Ankę dobrze znam od lat. Chodziłyśmy razem do podstawówki. Już wtedy zapowiadała, że zostanie lekarzem. I muszę przyznać, że robiła wszystko, żeby zrealizować swoje marzenie. Po ogólniaku poszła na medycynę, a po długich i trudnych studiach została ginekologiem-położnikiem.
Była wtedy jedną z moich najlepszych przyjaciółek. Kiedy więc zaszłam w ciążę, zadzwoniłam do niej od razu. Tylko z nią mogłam się podzielić swoją radością, bo mamy i teściowej wolałam za wcześnie nie informować. Nie chciałam, żeby denerwowały się tym pełnym wątpliwości okresem pierwszych tygodni ciąży. Najpierw sama musiałam się uporać ze swoimi emocjami. I właśnie do tego potrzebna mi była Anka, koleżanka i specjalistka od tych spraw.
– Nie mam okresu od prawie dwóch miesięcy, a ostatnio trochę mnie mdli. Zrobiłam test i wyszło, że będzie dzidzia! Jestem taka rozemocjonowana! Nie wiem, co mam ze sobą zrobić – paplałam przez telefon.
– Powinnaś iść na USG – zaśmiała się. – Wszystko trzeba potwierdzić badaniem.
– No jasne. Ej, a może bym przyszła do ciebie? Może ty byś prowadziła moją ciążę? – zaproponowałam nagle.
– Jasne. Będzie mi bardzo miło!
Tak zapadła decyzja. Umówiłyśmy się, że następnego dnia przyjdę do przychodni, w której Anka pracowała, i tak zrobiłam.
Wspominam tamten dzień bardzo miło. Nie muszę chyba mówić, jak wygodnie mi było badać się u koleżanki. Siedziałam u niej w gabinecie bez skrępowania, bez strachu, i ze świadomością, że zajmie się mną najlepiej, jak będzie umiała. No i mogłyśmy sobie ciepło, po przyjacielsku pogadać. Nie wstydziłam się też miliona pytań, które chciałam jej zadać. A że jestem dość nieśmiała, miało to dla mnie duże znaczenie.
Anka potwierdziła, że jestem w ciąży, i powiedziała, że za jakieś 2-3 tygodnie powinnyśmy na ekranie USG zobaczyć bijące serduszko mojego dziecka. Tak rzeczywiście się stało i dopiero wtedy uznałam, że nadszedł dobry moment na podzielenie się tą wielką nowiną, i powiedziałam o wszystkim moim rodzicom.
Na nic zdały się moje przekonywania, że Ania jest świetną specjalistką
Razem z mężem zaprosiliśmy ich do domu na niedzielny obiad i wyjawiliśmy nasz mały sekret. Nie pamiętam mojej mamy tak szczęśliwej, a taty tak wzruszonego. Chyba nawet na naszym ślubie nie rozkleił się jak wtedy. Wypytywali o wszystko i mieli pretensje, że mówimy im tak późno.
– A byłaś już u lekarza? – zapytała mama.
– No jasne – uśmiechnęłam się.
– I co mówi, wszystko w porządku?
– Tak, tak. A w ogóle to wiesz, do kogo chodzę? Nie zgadniesz! – zawołałam.
– Pewnie nie... – pokiwała głową.
– Do Anki! Mojej przyjaciółki z podstawówki. Pamiętasz ją, prawda?
– Aha... – mama zrobiła dziwną minę.
– Tak, tak. Super, co?!
Rodzice wymienili ze sobą spojrzenia pełne konsternacji. Najwyraźniej nie podzielali mojego entuzjazmu.
Jak się potem okazało, zarówno mama, jak i teściowa uznały, że powinnam poszukać bardziej doświadczonego lekarza. Obaj ojcowie byli po ich stronie. Na nic zdały się moje przekonywania, że Ania jest świetną specjalistką. Nie docierały do nich też argumenty, że czuję się dobrze w jej towarzystwie. Że ona mnie uspokaja i relaksuje.
– Ginekolog nie jest od relaksowania. To nie masażysta. On ma się znać. A nic tak nie poszerza wiedzy jak doświadczenie – perorował ojciec. – Poszukaj kogoś starszego.
– Oj, przestańcie – machnęłam ręką. – Na razie chodzę do niej. Potem zobaczymy.
Tak tylko mówiłam, bo już dawno zdecydowałam, że do końca będę pod opieką Anki. Utwierdzały mnie w tym przekonaniu kolejne wizyty w jej gabinecie. Zresztą, rodzice po jakimś czasie odpuścili, bo wszystko przebiegało prawidłowo i nabraliśmy pewności, że obędzie się bez problemów.
Dlatego byłam bardzo zaskoczona, kiedy po jednym z badań Ania popatrzyła na mnie z dziwną miną. Powiedziała mi, że martwi się pewną sprawą. Według niej malutka nie przybierała na wadze tyle, ile powinna.
– Nic się nie martw – uspokajała mnie. – Pierwszy raz to zauważyłam. Może to kwestia pomiaru.
Ostatnim razem mogła się inaczej ułożyć, wypiąć brzuszek. Bez nerwów. Po prostu miejmy to na uwadze przy kolejnym badaniu. Zobaczymy za tydzień. Przez całe siedem dni chodziłam jak struta, a przed badaniem byłam bliska omdlenia. Niestety, nie dane mi było się uspokoić. Anka znów zmierzyła dziecko i okazało się, że nie przybrało wystarczająco na wadze.
Rozpłakałam się u niej w gabinecie, a ona pocieszała mnie, jak mogła. Zaraz wypisała mi skierowania na szczegółowe badania. Było ich mnóstwo. Kazała mi też wzbogacić dietę, choć przecież i tak jadłam, co należało. Wyszłam z gabinetu załamana. Chciałam, żeby ciąża przebiegała radośnie i bez konieczności chodzenia po lekarzach, a Anka wysłała mnie na tyle konsultacji, że nie wiedziałam, kiedy to wszystko ogarnę.
Moi rodzice namawiali mnie, żebym znalazła innego ginekologa, starszego i bardziej doświadczonego. Nie słuchałam ich.
Po powrocie do domu od razu zadzwoniłam po mamę. Natychmiast przyjechali oboje z tatą oboje i też bardzo się przejęli. Ojciec zachował jednak zimną krew.
– Słuchajcie. Nie ma co czekać. Trzeba zasięgnąć opinii drugiego lekarza.
– No tak zrobię. Anka już mnie wysłała na dodatkowe testy – odpowiedziałam.
– Jasne, jasne. Ale mnie się wydaje, że najpierw trzeba w ogóle potwierdzić jej opinię na temat wagi. Skąd mamy pewność, że się dziewczyna nie pomyliła? USG to jest badanie, które wymaga wielkiej wprawy.
– Oj, tato, mówisz tak, bo od początku byłeś jej przeciwny... – zmarszczyłam brwi.
– Nie, to nie tak. Każdą poważną diagnozę trzeba potwierdzić – wyjaśnił. – Ubierajcie się, jedziemy do ginekologa.
– Ale teraz? Kto nas tak od razu przyjmie? – zdziwiłam się.
Okazało się, że ojciec wziął sprawy w swoje ręce, jeszcze zanim przyjechali do nas. Załatwił mi prywatną wizytę u naprawdę znanego i doświadczonego ginekologa. Pojechaliśmy do niego wszyscy razem.
Siedzieliśmy w poczekalni we czwórkę, pocieszając się nawzajem. W końcu lekarz wyszedł z gabinetu i zaprosił do środka mnie oraz mojego męża. Zapytał, co nas sprowadza, a ja opowiedziałam mu, jak wygląda sytuacja. Potem mnie zbadał.
Myślałam, że zdrowie mojej córeczki jest dla niej ważniejsze od urażonej dumy...
Przyznam szczerze, te kilka minut, w trakcie których robił mi USG, pomrukując coś pod nosem, były najbardziej nerwowymi chwilami w moim życiu. Myślałam, że odejdę od zmysłów, bo wlokły się one, jakbym leżała tam godzinami. W końcu lekarz oderwał wzrok od monitora i uśmiechnął się.
– Według mnie wszystko jest w porządku. Waga jest niemalże idealna jak na 36. tydzień ciąży. Pozostałe parametry też.
– Naprawdę? – nie mogłam uwierzyć.
– Tak. Ciąża rozwija się w normie.
– Ale koleżanka sprawdzała... – powiedziałam. – Czy to możliwe, że się pomyliła?
– Trudno powiedzieć, ale istnieje taka możliwość – stwierdził lekarz i rozłożył ręce.
Wyszłam z gabinetu skołowana. Wszystko w porządku? To cudownie, ale... może on się jednak myli? Chciałam wierzyć temu lekarzowi, ale miałam też zaufanie do Anki. Przecież by mnie nie straszyła bez powodu!
Żeby mieć pewność, po dwóch dniach umówiłam się do jeszcze jednego doktora, też ze znanym nazwiskiem w światku lekarskim. I on również potwierdził uspokajającą diagnozę. Dopiero wtedy odtajałam.
No i w swojej naiwności od razu wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Anki. Jak tylko odebrała, wyszczebiotałam jej, że badałam się u dwóch innych lekarzy i według nich wszystko jest w najlepszym porządku.
– Ania, albo się pomyliłaś, albo coś jest nie tak z twoim sprzętem. Przynajmniej oni tak mówią. Mogłabyś zbadać mnie jeszcze raz na jakiejś innej maszynie? – spytałam.
– Jak chcesz. Przyjdź do mnie pojutrze – odparła dziwnie oschłym tonem.
– Okej! Ale czekaj, czekaj – zawołałam, bo czułam, że chce już kończyć rozmowę.
– O której godzinie mam być?
– Zadzwonię jeszcze i ci powiem – rzuciła, a potem po prostu się rozłączyła.
To był ostatni raz, kiedy ze sobą rozmawiałyśmy. Bo Anka nie dość, że nie zadzwoniła, to jeszcze nie odbierała moich telefonów. Na moje esemesy odpisywała tylko, że nie ma czasu rozmawiać.
W końcu zrozumiałam, że się obraziła. Musiała uznać, że podważam jej autorytet, zasięgając opinii u innych lekarzy. A może wstydziła się pomyłki? Trudno powiedzieć. Zabolało mnie, że zamiast cieszyć się ze mną, skupiła się na swoim błędzie.
Od tamtej pory minęły już dwa lata. Raz widziałam ją przypadkiem na mieście. Szłam z moją córeczką i nawet jej pomachałam, ale ona udała, że mnie nie widzi. Nasza przyjaźń rozbiła się o jej dumę.
Więcej prawdziwych historii:
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”
„Powiedziałam znajomej, że przyłapałam jej męża na zdradzie. Ona się obraziła, że próbuję zniszczyć jej małżeństwo”
„Moja córka nie rozumie, że facetom nie można ufać. Oddasz im serce, a oni zdepczą je i wyrzucą - jak jej ojciec”
„Mój narzeczony stracił nogę w wypadku. Rozważam odwołanie ślubu, bo nie chcę niepełnosprawnego męża”