„Zięć jeździł sobie w góry i balował z kumplami, podczas gdy córka tonęła w pieluchach. Musiałem zareagować”

dziadek, który zajmuje się wnuczką fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Wyciągnąłem go z pociągu w ostatniej chwili. Lusia oczywiście bardzo się zdziwiła na nasz widok. Zaraz potem zaczęła na mnie krzyczeć, że niepotrzebnie się wtrącam do jej prywatnych spraw. A potem powiedziała coś, co niemal zbiło mnie z nóg...”.
/ 09.01.2023 14:00
dziadek, który zajmuje się wnuczką fot. Adobe Stock, Africa Studio

– Jak to? Nie rozumiem. Waldek pojechał w góry? – spojrzałem z niedowierzaniem na córkę. – Przecież za cztery tygodnie masz termin porodu!

– Ale on pojechał tylko na dwa tygodnie. Wróci, nie martw się.

– Nie dalej jak przedwczoraj mówiłaś mi, że twoja ginekolog zakłada, że Hania może się urodzić wcześniej, bo ci się skraca ta, no… – zawahałem się, bo ten zwrot nie bardzo mógł mi przejść przez usta w stosunku do własnej córki.

– Szyjka macicy – dopowiedziała za mnie Lusia. – Ale co z tego? Przecież w razie czego mam ciebie.

– Przede wszystkim masz męża, którego nie obchodzi, że mu się dziecko rodzi! A ty powinnaś wyłącznie leżeć i odpoczywać, bo nic nie możesz robić, przez tą szyjkę. A twój Walduś bierze dupę w troki i jedzie sobie w góry. Zaraz do niego zadzwonię.

– On tam nie ma zasięgu. To Alpy, powyżej trzech tysięcy metrów…

– No coś takiego! – zdenerwowałem się. – To ty mu pozwalasz wyjechać, a ja co, mam zrezygnować z pracy, żeby się tobą zajmować?! O nie, moja panno. Radź sobie sama i pretensje miej do męża!

Z mieszkania córki wyszedłem okropnie wkurzony. Oczywiście, wcale nie miałem zamiaru zostawiać jej na pastwę losu. Od razu postanowiłem wziąć trochę wolnego w pracy, żeby jej pomócAle miałem straszną ochotę dorwać w swoje ręce zięcia i jak mężczyzna mężczyźnie wytłumaczyć mu, co to znaczy być dobrym mężem i odpowiedzialnym ojcem.

Padała na twarz ze zmęczenia

Właściwie na początku lubiłem Waldka, wydawał się naprawdę w porządku. Kilka lat starszy od Lusi, poznali się w jakimś schronisku, bo oboje kochają góry. Ona była w niego absolutnie zapatrzona, a i on wyglądał na bardzo zakochanego. Szybko się pobrali i zamieszkali razem w kupionej na kredyt kawalerce. Myślałem, że będą szczęśliwi. Ale wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

Otóż Waldek, choć już żonaty, nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować ze swoich kawalerskich przyzwyczajeń. Regularnie, raz w tygodniu, wychodził na piwo z kolegami. Ciągle też wyjeżdżał w góry, choć teraz już bez Lusi. Spłata kredytu na kawalerkę była poważnym obciążeniem dla budżetu młodych i nie stać ich było na regularne wyjazdy we dwoje. Zapytałem córkę któregoś dnia, dlaczego nie wyjeżdżają rzadziej, ale za to razem.

– Nie, tato, to byłoby nie fair wobec Waldka. On zarabia dużo więcej, więc te wyjazdy mu się należą…

– Słucham?! Przecież jesteście małżeństwem, i to chyba raczej równoprawnym. Co on sobie myśli, że jak zarabia trochę więcej, to już jest pan i władca, któremu wszystko wolno?!

– Nie on tak myśli, to ja tak uważam.

Nie wierzyłem córce...

Myślałem po prostu, że broni męża, i nie chce, żebym go źle osądzał. Nic jednak nie mogłem zrobić, bo nie chciałem się wtrącać w ich relację. Nawet nie bardzo wiedziałem, jak miałbym to zrobić… „Madzia na pewno ustawiłaby Luśkę do pionu i nie pozwoliłaby jej na takie podporządkowanie się mężowi!” – pomyślałem, wspominając swoją zmarłą przed dwoma laty żonę.

Magda nawet rozwiodła się z moim poprzednikiem po roku małżeństwa, bo ten chciał z niej zrobić kurę domową. Dlatego była bardzo wyczulona na punkcie partnerstwa w związku… Moim zdaniem zresztą była wyczulona aż za bardzo, co doprowadziło nas do kilku kłótni. „Szkoda, że Lusia nie odziedziczyła po matce takiej asertywności” – pomyślałem sobie.

Następnego dnia po wyjeździe Waldka w Alpy zadzwoniłem do córki, żeby zapytać, jak się czuje i czego jej potrzeba. Twierdziła, że wszystko u niej świetnie i ze wszystkim daje sobie radę. Nie chciała słyszeć o przeprowadzce do mnie ani o moim wprowadzeniu się do niej. Poprosiła tylko, żebym zawsze miał przy sobie telefon. Obiecałem jej to, choć nie myślałem, że moja „gotowość” przyda się już tej nocy. Krótko po jedenastej, kiedy miałem iść spać, zadzwoniła Lusia. Powiedziała krótko:

– Tato, już!

Pędziłem przez miasto na złamanie karku

Jak na złość, wcześniej spadł grad, więc ulice były strasznie oblodzone, no i nie wyrobiłem się na jednym z zakrętów. Uszkodzenie samochodu nie było groźne, ale nie mogło być mowy o dalszej jeździe. Zepchnąłem auto na pobocze i zadzwoniłem po taksówkę, niestety, w związku z problemami komunikacyjnymi, które opanowały całe miasto, miała przyjechać… za godzinę! Co było robić – pobiegłem na piechotę, przy czym ze dwa razy się wywróciłem i zdrowo potłukłem. Ale nie czułem bólu i biegłem dalej.

Wreszcie na jakimś postoju zobaczyłem stojącą taksówkę. Dzięki niej dotarłem do mieszkania córki. To, że zdążyliśmy ją dowieźć do szpitala, to był prawdziwy cud. Wody odeszły jej już w szpitalnej recepcji. Poród był bardzo ciężki, lecz już półtorej godziny po przybyciu do szpitala zostałem dziadkiem. Hania ważyła ponad trzy kilo, była silna, zdrowa i śliczna!

Po dwóch dniach moja córka wyszła ze szpitala. Chciałem, żeby zamieszkała u mnie, bo tak byłoby mi łatwiej opiekować się nią i wnuczką. Jednak Lusia była uparta i nawet nie życzyła sobie, żebym to ja zamieszkał u niej, „bo jest dorosła i sama sobie poradzi”. Miałem tylko wpadać na kilka godzin dziennie. Kiedy ja zajmowałem się Hanią, córka spała jak zabita. Miała nastawiony budzik, który z trudem, ale jednak wyrywał ją ze snu. Zawsze wtedy, patrząc na mnie półprzytomnym wzrokiem, kazała mi iść do domu. Zosia Samosia… 

Dopiero po kilku dniach, gdy miałem już wychodzić, wymamrotała:

– Tato, nie daję rady… zamieszkaj u mnie przez te trzy dni, aż do powrotu Waldka, dobrze?

W ciągu tych trzech dni i Lusia, i Hania spały po 18 godzin dziennie. Ja nie spałem prawie w ogóle, lecz miałem spory zapas sił, więc to nie było problemem. Ale i tak rosła we mnie wściekłość na zięcia, który w takim momencie postanowił sobie zrobić wycieczkę w góry. Dlatego gdy Waldek zadzwonił z dworca, że już jedzie do domu, postanowiłem poważnie porozmawiać z córką.

Nie dała sobie nic wytłumaczyć

– Mam nadzieję, że teraz się wiele zmieni w waszym małżeństwie – zacząłem trochę naokoło.

– Oczywiście, przecież jest Hania.

– No właśnie, dlatego mam nadzieję, że teraz ten twój Waldek podejdzie poważniej do swoich ojcowsko-mężowskich obowiązków.

– Tato, to jest moja sprawa – Lusia od razu zrozumiała aluzję. – Ustaliliśmy z Waldkiem, że małżeństwo nie powinno nas ograniczać…

– Jego nie ogranicza absolutnie. Za to ty zrezygnowałaś ze wszystkiego! – uniosłem się. – Nie chodzisz po górach, od dawna nic nie namalowałaś, nie pamiętam, kiedy mi opowiadałaś o spotkaniu z przyjaciółkami. Nie pojmuję, dlaczego ty mu tak pozwalasz sobą rządzić?!

Córka nie przyjęła do wiadomości podawanych przeze mnie argumentów. Nadal twierdziła, że nie ma nic złego w zachowaniu jej męża. Ona sama zaś jest szczęśliwa i bardzo jej dobrze w takim związku. Nic więcej nie powiedziałem, tylko wyszedłem najszybciej, jak mogłem, żeby nie spotkać się z Waldkiem. Na jego widok chyba bym nie zdzierżył i zrobiłbym awanturę!

Przez kilka kolejnych tygodni bywałem u wnuczki regularnie

Zawsze wtedy, kiedy nie było w domu zięcia. A nie było go dość często. Pracował długo, po pracy wychodził z kolegami na piwo. Ja zaś zgrzytałem zębami, bo nic innego mi nie zostawało. Jakiś miesiąc potem zadzwoniła do mnie Lusia i zapytała, czy mógłbym do niej wpaść… na kilka dni albo nawet na cały tydzień.

– Pokłóciłaś się z Waldkiem?

– Nie, skąd. Wziął sobie dzisiaj tydzień urlopu i przed chwilą wyszedł na dworzec na pociąg do Zakopanego. Jedzie ze znajomymi pochodzić po Tatrach. Należy mu się, jest zmęczony Hanią…

Nie wytrzymałem. Odłożyłem słuchawkę, zajrzałem szybko do internetu i sprawdziłem, o której godzinie odjeżdża pociąg do Zakopanego. Miałem czterdzieści pięć minut. Samochód odebrałem niedawno z warsztatu, dlatego na dworcu byłem już po dwudziestu minutach. Bez problemu znalazłem na peronie Waldka. Właśnie podawał komuś przez okno plecak do przedziału.

– Tata? – na mój widok rozszerzył oczy ze zdziwienia. – Co tata tu robi?

– To raczej, co ty tu robisz?! – nie miałem zamiaru zwracać uwagi na to, że są jego znajomi. – Masz miesięczne dziecko, twoja żona ledwo patrzy na oczy ze zmęczenia, a ty sobie jedziesz w góry odpocząć?!

– Ale… ona powiedziała, że powinienem pojechać… – spojrzał na mnie, nie rozumiejąc moich pretensji. – Ja nawet nie wiedziałem, że znajomi się wybierają. Ale Lusia, jak się dowiedziała, to od razu zaczęła mnie wypychać. Ona chyba woli się zajmować Hanią razem z tatą – dodał jakby z żalem.

Był tak szczery, w tym, co mówił, że nie potrafiłem już na niego krzyczeć. Co nie oznaczało, że z miejsca mu wybaczyłem.

– A ty nie wolisz się zająć własną córką i żoną, zamiast łazić po górach z obcymi ludźmi?

– Nie no, wolę. Ale na Luśkę nic nie poradzę. Ona sobie ubzdurała, że nie powinna mnie ograniczać, bo to źle wpływa na związek. Podobno tata się przez to strasznie kłócił z żoną…

– Ja?! Ależ… – chciałem zaprzeczyć, jednak nie bardzo mogłem. – Może się parę razy pokłóciliśmy…

– Nawet się podobno mieliście rozwodzić i tylko przez Lusię zostaliście razem – ciągnął Waldek.

– Nie no, to już przesada.

– Ale ona tak uważa. I wciąż mi powtarza, że nie pozwoli na to, żebym z czegokolwiek rezygnował, nawet dla niej i dla dziecka.

– I ty pozwalasz, żeby tobą rządziła?! Zabieraj z powrotem plecak, jedziemy do was do domu!

Pół godziny później byliśmy już w mieszkaniu Lusi i Waldka. Moja córka oczywiście bardzo się zdziwiła na nasz widok. Zaraz potem zaczęła na mnie krzyczeć, że się niepotrzebnie wtrącam do jej prywatnych spraw. A ona mojego wtrącania się nie potrzebuje.

Wysłuchałem tych żalów spokojnie, szczególnie że miałem wrażenie, że nie są one szczere, i tak naprawdę Lusia jest zadowolona z faktu, że jej mąż ostatecznie nie pojechał w góry. Dlatego gdy wreszcie umilkła, powiedziałem:

– Masz rację, córeczko, popełniłem błąd. Źle cię oceniałem. Zawsze mi się wydawało, że nie odziedziczyłaś po swojej świętej pamięci matce asertywności i chęci rządzenia swoim mężczyzną. Myliłem się. Tylko ty popadłaś w drugą skrajność. Twoja matka rzeczywiście bardzo mocno mnie ograniczała, sobie zostawiając dużo swobody. Ty robisz dokładnie na odwrót. I jedno, i drugie jest błędem. Związek dwojga ludzi w naturalny sposób wymusza pewne ograniczenia, i nie ma sensu się przed tym bronić bzdurami o „nierezygnowaniu z siebie”. Trzeba zrezygnować z części „dawnego siebie” na rzecz „siebie nowego”. I to dokładnie z takiej części siebie, z jakiej rezygnuje ta druga strona. Ani mniej, ani więcej. Tylko w ten sposób, moim zdaniem, można stworzyć udany związek.

Od tamtej chwili Waldek niemal utonął w pieluchach

Wziął sobie urlop tacierzyński i teraz to głównie on zajmuje się Hanią. A Lusia? Właśnie wyjechała na dwa dni w góry. 

Równowaga znów została zaburzona, ale mam nadzieję, że to tylko takie chwilowe odreagowanie, i potem wszystko się ułoży.

Czytaj także:
„Stawałam na rzęsach, żeby zadowolić Adama, a on zwyzywał mnie od egoistek. Krytykował nawet moją seksowną bieliznę”
„Mam męża i dzieci, ale wciąż wzdycham do licealnej miłości. Wystarczy jedno słowo, a rzucę dla niego wszystko”
„Moja koleżanka liczy na poważny związek, ale gdy poznaje przyzwoitego faceta, to wysyła mu nagie fotki”

Redakcja poleca

REKLAMA