Po kilku miesiącach szukania pracy wreszcie się udało. Bez żalu pożegnałam poprzedniego pracodawcę i zaczęłam snuć plany, jak będzie wyglądała moja kariera w firmie, która od lat wygrywała wszelkie rankingi popularności wśród studentów ekonomii. Wciąż nie dowierzałam, że dałam radę przejść przez wszystkie etapy rekrutacji i że wybrano właśnie mnie spośród setek kandydatów. Jednak im bliżej było do dnia rozpoczęcia nowej pracy, tym większy czułam niepokój, czy sobie poradzę. Zaczęłam nawet rozmyślać, czy się aby nie rzuciłam na zbyt głęboką wodę. Zawsze brakowało mi wiary w siebie…
W końcu nastał ten dzień – pierwszy dzień nowej pracy. Po prawie nieprzespanej nocy, przewracaniu się z boku na bok, w końcu zasnęłam przed czwartą, a już dwie godziny później otworzyłam oczy. Wstałam, umyłam się chłodną wodą, włożyłam przygotowany poprzedniego dnia strój, po czym stanęłam przy otwartym oknie i zaczęłam głęboko oddychać. W głowie miałam gonitwę myśli, moje uczucia zdominował strach przed nieznanym. Próbowałam dodawać sobie odwagi, mówiąc na głos, że przecież teraz się nie wycofam. Dam radę. Muszę.
Wybiła ósma. Nadszedł czas, żeby wyjść z domu. Nie poszłam do autobusu, tylko ruszyłam na piechotę, żeby pozbyć się choćby odrobiny stresu, jaki nieustannie we mnie wzbierał.
„Chyba tu nie pasuję” – pomyślałam
Dotarłam do firmy dziesięć minut przed czasem. Osamotniona czekałam w recepcji, aż pojawi się osoba, która miała mnie wprowadzić do biura. Przyglądałam się ludziom przychodzącym do pracy i byłam coraz bardziej przerażona. „Jacy oni wszyscy ładni, eleganccy i pewni siebie… Ja tu nie pasuję!” – krzyczałam w myślach, lecz nadal grzecznie siedziałam w fotelu. Dłonie miałam coraz bardziej spocone, co dodatkowo mnie zdenerwowało. „Jak ja się przywitam?” – panikowałam bez sensu.
Wstałam i przespacerowałam się w stronę gabloty z broszurami, żeby zająć swój umysł czymś innym. Na nogach z waty przechadzałam się po lobby, aż w końcu moje cierpienia zostały przerwane. Podeszła do mnie miło wyglądająca, niewiele starsza ode mnie, wysoka i szczupła blondynka.
– Dzień dobry. Jestem Alina z działu kadr – powiedziała i wyciągnęła rękę. – Jak się czujesz pierwszego dnia?
– Na razie całkiem dobrze, zdążyłam zauważyć, że bardzo przyjemna atmosfera tu panuje… – odparłam, odwzajemniając uścisk dłoni.
– Prawda? – Alina uśmiechnęła się życzliwie. – To się da od razu zauważyć! Zapraszam do sali konferencyjnej, napijesz się czegoś?
Skinęłam głową.
– Kawa, herbata, woda? – wymieniała po kolei moja rozmówczyni.
Wybrałam herbatę, chociaż dla ukojenia skołatanych nerwów bardziej na miejscu byłby kieliszek czegoś mocniejszego…
– Poczekaj w sali, za chwilę przyjdzie jeszcze kilka osób właśnie zatrudnionych i będziecie mieć wstępne szkolenie.
– Szkolenie?
– Tak, takie ogólne, sprawy administracyjne. No to życzę powodzenia. Trzymaj się! – pożegnała się Alina i wyszła z sali.
Myślałam, że to mi się śni
Zostałam sama. Czułam się jak w więzieniu. „Stąd już nie ma ucieczki!” – pomyślałam i ta myśl nieoczekiwanie mnie uspokoiła. Bo skoro tak, to nie ma o czym myśleć. Jestem tu i już. Może mnie nie zjedzą. W końcu co drugi student chciałby w tej firmie pracować, a jest mocno wątpliwe, żeby aż tyle osób miało skłonności masochistyczne… Usiadłam wygodnie i czekałam. Po chwili do sali weszło kilka osób, niektóre przestraszone (z tymi od razu poczułam duchową więź), parę pewnych siebie, a na końcu wycieczki – kobieta.
Nie wyglądała na nową pracownicę, dlatego domyśliłam się, że to zapewne osoba z administracji. Nie robiła dobrego wrażenia. Mocno zaciśnięte usta, lodowaty wzrok… A już myślałam, że najgorsze mam za sobą! Znowu powrócił stres, tym razem ze zdwojoną siłą.
– Dzień dobry, mam na imię Beata, jestem kierownikiem administracji. Dzisiaj chciałabym przedstawić wam podstawowe zasady obowiązujące w naszej firmie. Jasne?
– Tak, oczywiście – wszyscy zgodnie skinęli głowami.
Zastanawiałam się, dlaczego ta pani kierownik jest taka niemiła i oschła. „Może dziś nie spotkało jej jeszcze nic przyjemnego?” – pomyślałam. Patrząc na nią i słuchając jej monotonnego wywodu o zasadach pobierania artykułów biurowych, uśmiechnęłam się do niej serdecznie i szczerze.
– Natomiast kalkulator można dostać… – Beata nagle urwała i spojrzała na mnie.
– A tobie co tak wesoło? Z czego się śmiejesz?
– Ja? – byłam tak zaskoczona, że nawet nie zrozumiałam pytania. – Ja się śmieję?
– No tak, przecież widzę! Tu nie ma nic wesołego. Jeżeli chcesz się pośmiać, to wyjdź na korytarz i wróć, i zachowuj się, jak przystało na pracownika naszej firmy. Chyba że nie zamierzasz tu pracować….
Słuchałam oniemiała. Czy to mi się śni?
– Przepraszam – wybąkałam tylko cichym głosem i zawstydzona spuściłam wzrok.
Od tej chwili już nie spojrzałam na nikogo. Siedziałam jak mysz pod miotłą i zastanawiałam się, co sobie wszyscy o mnie myślą. Na czele z Beatą, która przecież jest tutaj nie byle kim! Jak można tak niefortunnie zacząć nową pracę?! Co innego, gdybym rzeczywiście zrobiła coś nie tak, ale na Boga, ja przecież tylko się do tej kobiety uśmiechnęłam! Poczułam się bardzo niesprawiedliwie osądzona, a moja samoocena spadła prawie do zera.
Stres zawładnął mną na nowo i już nawet nie próbowałam z nim walczyć. Na szczęście dalsza część dnia była całkiem znośna. Informatyk był miły, ludzie w moim dziale też. Ale jednak niesmak po zgrzycie na porannym szkoleniu pozostał.
Niektórzy są po prostu wredni
Wdrażałam się w pracę w korporacji. Beatę widywałam na korytarzu, ale nigdy nie odpowiadała na moje pozdrowienie. Zauważyłam, że innych też tak traktuje.
– Wstrętne babsko! – wyrwało się raz mojej koleżance, Oli, gdy minęłyśmy Beatę. – Nic dziwnego, że nikt jej nie lubi!
– Naprawdę?
– Gdyby był konkurs na najbardziej nielubianego pracownika, ona by wygrała w cuglach! Nikt nigdy nie widział, żeby się śmiała. Najlepiej jej robi, jak może się wyżyć na innych. Szkoda gadać – Anka machnęła ręką.
– Może ma jakieś problemy i to tylko poza – zasugerowałam nieśmiało.
– Ech, Kasiu, nie wszystko można usprawiedliwić. Niektórzy są po prostu wredni...
Z chęcią zmieniłam temat rozmowy, bo już na samą myśl o Beacie wracały przykre wspomnienia z pierwszego dnia pracy. Nie spodziewałam się jednak, że nasze drogi ponownie się zejdą...
Pewnego dnia, gdy szłam do biura, zauważyłam, że kobieta przede mną przewraca się na chodniku. Podbiegłam, żeby jej pomóc. Dopiero wtedy spostrzegłam, że to Beata!
– Nic ci się nie stało? – zapytałam z niepokojem.
– Nagle przestałam mieć czucie w nodze i upadłam – spojrzała na mnie bezradnie. – Aneta, pomóż mi, proszę.
Jej błagalne spojrzenie mnie zszokowało. Chwyciłam Beatę za rękę i pomogłam jej przejść do budynku. W głowie już miałam wizje, że to wydarzenie będzie przełomem w naszych relacjach.
– Okej, teraz dam sobie radę – usłyszałam po chwili, już w holu.
Już nie patrzyła na mnie z błaganiem. W ogóle na mnie nie patrzyła. Odwróciła się i odeszła. Słowem mi nie podziękowała. Ani wtedy, ani potem...
Puściłam to wydarzenie w niepamięć, bo nie warto zaprzątać sobie głowy ludźmi, dla których jestem nikim. A po kilku tygodniach dowiedziałam się, że Beata została zwolniona. Cóż, nie będzie mi jej brakowało. I raczej nie jestem wyjątkiem…
Czytaj także:
„Mam 70 lat i poznałam nową miłość na... Tinderze. Rodzina już dawno położyłaby mnie w grobie, a ja zaczynam nowe życie”
„Męża sprzątnęła mi przyjaciółka, a nowego kochanka zgarnęła kuzynka. Czy żaden facet nie zagrzeje przy mnie miejsca?”
„Żona zwyzywała mnie od starych dziadów, uciekła do córki, a teraz chce wracać? Spóźniła się, mam już inną na jej miejsce”