„Moja podopieczna mnie tępi. Staruszka za wszelką cenę chce się mnie pozbyć. Gdy masuję jej plecy, wydziera się, że ją biję”

Kobieta, która zajmuje się babcią fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Nie wyglądała na miłą babuleńkę, ale za to ja nie byłam konfliktowa. Staruszka okazała się wiedźmą i uparła się mnie przepłoszyć, zmusić do zrezygnowania z tej pracy wszelkim sposobami, co zresztą zakomunikowała mi od razu, jak tylko się wprowadziłam”.
/ 04.10.2022 12:30
Kobieta, która zajmuje się babcią fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Ludzie łapią się czasem dziwnych prac. Z nieświadomości, z konieczności. Ja byłam zdesperowana. Przez kilka lat pracowałam w małej, rodzinnej firmie ogrodniczej i bardzo to lubiłam. Sprzedawaliśmy kwiaty, nasiona, doniczki, ziemię i wszystko, co potrzebne do hodowania i pielęgnowania roślin.

Organizowaliśmy też klientom zieloną przestrzeń na balkonach i tarasach. Ja dbałam o sprzedaż roślin w naszym centrum ogrodniczym. Właśnie tak myślałam o tym miejscu: nasze.

Właściciel firmy zmarł nagle

Atak serca, był sam w domu, pomoc przyszła za późno. A potem zaczęły wychodzić na jaw długi. Okazało się, że pan Włodek, poza byciem zapalonym ogrodnikiem, był też hazardzistą. Z dnia na dzień zostaliśmy bez pracy.

Sytuacja zrobiła się nieciekawa. Z mojej pensji pomagałam rodzicom, których emerytury wystarczały ledwie na rachunki i leki. Bałam się, że jeśli szybko czegoś nie znajdę, w oczy najnormalniej w świecie zajrzy nam bieda. A to nie był dobry czas na szukanie pracy. Niewiele się w moim mieście działo, a nawet jeśli były jakieś oferty, proponowali takie pieniądze, że tylko siąść i płakać.

Dlatego ucieszyłam się, gdy trafiłam na to ogłoszenie. Rodzina, mieszkająca w sąsiednim mieście, szukała kogoś do opieki nad starszą osobą, która była w miarę sprawna, ale miewała kłopoty z pamięcią i nie radziła sobie ze sprzątaniem czy cięższymi zakupami. Oferowali niezłą pensję i pokój, dzięki czemu mogłabym zaoszczędzić na wynajmie.

No bo musiałabym się tam przenieść, dojazdy kosztowałyby za dużo czasu i pieniędzy. Zadzwoniłam do uprzejmej, choć konkretnej kobiety, potem umówiłam się z nią na rozmowę, a na koniec pojechałyśmy razem do starszej pani, którą miałabym się opiekować.

Do moich obowiązków należałoby dbanie o porządek, robienie posiłków, pilnowanie, żeby pani Teresa zjadła i brała leki, pójście z nią na spacer, jeśli pogoda dopisze.

– Mam ukończony kurs masażu pierwszego stopnia – pochwaliłam się. – Zrobiłam na studiach.

Kobieta aż klasnęła w dłonie.

– Słyszysz, ciociu, będziesz mieć spa we własnym domu!

Moja podopieczna mnie tępi

Omówiłyśmy szczegóły, podpisałyśmy umowę i mogłam zacząć pracę. Byłam więcej niż zadowolona. Nie dość, że nie musiałam płacić za wynajem, to jeszcze będę mieszkać w domu z ogródkiem. Może nie było tam wielkich luksusów, ale… ten ogródek! Z chęcią się nim zajmę, całkiem za darmo, w ramach relaksu i w podzięce, że nadal będę mogła wspierać rodziców paroma stówkami co miesiąc, by spokojnie mogli przeżyć do pierwszego.

Wielka, wielka ulga. A z panią Teresą jakoś się dogadam. Nie wyglądała na miłą babuleńkę, ale za to ja nie byłam konfliktowa. Z czasem może nawet się polubimy i będę mogła myśleć o niej jak o babci, której nie pamiętałam?

Nic z tego. Staruszka okazała się wiedźmą i uparła się mnie przepłoszyć, zmusić do zrezygnowania z tej pracy wszelkim sposobami, co zresztą zakomunikowała mi od razu, jak tylko się wprowadziłam.

– Uciekniesz stąd w podskokach! – zapowiedziała, stojąc w progu pokoju, w którym się właśnie rozpakowywałam. A potem trzasnęła drzwiami tak, że podskoczyłam.

Kiedy popołudniem proponowałam spacer, pani Terasa kładła się spać. A w nocy chodziła po domu, szurając kapciami, bo nie mogła zasnąć. Gdy coś ugotowałam, potrafiła tak manewrować talerzem, by spadał na podłogę – żeby mi dokuczyć i zmarnować moje wysiłki.

Brała do ust tabletki, a potem pluła nimi, jakby brała udział w konkursie plucia na odległość. Gdy proponowałam, że wymasuję jej bolące plecy, zgadzała się tylko po to, by krzyczeć w głos, alarmując sąsiadów, jakbym chciała ją zabić. Zadzwoniłam do jej siostrzenicy, żaląc się, że pani Terasa mnie tępi i sabotuje, ale kobieta zbagatelizowała sprawę.

No i zaczął się dla mnie koszmar...

– Oj, ciocia troszkę testuje pani cierpliwość, ale wierzę, że szybko się dotrzecie i będzie dobrze. Powodzenia! – rzuciła i się rozłączyła.

Odniosłam wrażenie, że doskonale wiedziała, co za ziółko z jej ciotki, i celowo wpakowała mnie na minę. A teraz oczekiwała, że ją rozbroję całkiem sama. Niestety, nie miałam innego wyjścia, jak zabawić się w sapera. Umowę podpisałam na rok. Poza tym nadal nie znalazłam żadnej innej, równie dobrze płatnej pracy, choć w tej zarabiałam ciężko na każdy grosz. Pani Teresa zachowywała się jak trzylatek w najgorszym okresie buntu, a ja nie mogłam dać jej klapsa, choćby lekkiego, na opamiętanie.

Któregoś dnia jednak przesadziła. Chodziła po domu i zrzucała wszystko z półek i blatów, nieważne, że się niszczyło, brudziło czy wręcz tłukło. Nie wytrzymałam i wybuchałam. Płacząc i krzycząc, wygarnęłam jej wszystko, co mi leżało na sercu i wątrobie.

– Najgorsze jest to, że… że muszę to znosić! Bo muszę pracować! Potrzebuję pieniędzy! Dla rodziców! Nie dadzą rady bez mojej pomocy! – szlochałam. – Za co pani tak mnie nienawidzi? Co ja pani złego zrobiłam? No co?!

I wtedy – szok. Pani Teresa, która chwilę temu zrzucała z regału książki, usiadła ciężko na krześle, jakby nagle poczuła się bardzo zmęczona.

– To nie tak, dziecko… – szepnęła, rumieniąc się. – Nic złego mi nie zrobiłaś, przeciwnie. Zachowuję się tak, bo wiem, że i tak odejdziesz. A łatwiej mi się żegnać z kimś, kto mnie nie lubi, niż z kimś, do kogo się przywiążę…

Myślałam, że się przesłyszałam. Wydmuchałam nos i otarłam twarz.

– Ja ciebie lubię, Weroniczko, nawet bardzo. Jesteś młoda, śliczna, ciągle się śmiejesz, widzę, jak się starasz… Ale niedługo znajdziesz lepszą pracę, odejdziesz, zapomnisz o mnie, jak wszyscy inni. I znowu zostanę sama, znowu Gabrysia będzie kogoś szukać, znowu trzeba się będzie przyzwyczajać i odzwyczajać…

Co za pokrętne, dziecięce myślenie, choć może wcale nie… To był jej mechanizm obronny przed porzuceniem, przed samotnością, przed łamanym wciąż od nowa sercem. Powiedzieć, że żal mi się zrobiło staruszki, to mało. Serce mi się kroiło, gdy słuchałam jej zawstydzonych wyjaśnień. Wybaczyłam jej te wszystkie psoty i bunty. Więcej, złożyłam jej obietnicę.

– Pani Teresko, ja pani nie zostawię. Nawet jeśli zmienię pracę, będę o pani pamiętać i panią odwiedzać. W porządku? Wierzy mi pani?

Pani Tereska kiwała głową, udając, że mi wierzy

Od tamtej pory żyłyśmy w zgodzie. Staruszka przestała być złośliwa. Nie niszczyła mojej pracy, nie zrzucała jedzenia ze stołu, nie pluła lekami, nie traktowała mnie jak szkodnika, którego trzeba się pozbyć. Wychodziłyśmy razem do ogródka, gdzie lubiła patrzeć, jak pielę, sadzę kwiaty czy przycinam krzewy.

Zabierałam ją na spacer do pobliskiego parku, a w niedzielę do kościoła. I dużo rozmawiałyśmy, bo pani Teresa miała wiele wspaniałych historii do opowiedzenia, a z racji bogatego życiowego doświadczenia – wiele rad, którymi mogła się podzielić.

Gdy czas mojej umowy dobiegł końca, nie zamierzałam jej przedłużać, bo znalazłam pracę w biurze. Musiałam myśleć o emeryturze i składkach zdrowotnych, o rozwoju zawodowym. Było mi przykro rezygnować z opieki nad panią Teresą, ale rozsądek podpowiadał, że muszę myśleć o sobie.

– Niech się pani nie martwi, będę wpadać, jak obiecałam.

Pani Tereska smętnie kiwała głową, udając, że mi wierzy. Ale u mnie słowo droższe od pieniędzy. Przyjeżdżałam do niej dwa albo trzy razy w tygodniu. Najpierw patrzyła na mnie z niedowierzaniem, że jednak jestem. Potem dopytywała, czy znowu przyjadę. Później już tylko witała mnie z uśmiechem.

Razem szłyśmy pod rękę na spacer, piekłyśmy ciasteczka albo siedziałyśmy w ogródku. Miała już kogoś nowego do opieki, więc ze mną spędzała czas na rozrywce. Za każdym razem cieszyła się na mój widok, jakbym była jej wnuczką. A ja traktowałam ją jak babcię i, mimo upływu lat, nadal odwiedzałam.

Najpierw sama, potem z moim chłopakiem, który zmienił się w narzeczonego, później w męża i tatę mojego synka. Pani Tereska została prababcią i była z tego powodu przeszczęśliwa.

Czytaj także:
„Babcia wprowadzała w domu pruski rygor. Zmuszała mnie do jedzenia wątróbki. Po latach jednak miałam jej za co dziękować”
„Ukochany oczekiwał, że będę mu prać i sprzątać, a ja nie umiałam nawet zaparzyć kawy. Zawsze robiła to gosposia”
„Gdy Wiesiek wrócił z USA, Zuza rzuciła mnie i syna jak zużyte opakowanie. Czy pachniały jej dolary, czy dawna miłość?”

Redakcja poleca

REKLAMA