Ufałem mu bezgranicznie, był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Skoczyłbym za nim w ogień, oddałbym ostatnią koszulę, gdyby zaszła taka potrzeba. Kiedyś. Teraz go nienawidzę.
Od najmłodszych lat byliśmy z Januszem nierozłączni. Trzymaliśmy się razem na podwórku i w szkole. Wspólnie broiliśmy, uciekaliśmy z lekcji, podrywaliśmy dziewczyny i odnosiliśmy sukcesy w sporcie.
Jednomyślnie wybraliśmy tę samą szkołę średnią i specjalizację z elektromechaniki. Bez ociągania zgłosiliśmy się do wojska, wiedząc, że i tak czeka nas obowiązkowa służba. Traf chciał, że przydzielono nas do tej samej jednostki, więc łatwiej przychodziło nam znosić los poniżanych rekrutów.
Byliśmy jak bracia...
Nawet zakochaliśmy się w tym samym momencie. Ja w mojej Basieńce, on w Eli. I obaj pewnego dnia przy piwie podjęliśmy decyzję o ustatkowaniu się. Tylko ze względu na przyszłe żony wyprawiliśmy nasze śluby tydzień po sobie, żeby panny młode mogły w tym dniu być w centrum uwagi.
Janusz i Ela zamieszkali w służbowym mieszkaniu w jednym z pierwszych oddanych przez naszą firmę bloków, my z Basią cisnęliśmy się jeszcze przez dwa lata w czterech maleńkich kątach moich rodziców, zanim zakład dokończył budowę drugiego osiedla.
Nigdy nie zazdrościłem Januszowi mieszkania ani awansu, bo szybko został brygadzistą, a potem kierownikiem oddziału. Uważałem, że sprawiedliwie jemu szczęści się w pracy, mnie w życiu prywatnym.
Wcześnie zostałem ojcem, najpierw Madzi, potem Jurka i Bożenki. Podczas gdy my świętowaliśmy narodziny trzeciego dziecka, oni z Elą ledwo dorobili się pierwszego po latach prób i żarliwych modlitw.
Nikogo nie dziwiło, że zostałem ojcem chrzestnym Antka, podobnie jak Janusz mojej Madzi. Wspieraliśmy się na każdym kroku, jako przyjaciele i ojcowie rodzin. Jeśli któreś z moich dzieci potrzebowało specjalistycznych, niedostępnych na naszym rynku lekarstw, Janusz stawał na głowie, żeby ściągnąć je dla nich z zagranicy.
Kupował moim maluchom ciuszki i słodycze w Peweksie, pożyczał mi pieniądze, abyśmy mogli wyjechać na wakacje do Bułgarii czy Rumunii.
Ja, wykorzystując swój talent stolarski, zrobiłem Antkowi meble do pokoju, jakich nie miał nikt w okolicy. Ela, zapalona zielarka, stale podrzucała mi swoje lecznicze przetwory. Uzupełnialiśmy się jak na kochającą rodzinę przystało, bo tak zawsze traktowałem swojego przyjaciela i jego bliskich.
Wszystkich nas zaskoczyła choroba Eli
Trzecie zaawansowane stadium raka piersi, chemioterapia, dwie operacje, radioterapia, a przede wszystkim niespotykany ból i cierpienie. Byliśmy z Basią na każde zawołanie.
Zabieraliśmy do siebie Antka, żeby nie widział łez mamy, nie słyszał jej rozdzierającego krzyku.
Pocieszaliśmy całą ich trójkę, woziliśmy po specjalistach, podrzucaliśmy obiady, pomagaliśmy Januszowi nauczyć się domowych obowiązków i wspólnie świętowaliśmy powrót Eli do zdrowia.
Lekarze uprzedzali, że o pełnym wyzdrowieniu możemy mówić dopiero po pięciu latach, ale nie chcieliśmy czekać, bo wszystkich nas zbyt wiele kosztowało to doświadczenie. I kiedy już odtrąbiliśmy ten prawdziwy sukces, Ela umarła. W ciągu trzech miesięcy nastąpił gwałtowny nawrót choroby i nikt nie dał jej już nadziei. Odeszła wyczerpana, prosząc o opiekę nad chłopakami.
Jej śmierć na wszystkich nas odcisnęła piętno. Nawet rozwód naszej najmłodszej latorośli nie wstrząsnął mną i Basią tak, jak strata Eli.
– Najważniejsze, tatku, że żyję, jestem zdrowa, silna, mam wspaniałego synka. Reszta jakoś się ułoży – mówiła Bożenka. Zaraz po tym, jak jej mąż sprowadził do domu kochankę, ona zamieszkała z nami.
– Nie jakoś, a na pewno lepiej. Zobaczysz, życie nie lubi pustki – pocieszałem wtedy córkę przekonany, że zasługuje na dobrego, porządnego mężczyznę.
Nie przyszło mi do głowy, że tym facetem może być straszy od niej o 27 lat Janusz!
Co ty, żarty sobie ze mnie robisz, człowieku?!
– Jak to zakochaliście się w sobie?! Kiedy?! Myślałem, że cierpisz z powodu straty Eli, a ty wdałeś się w amory z moją córką! Nie wstyd ci? Mógłbyś być jej ojcem, dziadkiem jej syna! Nie pozwalam na to! Zabraniam się wam spotykać! – ryczałem wściekły, kiedy postanowili wyznać mnie i Basi prawdę.
Byłem ślepy albo głupi, ale naprawdę wcześniej nie zauważyłem dziwnego zachowania Bożenki. Nie wzbudziła moich podejrzeń jej praca po godzinach, strojenie się, a przede wszystkim nie zastanowiło mnie nagłe zniknięcie z naszego domu Janusza.
Wcześniej nie mogliśmy się od niego opędzić, a ostatnio bywał u nas tylko na niedzielnych obiadach. Przy każdej wizycie był milczący i rumienił się jak sztubak.
Żona sugerowała, że kogoś poznał. No i nie pomyliła się. Poznał naszą córkę! Jakby mało było na świecie samotnych kobiet w jego wieku!
– Nie wstyd ci? – powtarzałem, gotów zatłuc drania, zadusić własnymi rękami.
– Wstyd – odpowiedział. – Ale na uczucie nic nie poradzisz. Nie sądziłem, że przeżyję jeszcze coś podobnego. Boże, stary, ja z Bożenką czuję się…
– Oszczędź mi szczegółów! – nie wytrzymałem, bo oczami wyobraźni zobaczyłem ich oboje w małżeńskim łóżku Janusza, i treść żołądkowa podeszła mi do gardła.
„Nie mogą robić czegoś tak obrzydliwego. Przecież on jest równie stary i zapuszczony jak ja. Owszem, ostatnio zaczął coś tam ćwiczyć, ale wciąż ma brzuch starszego pana, siwe włosy i trzecie zęby. I nie wmówi mi, że jest jurnym kochankiem, bo żadna miłość tego nie zmieni!” – myślałem przerażony, czując, jak szybujące w górę ciśnienie rozsadza mi skronie.
Z emocji dostałem zawału, podobno cudem przeżyłem, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
Słowo daję, wolałbym już wyjechać ze szpitala nogami do przodu, niż przeżywać takie upokorzenie. Mniejsza o mnie, ja sobie poradzę z ludzką zawiścią, ale Bożenka? Jej synek? Czy ona wie, na co naraża siebie i dziecko?
Próbowałem przemówić córce do rozsądku
Siliłem się na spokój i rzeczowe argumenty, bo przecież kochałem ją nad życie i życzyłem wszystkiego najlepszego. Wszystko na nic. Nie chciała mnie słuchać.
Tłumaczyła, że nie jest już dzieckiem i potrafi o siebie zadbać. Opowiadała, że planują z Januszem remont jego mieszkania, by mogli zacząć wspólne życie. Prosiła, żebym nie traktował jej spraw tak osobiście, bo jest już dorosłą kobietą i wie, co robi. Ale który ojciec czekałby z założonymi rękami, widząc, że jego dziecko niszczy sobie życie?
Uznałem, że skoro Bożenka ma bielmo na oczach, to spróbuję przemówić do rozsądku człowiekowi, którego uznawałem za swojego przyjaciela. Gdy wyzdrowiałem, zacząłem nachodzić Janusza w pracy i w domu na tyle często, że nie miał czasu umawiać się z moją córką.
Próbowałem odwołać się do naszego braterstwa, jego poczucia lojalności i przyzwoitości. Tłumaczyłem jak ojciec ojcu, żeby nie zamykał dziewczynie drogi do szczęścia, do innego młodszego i wartego jej mężczyzny. Kiedy to nie poskutkowało, obiłem mu twarz i nieco poturbowałem, za co naskoczyły na mnie Bożenka i Basia.
– Wstydziłbyś się! – zarzuciła mi żona, jakbym to ja był winny całej sytuacji.
Osiągnąłem tyle, że Janusz przestał nas odwiedzać, ale i Bożenka nieco się uspokoiła. Już nie brała „nadgodzin”, nie znikała z domu w weekendy. Sądziłem, że moje pięści ostudziły ich uczucie, więc zacząłem na własną rękę rozglądać się za jakimś kandydatem na chłopaka dla mojej córki.
O pomoc poprosiłem nawet syna. Podszedł do sprawy z rezerwą, ale w końcu dał się przekonać i zaaranżował siostrze randkę z kolegą z pracy. Umówili się kilka razy, na spacer, do kina i do kawiarni. Nic z tego nie wyszło, lecz nie przejąłem się tym zbytnio, bo liczyło się tylko to, żeby córka przestała myśleć o Januszu.
Moja córka zwariowała. Nic a nic jej nie rozumiem
Po pół roku spokoju gotów byłem uwierzyć, że Bożenka poszła po rozum do głowy i zapomniała o dawnej słabości. Nawet sądziłem, że wreszcie kogoś poznała, gdy pewnego dnia oznajmiła nam, że jest w ciąży.
– Z kim? – zapytałem zdziwiony.
– Nie spodoba ci się to, tato, ale nic nie poradzę na to, że kocham Janusza – odpowiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Nie, nie zwariowałam, taka jest moja wola i zdania nie zmienię. Tak, tato, to on jest ojcem mojego drugiego dziecka. Przyznaję, nie planowaliśmy go, ale stało się. Janusz jest szczęśliwy i ja też.
„Janusz jest szczęśliwy? Nie planowali tego? Co ona bredzi?” – poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy.
Niewiele brakowało a rzuciłbym się na własną córkę. Powstrzymała mnie Basia. Widząc, co się dzieje, poprosiła, byśmy wyszli się przespacerować.
– Przyznam, że jej nie rozumiem. Ten rozwód bardzo ją zmienił, ale to nasze dziecko. Nie możemy jej odtrącić – tłumaczyła mi spokojnie.
Żona mnie nie przekonała, ale sprawiła, że nie skończyłem żywota po kolejnym zawale.
Nigdy nie wyprę się Bożenki ani jej dzieci, nie umiem jednak wybaczyć Januszowi.
Nie tak powinien się zachować prawdziwy przyjaciel. Cholera, rozumiem, nie radził sobie ze swoją samotnością i lękiem przed śmiercią, ale żeby uwodzić córkę przyjaciela?
Domyślam się, że bardzo cieszy się na wieść o dziecku, ale czy zastanawia się, jakim będzie ojcem? Czy raczej… dziadkiem? Jaki los funduje temu maluszkowi i jego matce? Nie, nie mam już przyjaciela, bo uczciwy człowiek tak nie postępuje.
Czytaj także:
„Córka straciła męża, bo tylko kariera była jej w głowie. Nie powiem jej tego, ale jestem po stronie zięcia”
„Moja córka ma 37 lat i na nowo uczy się mówić. Spotkała nas tragedia, ale Hania przynajmniej żyje”
„Czuję się jak ostatnia świnia. Marek zdradził moją siostrę, a ja muszę go kryć. Najchętniej dałbym mu w mordę"