacz. – Jednak nie ma zgodności?

– Nie o to chodzi – przyznał ponuro.

– Tacy ludzie… – zamilkł na chwilę.

– Chodzi o to – ciągnął dalej – że potencjalny dawca się wycofał…

– Ale jak to? – nie zrozumiałam. – Zachorował? Coś mu się stało?

– Nie – lekarz pochylił się nad biurkiem. – Doszedł jednak do wniosku, że taki przeszczep może zaszkodzić jego zdrowiu…

– To bzdura! – krzyknęłam gwałtownie.

– Ja to wiem i pani też, ale nikogo nie możemy zmusić – powiedział spokojnie.

– A nie możemy z nim porozmawiać? Przekonać? – zapytał Marek z nadzieją.

– Przykro mi, te dane są poufne – pokręcił głową lekarz.

Nie mogłam uwierzyć w nasze szczęście!

Rozpłakałam się tam z poczucia bezradności. Nie mogłam się w takim stanie pokazać Bartkowi, więc Marek poszedł do niego sam, a ja usiadłam na korytarzu. Jedna z pielęgniarek przyniosła mi kawę.

– Dlaczego? – zapytałam ją. – Po co ktoś się zgłasza i daje nadzieję, a potem ją odbiera?

Milczała chwilę.

– Nie wiem – przyznała. – Może nie zdawał sobie sprawy, że telefon kiedyś zadzwoni, może myślał, że tak trzeba, a potem się przestraszył?

– Powinien tu przyjść i popatrzeć na te chore dzieci – powiedziałam gwałtownie. – Wtedy może zobaczyłby, co to strach!

Na szczęście jakiś czas później znaleziono następnego dawcę, już nie tak dobrego, ale wciąż mogącego pomóc Bartusiowi. Ja jednak nie mogłam się tym cieszyć. Bałam się powtórki. Nie pozwoliłam sobie na radość nawet wtedy, kiedy badania wyszły pozytywnie, kiedy przygotowywano Bartka do operacji… Dopiero potem odetchnęłam z ulgą.

– Udało się, udało – powtarzałam sobie, bo nie mogłam w to uwierzyć.

Odetchnęłam głębiej chyba dopiero wtedy, kiedy w końcu wróciliśmy do domu – z całkowicie zdrowym Bartkiem!

Dlatego teraz nie mogłam zrozumieć decyzji Mirki. Nie rozumie, że to kwestia życia i śmierci, a nie wakacji!? Bartkowi nie bała się pomóc, ale dla kogoś innego nie starczyło jej odwagi?

Chwyciłam słuchawkę i już miałam zadzwonić i powiedzieć jej kilka przykrych słów, kiedy odezwała się moja komórka.

– Nie jadę – usłyszałam głos Mirki. – Jestem zdrowa, mam na to całe życie, ale ten ktoś nie…

Czytaj także:
„Cała rodzina wyśmiewała moje staropanieństwo. W końcu zatrudniłam przyjaciela, żeby grał mojego narzeczonego”
„Wujek gwałcił mnie w dzieciństwie. Gdy zaszłam w ciążę, ciotka wyrzuciła mnie z domu. Trauma zniszczyła mi całe życie”
„Janusz był mi jak brat, a teraz go nienawidzę. Po śmierci żony znalazł sobie nową, młodszą pannicę. Moją córkę...”

Redakcja poleca

REKLAMA