„Moja kobieta po latach spotkała dawną miłość. Kisłem z zazdrości, bo on był klawym muzykiem, a ja zwykłym szarakiem”

zmartwiony chłopak patrzy na swoje odbicie w lustrze fot. Adobe Stock, lightwavemedia
„Przedtem skupiał się na graniu, ale połowie trzeciej piosenki zaczął wodzić wzrokiem po sali. W pewnym momencie jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Olgi i stała się rzecz niezwykła. Zabrzmiał fałszywy akord – śpiew urwał się wpół frazy! Zapadła cisza”.
/ 26.02.2022 07:15
zmartwiony chłopak patrzy na swoje odbicie w lustrze fot. Adobe Stock, lightwavemedia

Było deszczowe popołudnie. Moja dziewczyna Olga nudziła się przed telewizorem, aż w końcu zniecierpliwiona rzuciła:

– Może poszlibyśmy dziś na koncert? Mam ochotę posłuchać dobrej muzyki.

Uznałem, że to niezły pomysł. Zacząłem wertować gazetę i po chwili znalazłem coś, co zapowiadało się interesująco. Za trzy godziny w małym klubie na Starym Mieście miał się zacząć koncert młodego, ale już podobno cenionego przez koneserów muzyka. Miał występować sam, akompaniując sobie na gitarze. Jego nazwisko ani mnie, ani Oldze nic nie mówiło, ale postanowiliśmy, że damy mu szansę.

Pojechaliśmy wcześniej, aby bez kłopotów kupić bilety. Wiedzieliśmy z doświadczenia, że takie małe kameralne salki koncertowe szybko się zapełniają, i skoro już zdecydowaliśmy się wyjść wieczorem z domu, nie mieliśmy ochoty odejść z kwitkiem.

Okazało się, że był to dobry pomysł. Przed jeszcze zamkniętą, maleńką, liczącą najwyżej 40 miejsc salką czekało już kilkadziesiąt osób. Zdążyliśmy tylko kupić bilety i niemal natychmiast drzwi zostały otwarte. Każdy siadał gdzie mu było wygodniej, a ja z Olgą mieliśmy sporo szczęścia, bo trafiły nam się miejsca w pierwszym rzędzie, dosłownie metr od niewielkiej sceny, na której stały przeznaczone dla artysty krzesło i mikrofon.

Po paru minutach zgasły światła i na scenie pojawił się artysta. Wysoki, szczupły, ubrany w wytarte jeansy i obszerną koszulę ze stojącym kołnierzem. Było jasne, że przykłada wielką wagę do swojego buntowniczego i nieco demonicznego wizerunku. Uderzył w struny gitary i zaczął śpiewać ochrypłym, pełnym pasji głosem. Nawet nieźle, choć moim zdaniem za bardzo stylizował się na Włodzimierza Wysockiego z minionej epoki historycznej. Postanowiłem podzielić się tą uwagą z Olgą.

Odwróciłem się w jej kierunku i... zdumienie odebrało mi mowę. Z moją dziewczyną działo się coś bardzo dziwnego. Siedziała sztywna jak kukła i szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w muzyka. Usta miała na wpół otwarte i sprawiała wrażenie nieobecnej, może nawet nie do końca przytomnej.

– Co się stało? – dotknąłem jej ręki.

– Nie przeszkadzaj! – syknęła niecierpliwie, nie odrywając wzroku od sceny. – Po koncercie wszystko ci wyjaśnię.

Zadedykował jej cały koncert

W jej wzroku musiało być coś nadzwyczajnego, bo artysta, który początkowo był całkowicie skupiony na gitarze i swoim śpiewie, i w ogóle nie próbował nawiązać kontaktu wzrokowego z publicznością, w połowie trzeciej piosenki nagle zaczął wodzić wzrokiem po sali.

W pewnym momencie jego spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Olgi – i stała się rzecz niezwykła. Zabrzmiał fałszywy akord – i śpiew urwał się wpół frazy! Zapadła cisza. Publiczność spokojnie czekała na dalszy ciąg koncertu; w końcu artyści są tylko ludźmi i fałszywa nuta czy zapomnienie tekstu nie są dla bywalców sal koncertowych niczym niezwykłym. 

– Przepraszam państwa za tę nieoczekiwaną przerwę – powiedział wreszcie artysta – ale właśnie zorientowałem się, że na sali znajduje się ktoś, kto kiedyś był dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Tej pięknej kobiecie dedykuję dzisiejszy koncert. Dodam jeszcze, że większość piosenek, które dziś państwo usłyszą, pisałem z myślą o niej.

Ludzie uwielbiają takie łamiące rutynę niespodzianki, zabrzmiały więc burzliwe oklaski, po czym koncert potoczył się dalej. Ale nie był taki jak na początku. Artysta szalał, szarpał struny z taką pasją, jakby chciał je pozrywać, i śpiewał z taką ekspresją, jakby zdecydował się dziś doszczętnie zedrzeć głos i nie dać już w życiu żadnego koncertu.

Nie muszę dodawać, że cały czas wpatrywał się w Olgę pełnym żaru wzrokiem. W mojej głowie rozpętało się piekło. Było aż nadto jasne, że to dawny facet mojej dziewczyny. Rozstali się, zapomnieli o sobie, ale dzisiaj znowu się spotkali i dawne uczucie lada chwila zapłonie jasnym płomieniem.

„Co robić?” – myślałem gorączkowo, ale nic rozsądnego nie przychodziło mi do głowy. Jedno było pewne: czekają mnie wielkie kłopoty i będę musiał stoczyć o Olgę zacięty bój z charyzmatycznym, śpiewającym gitarzystą.

Zabrzmiały ostatnie akordy i sala zatrzęsła się od burzy braw. Ludzie zdawali sobie sprawę, że byli świadkami niezwykłego wydarzenia, o którym długo jeszcze będą mogli opowiadać znajomym. Kiedy wychodziliśmy, nie było takiej osoby, która nie zechciałaby się przyjrzeć Oldze – dziewczynie, która skłoniła artystę do wspięcia się na wyżyny umiejętności. 

Po koncercie, oczywiście podszedł do nas.

 – Olga, co za spotkanie, świetnie wyglądasz! – uśmiechnął się czarująco.

– Dziękuję, ty też całkiem nieźle – zarumieniła się. – Świetny występ, gratuluję. Kiedy zobaczyłam ogłoszenie o koncercie, nie wiedziałam, że… no wiesz… Jesteśmy tu całkiem przypadkiem.

– To wspaniały zbieg okoliczności. Bardzo się cieszę – gawędzili tak sobie, a ja stałem obok, jak słup soli i czułem się jak piąte koło u wozu.

Dopiero po dobrych kilku minutach Olga przypomniała sobie o mnie i przedstawiła mnie słowami „To Jacek, mój… przyjaciel”. Cudownie! Do tej pory nazywała mnie swoim chłopakiem, a nagle jestem tylko „przyjacielem”? Ale artysta chyba zrozumiał i nie próbował dalej flirtować. Pogadali jeszcze chwilę, obiecali sobie, że spotkają się na kawę i wyszliśmy. Nie wiem, na ile z tą kawą to było takie kurtuazyjne gadanie, a na ile rzeczywiste plany, wolałem się nie zastanawiać.

Myślałem, że mnie zostawi...

– Może napijemy się czegoś? – zaproponowałem niepewnie, kiedy już znaleźliśmy się na zewnątrz.

Olga, w dalszym ciągu trochę skołowana, spojrzała na mnie znacznie przytomniejszym wzrokiem i powiedziała:

– Chętnie.

Usiedliśmy w kawiarni. Zamówiłem dwie lampki naszego ulubionego białego wina i spojrzałem na nią pytająco. Starałem się zachowywać spokój, choć w środku wszystko się we mnie gotowało.

– Skąd znasz tego faceta? – spytałem w końcu.

– Byliśmy w jednej klasie w liceum – zaczęła. – No, i dopadła nas wielka miłość. Był romantyczny, inny niż wszyscy. Pisał dla mnie wiersze, śpiewał piosenki. Przysięgaliśmy sobie, że nigdy się nie rozstaniemy, ale wszystko potoczyło się inaczej. Ja wyjechałam na studia, on nie chciał studiować i ruszył w świat poznawać inne kultury – Indie, Nepal. No i straciliśmy się z oczu na 10 lat. Do dzisiaj.

– Ale czemu nie powiedziałaś, że idziemy na koncert twojej dawnej miłości? – spytałem.

– Wtedy nazywał się inaczej – uśmiechnęła się blado. – Jego obecne imię i nazwisko to pseudonim artystyczny.

W czasie jazdy do domu nie odzywaliśmy się do siebie. Olga z roztargnieniem patrzyła przez okno samochodu, a ja nie przeszkadzałem jej, aby nie usłyszeć czegoś nieodwracalnego.

Gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu, Olga powiedziała:

– Bardzo cię przepraszam, ale dzisiejszej nocy musisz spać w drugim pokoju. Ja muszę być sama, bo chcę sobie przemyśleć parę spraw…

Bez słowa skinąłem głową i pościeliłem sobie kanapę w dziennym pokoju. W nocy nie zmrużyłem oka, cały czas myślałem o wydarzeniach ostatnich kilku godzin. Im więcej myślałem, tym bardziej stawało się dla mnie jasne, że będzie mi trudno uratować związek z Olgą.

Byłem dorosły i doskonale wiedziałem, co u kobiety oznacza takie nieobecne spojrzenie, jakie miała Olga podczas koncertu. To były oczy kobiety w samo serce ugodzonej strzałą Amora. Mogła potem mówić różne rzeczy, aby oszczędzić mi bólu, ale ja wiedziałem swoje. Ja, zwykły chłopak, przecież nie miałem szans w rywalizacji z artystą.

Skoro tak piorunująco podziałała na nią sama jego muzyka, to co będzie, kiedy się spotkają? Kiedy jej zadeklamuje wiersz, jaki niewątpliwie napisze dla niej po tym koncercie? Beznadziejna sprawa.

Około szóstej rano usłyszałem jakiś ruch w sypialni. „Pewnie się pakuje” – pomyślałem ponuro, ale nie zerwałem się i nie pobiegłem błagać jej, aby nie odchodziła. Po co robić dramatyczne sceny. I tak nic bym nie zdziałał. Zresztą na pewno zostawi mi na stole list, w którym wszystko wyjaśni.

Nagle drzwi otworzyły się i stanęła w nich Olga, promiennie uśmiechnięta.

– A ty jeszcze w łóżku, śpiochu? – zawołała jakoś wesoło. – Wstawaj natychmiast, zrobiłam pyszne śniadanko!

Moje spojrzenie musiało chyba wyrażać bezgraniczne zdumienie, bo Olga roześmiała się. Nie wyczułem w tym śmiechu żadnej gry, żadnej fałszywej nuty. Tylko radość i wielką ulgę.

– Nie bój się, Misiu, wszystko jest tak jak dawniej – mówiła szybko. – A nawet lepiej.

– Ach tak, myślałem że… – bąknąłem.  No wiesz, zachowywałaś się dziwnie.

– To było tylko chwilowe otumanienie – wyjaśniła. – Po prostu wróciły wspomnienia.

– I nie chcesz mnie zostawić dla tego śpiewaka?

– No coś ty! – zaśmiała się. – Co ja bym robiła z takim odlecianym artystą? Przecież nie można na co dzień żyć tylko poezją i muzyką!

Nie muszę chyba mówić, jak bardzo mi w tym momencie ulżyło.

Czytaj także:
„Kumpela robi na dwa etaty, a jej mąż po pracy zalega przed telewizorem. Poradziłam jej, jak go wykurzyć”
„Oddałam córkę do adopcji, bo nie było mnie stać na utrzymanie nas. Jej ojciec zostawił mnie na pastwę losu”
„Po śmierci żony chciałem się odmłodzić, a zrobiłem z siebie idiotę. Nową dziarą i fryzurą oszukiwałem samego siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA