„Moja przyjaciółka jest pasożytem. Żeruje na moim dobrym sercu. Załatwiłam jej pracę, a ona okradła biedną staruszkę..."

Kobieta, zdradzona przez przyjaciółkę fot. Adobe Stock, dubova
„Zauważyłam coś błyszczącego w koszyczku obok komputera. Mała srebrna broszka w kształcie ważki, ze szmaragdami. To właśnie ta, która zniknęła z domu Kurkowej. Jak ona mogła okraść bezbronną staruszkę. A ja głupia jej zaufałam...".
/ 04.08.2021 11:07
Kobieta, zdradzona przez przyjaciółkę fot. Adobe Stock, dubova

Kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu komórki imię przyjaciółki, poczułam chęć, żeby nie odbierać połączenia i w tej samej chwili zrobiło mi się strasznie głupio. Przecież znamy się tyle lat, jeszcze od studiów… Może Anka mnie potrzebuje?

„Z pewnością!” – zarechotał gdzieś w środku głos gorszej strony mojej osobowości. „Inaczej by nie dzwoniła, frajerko!”.  Zawstydziłam się i odebrałam.

– Nareszcie – usłyszałam smutny głos.

– W pracy jestem – wyjaśniłam. – Wiesz, jak jest.

– Skąd niby mam wiedzieć? – burknęła. – Przecież jestem bezrobotna!

Ogarnęło mnie uczucie paniki. Czy naprawdę muszę znów wysłuchiwać narzekań, akurat dziś, gdy szefowa z bilansem wisi mi nad głową?

– Wyobraź sobie, że dostałam ostrzeżenie od właściciela mieszkania – Anka dopiero zaczęła się rozkręcać. – Grozi, że mnie wywali, jak nie ureguluję opłat. Mówię ci, Renata, nawet się nie chce z łóżka wstawać, jak człowiek pomyśli, co kolejny dzień mu może przynieść.

Spojrzałam na zegarek: pięć po dwunastej… Kiedy ostatnio udało mi się pospać do tej pory? Już od wpół do szóstej byłam na nogach, jak co dnia zresztą.

Wizja Anki wylegującej się do południa kompletnie mnie rozwaliła, coś się we mnie zacięło, jakby śrubka utrzymująca mnie w pionie obluzowała się do reszty i przerwałam jej wywody stwierdzeniem, że mam zebranie i już jestem spóźniona. A ponieważ natychmiast, gdy to powiedziałam, targnęły mną wyrzuty sumienia, obiecałam, że wpadnę w sobotę na kawę.

– Tylko sobie ją przynieś, bo ja mam jakąś rozpaczliwą taniochę bez smaku! – rzuciła Anka na pożegnanie.

Jak długo przyjdzie mi jeszcze jej pomagać?

Rozłączyłam się i oparłam głowę na rękach. Nawet nie powiem mężowi, gdzie wychodzę, coś naściemniam. Kiedyś lubił Ankę, ale ostatnio, gdy znów pokłóciliśmy się z jej powodu, stwierdził, że to po prostu pasożyt. Posunął się nawet do tego, że podliczył jej długi, wyszło mu sześć tysiaków, a co on tam wie?

Przypuszczam, że jakby ktoś zapisywał te wszystkie „drobne sumki”, jak ona to nazywa, wyszłoby ze dwa razy więcej… A paliwo za każdym razem, gdy ją gdzieś podwożę? A zakupy, które robię, gdy łapie doła i nie ma odwagi wyjść z domu nawet do sklepu?

Trzy lata temu, gdy firma, dla której pracowała, splajtowała i Anka poszła na zasiłek, sytuacja nie wyglądała wcale tragicznie. Przyjaciółka nawet żartowała, że wreszcie trochę odpocznie i puszczała mimo uszu uwagi, żeby wykorzystać wolny czas na szukanie nowego zajęcia.

Stwierdziła, że spoko, poradzi sobie, ma trochę zaskórniaków, najważniejsze, to odreagować stres po ostatnich miesiącach. A potem nagle się okazało, że 45-latce wcale nie tak łatwo znów się załapać, mimo wykształcenia i wysługi lat.

– Dasz wiarę, że nawet nie zaprosili mnie na rozmowę, gdy wysłałam moje CV? – nie mogła się nadziwić.– Przecież jestem fachowcem.

Potem była zbulwersowana, gdy po rozmowie kwalifikacyjnej w kolejnej firmie nie otrzymała żadnej odpowiedzi. To tak w ogóle można?

– Brak odpowiedzi jest odpowiedzią – wyjaśnił jej wreszcie mój Waldek. – Witamy w kapitalistycznym świecie!

Zaczęły się drobne pożyczki, potem coraz grubsze i wreszcie, kilka miesięcy temu, dotarło do mnie, że prawdopodobnie nigdy nie odzyskam pieniędzy. Waldek zapytał tylko, jak długo zamierzam robić za jelenia?

Jego to w zasadzie nie obchodzi, ale mamy małżeńską wspólnotę majątkową i chciałby wiedzieć, jak ja bym się czuła, gdyby zaczął utrzymywać któregoś z kolegów? Czy naprawdę uważam, że to byłoby okej?

Tłumaczyłam mu, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, chyba rozumie, że nie mogę teraz zostawić Anki na lodzie… Tak się po prostu nie robi! Poprosiłam o odrobinę cierpliwości: w końcu ktoś dostrzeże potencjał mojej koleżanki, szczęście się do niej uśmiechnie i sytuacja wróci do normy.

– Nie chcę cię dołować, Renata – rozłożył w końcu ręce mąż. – Ale jesteś chyba jedyną osobą, która w to jeszcze wierzy.

Najgorsze, że sytuacja zmieniała moją przyjaciółkę. Anka stała się zgorzkniała, a przede wszystkim tak strasznie marudziła. Czasem po spotkaniu z nią czułam się jak kosz, który ktoś zapchał nieczystościami!

W końcu wpadłam na genialny pomysł, żeby samej poszukać pracy dla niej. Jakiejkolwiek, byle się troszkę choć odkuła, wróciła między ludzi i odzyskała wiarę w swoje możliwości. Akurat w sąsiednim biurowcu szukano sprzątaczki, więc zakręciłam się, wykorzystując znajomości i Ance pozostało tylko się zgodzić.

– Jestem ekonomistką a nie sprzątaczką! – obruszyła się.

– A wiesz, kto tam robił przed tobą? Magister chemii – spacyfikowałam ją. – Żadna praca nie hańbi.

W końcu odwiesiła koronę na haczyk i poszła

Wydawało mi się nawet, że z czasem zaakceptowała sytuację, gdy nagle po dwóch miesiącach okazało się, że ma alergię na detergenty. Gumowe rękawiczki nie pomagają, same opary sprawiają, że się dusi… Koniec, kropka.

– Ja się chyba zabiję – stało się jednym z jej ulubionych haseł. – Dla wszystkich staję się ciężarem… Najpierw dla męża, teraz dla przyjaciół. Wszystkim ulży, jak w końcu wyląduję na cmentarzu!

Kiedy to usłyszałam pierwszy raz, tak się przejęłam, że poszłam po radę do męża. Ten jednak tylko spojrzał na mnie ze zdziwieniem pomieszanym z litością i zapytał, czy naprawdę mnie nie rusza, gdy przyjaciółka stawia mnie w jednym rzędzie z palantem, który ją zostawił dla studentki? Tak, jakby to było najważniejsze w obliczu zapowiedzi samobójstwa!

– Bez paniki, powiedziała, że się „chyba” zabije – Waldek wzruszył ramionami. – Na razie okazała się skuteczna tylko w sępieniu kasy.

Znów znalazłam jej pracę. Powinna być zadowolona

No nic, nie będę się teraz zajmować wspominkami, do soboty mam od Anki wolne. Wyrobiłam się z bilansem, a nazajutrz byłam skłonna nawet wybaczyć koleżance z pracy, która w newralgicznym dniu wzięła wolne.

Nie miała wyjścia – dzień wcześniej pani, która zajmowała się jej matką zrezygnowała z pracy. Kompletna załamka, bo staruszka nie może zostawać sama. Ma już taką demencję, że potrafi włączyć gaz i zapomnieć, wpuścić do domu kogoś obcego, nie zakręca wody… Zaraz, zaraz…

„Może jednak będę miała dla Anki dobre wieści” – pomyślałam i zaczęłam wypytywać o szczegóły.
Kokosów z tej pracy nie było, ale ileż można żądać za bycie panią do towarzystwa? Zrobienie śniadania i podgrzanie obiadu to chyba nie jest jakiś kolosalny trud? Obiecałam, że zapytam przyjaciółkę i wstępnie umówiłam Ankę na rozmowę w domu koleżanki.

No i proszę, tak się obawiałam sobotniego spotkania, a było naprawdę super, jakby wreszcie dobra wróżka machnęła różdżką i obsypała moją przyjaciółkę gwiezdnym pyłem!

– Mówiłam ci, że sytuacja wreszcie się ułoży? – po kilku tygodniach nie mogłam się oprzeć, by nie wytknąć mężowi jego wcześniejszych uwag. – Anka to nie żadna leserka. Krukowa jest zachwycona tym, jak ona się opiekuje jej matką.

– Ale kasy nie oddała? – wystawił jęzor. – No, dobra, dobra… Cieszę się twoim szczęściem, jak to mówią w amerykańskich filmach.

Oddała, nie oddała… Prawdę mówiąc, już dawno spisałam te pieniądze na straty, najważniejsze, że suma już się nie powiększa. Ważne też, że nowa praca odmieniła Ankę. Czasem co prawda marudziła, że musi wstawać wcześnie, nie była też zachwycona faktem, że starsza pani uwielbia spacery po supermarketach, ale to było takie niegroźne zrzędzenie, nic frustrującego.

Życie, jednym słowem, stało się bajką i pewnie dlatego nie od razu zauważyłam, że zachwyty Krukowej jakoś ucichły, a nasze wzajemne kontakty zaczęły się ograniczać do płochliwych spojrzeń, które rzucała mi znad sterty papierów, zalegających zawsze na jej biurku. Któregoś dnia złapała mnie po pracy i zaproponowała kawę.

– Coś się stało? – zdziwiłam się.

– W sumie tak, pani Renatko – spłoszyła się. – Znalazłam się w cholernie kłopotliwej sytuacji!

No, skoro Krukowa zaczyna rzucać „cholerami” to musiało coś być na rzeczy… „Chodzi o ostatni bilans? Coś źle policzyłam?”.

Wiła się, szukała gładkich słówek, ale w końcu przyznała, że chodzi o Ankę. Dobrze się opiekuje staruszką, trudno jej coś zarzucić, ale kilkakrotnie zniknęły gdzieś drobne sumy… Krukowa przymknęła na to oko, bo trudno oskarżać kogoś, gdy się go nie złapało za rękę, poza tym, matka sama mogła pieniądze gdzieś posiać, zgubić nawet, jej demencja wciąż się pogłębia!

Ale ostatnio wsiąkła broszka po babci, nic specjalnego, srebrna ważka z różnymi kamieniami… Przekopali dokładnie całe piętro i nic nie znaleźli! A była w kasetce na szafie, staruszka już od dawna tam nie sięga…

– Nie mam pojęcia, co z tym zrobić – Krukowa mięła serwetkę w zakłopotaniu. – Pani Renatko, czy pani ręczy za tę koleżankę?

Siedziałam jak na szpilkach i robiło mi się na przemian to zimno, to gorąco… „Matko boska, czy można ręczyć na sto procent za kogokolwiek oprócz samej siebie?! Czy to w ogóle możliwe?”.

Obiecałam, że spróbuję się czegoś dowiedzieć i wypadłam z kawiarni jak bomba. Szłam ulicą i czułam się, jakbym miała w głowie radio: wciąż słyszałam słowa Waldka, przypominały mi się jakieś strzępy zdarzeń, czyjeś uwagi jeszcze ze studenckich czasów...

Próbowałam opracować jakąś strategię, ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej byłam zagubiona – przecież nie zapytam Anki, czy okradła staruszkę! Nie zdobędę się na konfrontację, to przekracza moje siły!

„Co będzie, to będzie” – zdecydowałam wreszcie i poszłam prosto do przyjaciółki.  Właśnie wróciła od Krukowej, jakaś nie w sosie, może głodna?

– Nie, no, jedzenia mi jeszcze nie żałują – prychnęła, gdy spytałam. – Co nie zmienia faktu, że stara to straszna kutwa. Niby taka bezradna sklerotyczka, a liczy mi wszystko, nawet chusteczki higieniczne.

– Może to natręctwo – podsunęłam.

Wzruszyła ramionami:

– Może i tak, ale miłe to nie jest.

Pogadałyśmy chwilę i pomyślałam, że czas się zbierać – żaden ze mnie detektyw śledczy. Żegnałyśmy się już, gdy do Anki ktoś zadzwonił. Przeprosiła mnie i wyszła do łazienki porozmawiać.

Skorzystałam z okazji i zaczęłam się rozglądać, ale wszystko wydawało mi się takie jak zawsze.

Odsunęłam szufladę od sekretarzyka, potem zajrzałam do szafy, czując się cały czas jak idiotka i przestępca w jednym. „No, kochana, jakby cię ktoś zobaczył” – zarechotał głos we mnie.

Wtedy zauważyłam coś błyszczącego w koszyczku obok komputera. Mała srebrna broszka w kształcie ważki, ze szmaragdami! Usłyszałam otwierające się drzwi od łazienki i w panice schowałam broszkę do kieszeni. Po kilku minutach pożegnałam się z Anką i poszłam do domu.

Nazajutrz oddałam broszkę Krukowej, nie miała wątpliwości, że to własność jej matki

– Pytała pani, czy mogę ręczyć za koleżankę… – wydukałam czerwona ze wstydu. – Myślałam, że tak, ale myliłam się. Bardzo mi przykro.

– Beczkę soli trzeba zjeść, pani Renatko – pokiwała głową. – A czasem i to nie wystarczy… Proszę sobie nie robić wyrzutów, to bez sensu.

Nie pytałam, co Krukowa z tym fantem zrobi, nie chciałam mieć z tą sprawą nic wspólnego.

Dziś Waldek zapytał, czy u Anki wszystko w porządku, nie pokazała się już ze dwa miesiące! Wzruszyłam ramionami:

– To chyba dobrze, nie?

Ja w każdym razie jestem zadowolona. Wystarczająco dużo soli zjadłam.

Czytaj także:
„Cała rodzina wyśmiewała moje staropanieństwo. W końcu zatrudniłam przyjaciela, żeby grał mojego narzeczonego”
„Żonaty facet próbował mnie uwieść. Gdy się spotkaliśmy, udawał niewiniątko. Postanowiłam ukarać tę podstępną żmiję”
„Matka wysłała mnie na studia, a potem załatwiła mi pracę w bankowości. Tylko że ja chciałam mieszkać na wsi...”

Redakcja poleca

REKLAMA