– Naprawdę, mamo, nie trzeba było! – kiedy zobaczyłam prezent, jaki moja córka otrzymała od babci na pierwszą komunię świętą, byłam wzruszona, ale i nieco zmieszana.
Gruby złoty łańcuszek z medalikiem z Matką Boską moja mama dostała od swoich rodziców w dniu ślubu z tatą. A wiem, że należał jeszcze do mojej prababci, której nieraz pomógł przetrwać wojnę. Zastawiała go często, aby kupić jedzenie dla dzieci.
Na szczęście zawsze udawało się jej go wykupić
– Jedną mam wnusię, to komu niby podarować ten łańcuszek, jak nie jej? Do grobu przecież go ze sobą nie zabiorę! – argumentowała moja mama.
– No niby tak, ale sądziłam, że dasz go Madzi dopiero, gdy będzie dorosła – powiedziałam. – Na osiemnaste urodziny albo nawet na ślub!
– A kto wie, ile ja jeszcze pożyję – stwierdziła moja rodzicielka, wzdychając ciężko. – A Madzia niech go sobie ponosi, jak chce.
– Z tym noszeniem to bym nie przesadzała – mruknęłam pod nosem. – Nie będzie przecież dziewięcioletnie dziecko chodziło w złocie!
– Do szkoły to nie, ale przecież w niedzielę do kościoła, od czasu do czasu, mogłaby go założyć! – stwierdziła mama.
Nie byłam co do tego przekonana. Noszenie tak grubego złotego łańcuszka przez dziecko wydawało mi się niemądre.
– Madziu, włożymy go do szkatułki na biżuterię i niech sobie tam leży, aż dorośniesz. Zakładanie go może być zbyt niebezpieczne, jeszcze ci go ktoś ukradnie – uprzedziłam córkę.
Widziałam w jej oczach zawód, bo oczywiście chciała się pochwalić koleżankom pięknym łańcuszkiem. Ale do szkoły to już na pewno nie pozwoliłam go jej nosić. I tak sobie leżał ten łańcuszek spokojnie, aż pewnej niedzieli moja mama postanowiła, że wnusia go założy.
– Bo tak pięknie wyglądał do tej jej nowej sukienki w kwiatki! – tłumaczyła mi się potem.
Nie było mnie w domu, akurat miałam dyżur w szpitalu, gdy mama wystroiła Madzię i obie pomaszerowały do kościoła. Nie miały daleko, więc poszły piechotą. A z powrotem postanowiły podjechać dwa przystanki tramwajem. Ten chłopak, jak mówiła potem moja mama, szedł za nimi już od kościoła.
– Dlatego się go nie bałam, bo skoro był z nami na mszy, to przecież katolik i krzywdy nie zrobi – tłumaczyła.
Stanął za nimi w tramwaju i pozornie nie zwracał na nie uwagi. Ale gdy tylko drzwi się otworzyły na kolejnym przystanku… złapał za złoty łańcuszek mojego dziecka i z całej siły pociągnął! Liczył, że się zerwie. Tymczasem łańcuszek, solidna przedwojenna robota, a nie żadne dmuchane współczesne złoto, ani myślał puścić. Chłopak też się zawziął i ciągnął coraz mocniej! Był tak silny, że wytargał Madzię z tramwaju na przystanek za ten złoty łańcuszek. Przewróciła się, a on nawet nie zwrócił na to uwagi. Co gorsza, chociaż moja mama krzyczała, okładając napastnika torebką, nikt mojej córce nie pomógł! W końcu łańcuszek jednak pękł i całe szczęście, bo kto wie, czy w przeciwnym razie miałabym jeszcze dziecko żywe. Złodziej, trzymając swoją zdobycz, przebiegł przez ulicę i zniknął między blokami.
A moje dziecko?
Leżało na ziemi i łapało oddech. Dopiero wtedy zebrał się wokół niego tłumek „życzliwych”, radząc, aby mama wezwała karetkę. Musiała to zrobić, bo Magda wyglądała naprawdę źle… Nie dość, że była w szoku, to jeszcze na jej szyi pojawiła się pręga. Kiedy karetka przywiozła Madzię do szpitala, w którym pracuję, koleżanki od razu mnie zawiadomiły. Przerażona przybiegłam ze swojego oddziału na izbę przyjęć.
– Kto dziecku zakłada gruby złoty łańcuszek?! – ochrzanił mnie od razu znajomy lekarz, aż zrobiło mi się głupio. – Przecież ten drań mógł ją udusić!
Co miałam mu powiedzieć? Że to nie ja, że od początku byłam przeciwna tak drogiemu prezentowi? Spojrzałam na moją mamę. Stała czerwona jak piwonia i była w szoku.
– Nie wiedziałam, że tak się stanie, nie podejrzewałam… – mamrotała. – Przecież wracałyśmy z kościoła…
Ten napad skończył się dla mojej córeczki chodzeniem w kołnierzu, bo złodziej, wyciągając ją za szyję z tramwaju, naruszył jej dwa kręgi. O traumie, której doznała, nie wspomnę. Teraz Madzia boi się nawet jeździć sama do szkoły, a w nocy często śnią jej się koszmary. Nie wiem, kiedy uda jej się pokonać strach... A wystarczyłoby, aby moja mama mnie posłuchała i nie stroiła wnuczki w drogą biżuterię, która przecież nie jest dla dzieci.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”