„Moją córkę karmiły babcie, bo ja ciągle pracowałam. Na starość wynajmowałam sąsiadów, żeby mi gotowali. Sama nic nie umiałam”

Mój syn zakochał się w kobiecie w moim wieku fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih
„Myślałam, że on będzie gotował, a ja sobie poczytam. Gdzie tam! Okazało się, że facet jest absolutnie niesamodzielny. A to mu obrać marchewkę, a to pokroić koperek, a to spróbować, czy sos jest dobry, i może dodać trochę imbiru… A skąd ja mam to wiedzieć? Po co mam mu ciągle pomagać? Przecież to on jest ekspertem!”.
/ 18.12.2022 20:30
Mój syn zakochał się w kobiecie w moim wieku fot. Adobe Stock, Tatyana Gladskih

Moja córka Beata i zięć musieli wyjechać za granicę na miesiąc. Sprawy zawodowe. A dwójkę swoich dzieci postanowili umieścić u ich babci, czyli u mnie. Prawdę mówiąc, byłam tym trochę przerażona.

– Dasz sobie radę, mamcia. Wierzę w ciebie. To tylko miesiąc. Przynajmniej będziesz miała co robić na tej emeryturze – powiedziała córka i poklepała mnie po ręce.

Na emeryturze byłam dopiero od kilku miesięcy, a już miałam dość.

Nudziłam się, każdy dzień był taki sam

Nie potrafiłam znaleźć sobie celu. Miałam wrażenie, że moje życie się skończyło. Jestem jedną z tych kobiet, dla których kariera zawodowa była równie ważna jak rodzina. Mój były mąż uważał nawet, że ważniejsza, więc gdy dzieci dorosły, znalazł sobie inną, lepszą żonę. Ja pracowałam, mąż pracował, a dzieci wychowywały się właściwie same. Owszem, dużo z nimi rozmawiałam, oglądaliśmy razem filmy, chodziliśmy po muzeach. To lubiłam robić. Nie lubiłam za to prac domowych, zwłaszcza gotowania. Dzieci na obiady po szkole chodziły raz do jednej, raz do drugiej babci. To właśnie od nich moja córka nauczyła się gotować. No dobrze, na początek naleśniki.

Tak więc mając sześćdziesiąt jeden lat, potrafiłam jedynie zaparzyć kawę i zrobić prymitywną jajecznicę. A teraz miałam stworzyć tymczasowy dom siedmiolatce i dziewięciolatkowi, którzy byli przyzwyczajeni do domowego jedzenia. Postanowiłam więc nauczyć się gotować chociaż kilka potraw. W końcu jak trudne to może być, skoro robi to większość kobiet? Kupiłam książkę kucharską. Uznałam, że zrobię naleśniki. Wydawało się to proste, a wnuczęta je uwielbiały. Kupiłam produkty, znaczy mąkę, bo jajka miałam. Cukier waniliowy. Mleko. Z głębin szafek kuchennych wyciągnęłam stary mikser.

– No, to do dzieła – mruknęłam.

Mleko, mąka, jajko, szczypta soli (ile to jest szczypta?!), cukier waniliowy. Wszystko to znalazło się w misce. Włączyłam mikser i włożyłam obracającą się końcówkę do miski.

– Ożeż ty! – krzyknęłam.

Otarłam oczy z mleka i mąki. Idiotka, najpierw włóż, potem włącz. Po kilku minutach uznałam, że chyba masa jest już gładka. Rozgrzałam patelnię, potem chochelką nalałam na nią ciasto naleśnikowe. Wystarczy tyle? Może jeszcze trochę? Teraz poczekać… Zbrązowiało, no to odwracamy… Nie chciało się odwrócić. Dlaczego nie chce się odwrócić? Pierwsze coś, co zdrapałam z patelni, na miano naleśnika nie zasługiwało. Z drugim było podobnie. Musiałam otworzyć okno, bo nadymiło się strasznie. Co robię źle? Usłyszałam dzwonek do drzwi. Kogo diabli niosą? Z upaćkaną chochlą w dłoni poszłam do przedpokoju i otworzyłam drzwi. Na korytarzu stał sąsiad z mieszkania piętro wyżej, pan Ludwik.

Poznaliśmy się wiele lat wcześniej

Ostatnio rzadko go widywałam. Dozorczyni kiedyś mi wspomniała, że jego żona bardzo choruje, nie wychodzi z domu. Potem, że zmarła. Nigdy nie znalazłam czasu, by złożyć mu kondolencje. Miałam problem z własnym mężem.

– Tak? – burknęłam, bo niepowodzenie w kuchni zirytowało mnie.

Mam wrażenie, że coś się u pani przypala, pani Wando – zajrzał mi przez ramię. – A nawet się pali.

Odsunął mnie łagodnie i wparadował do mieszkania. Bez zaproszenia! Ruszył do kuchni, ja za nim. Faktycznie, naleśnik mi się palił. Sąsiad wyłączył gaz i popatrzył na mnie, a potem coś mu w oczach błysnęło, jakby śmiech.

– Zawsze wiedziałem, że sąsiadka jest prawdziwą wojowniczką – powiedział. – Ale tę bitwę chyba pani przegrywa.

A potem wyciągnął dłoń i strzepnął coś z mojego nosa. Mąka. Rzuciłam okiem w lusterko i gorąco mi się zrobiło. Twarz miałam zaczerwienioną, umączoną, włosy nieporządne i w ogóle wyglądałam jak siedem nieszczęść. A tymczasem sąsiad rozejrzał się po kuchni, zajrzał do miski z ciastem naleśnikowym. Uniósł przypaloną patelnię.

– Gdzie olej? – spytał.

Olej! No jasne, zapomniałam o oleju. Nic dziwnego, że wszystko się przypaliło. Poczułam, że się czerwienię. Taki podstawowy błąd. Bez słowa wyjęłam olej z szafki.

– Zapomniałam – wymamrotałam. – Mam tyle na głowie.

– O? – spytał.

Wlał dwie łyżki oleju do ciasta (tego nie było w przepisie!), wymieszał. Zobaczył moje zdziwione spojrzenie.

– To taki sprytny sposób, by smażenie naleśników nie wytwarzało dymu. Oczywiście pod warunkiem, że się nie zamyślimy. Ale odrobinę oleju trzeba dać na patelnię, bo inaczej będą zbyt suche. Najlepiej przesunąć po patelni wacikiem zamoczonym w oliwie. Ma pani wacik?

Miałam. Przyniosłam z łazienki. Potem jak zaczarowana patrzyłam na to, co sąsiad robił. Szybko umył patelnię, osuszył, przetarł naoliwionym wacikiem po patelni, wlał ciasto, tak pokiwał patelnią, że się równiutko rozlało, po minucie podrzucił naleśnik, który grzecznie opadł na drugą stronę, i po drugiej minucie leżał już na moim talerzu. Uff.

– Dżem? – spytał Ludwik, robiąc kolejny naleśnik. Wyciągnęłam z lodówki dżem malinowy i postawiłam na stole.

Kilka minut później oboje zajadaliśmy gorące naleśniki.

– Trochę za dużo mąki – powiedział sąsiad. – No i lepsze są na kwaśnym mleku. Mogę sąsiadce dać mój przepis. Palce lizać.

– A zupę pomidorową umie pan gotować? – spytałam, pchnięta impulsem.

– Owszem.

– I klopsy w sosie pieczarkowym? – podałam kolejną ulubioną potrawę wnucząt.

Umiem ugotować wiele potraw.

– Piec ciasta też? – musiał w moim głosie usłyszeć podziw i zachwyt, bo się roześmiał.

– Najlepsze ciasta piekła moja żona, choć kiedy zachorowała, przejąłem i tę część. Ale mistrzem nie jestem, podobno daję za dużo cukru. Co zrobić, mam słodki ząb i tyle.

Popatrzyłam na pobojowisko w kuchni.

Wpadłam na genialny pomysł

– Panie Ludwiku, czy mogłabym wynająć pana jako kucharza na miesiąc? Będę musiała zaopiekować się wnuczkami, a z gotowania to jestem noga. Sam pan widzi. Będę kupowała, co trzeba, ustalała z dziećmi menu, a pan to upichci. Może pan gotować u siebie, na pewno będzie panu wygodniej w znajomej kuchni. Co pan na to? Dorobi pan sobie do emerytury… – kusiłam.

Sąsiad patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

– Pomogę pani – powiedział w końcu. – Ale będę gotował tutaj. I będzie to sąsiedzka przysługa. Co pani na to?

A miałam wyjście? Tydzień później Beata i Andrzej przywieźli dzieci i stos walizek. Następnego dnia, kiedy odwiozłam dzieci do szkoły, spotkałam się z Ludwikiem na bazarku. Razem zrobiliśmy zakupy. Potem przyszliśmy do domu. Myślałam, że on będzie gotował, a ja sobie poczytam. Gdzie tam! Okazało się, że facet jest absolutnie niesamodzielny. A to mu obrać marchewkę, a to pokroić koperek, a to spróbować, czy sos jest dobry, i może dodać trochę imbiru… A skąd ja mam to wiedzieć? Po co mam mu ciągle pomagać? Przecież to on jest ekspertem! Z początku mnie irytowało, że Ludwik wymaga mojej obecności w kuchni. Ale w końcu robił mi przysługę, nie mogłam się wypiąć. Po kilku dniach zorientowałam się, że czekam, aż przyjdzie i zaczniemy gotować. I rozmawiać. O moim mężu i jego żonie. O dzieciach. Pracy, książkach, podróżach. O tym, czego nie udało się nam w życiu zrobić i jakie plany mamy na emeryturę. Nie wiedzieć kiedy polubiłam gotowanie. Gdy zaś po trzech tygodniach sama zrobiłam bitki wołowe, a dzieci uznały, że tak dobrych to nawet mama nie robi, poczułam łzy w oczach.

Czułam się zwycięzcą, jak kiedyś, gdy w pracy odnosiłam sukcesy. Gdy wnuczki poszły do pokoju odrabiać lekcje, ja pobiegłam na górę do Ludwika. Otworzył drzwi, a ja dałam mu całusa w policzek.

– Nawet nie wiedziałam, że to może być takie fajne – cieszyłam się jak dziecko. – Dziękuję. I pomyśleć, że chciałam ci zapłacić za gotowanie, a właściwie to powinnam zapłacić za kurs gotowania. Jaką cenę wyznaczysz?

– Na koniec każdego kursu powinien być egzamin – powiedział Ludwik z tym swoim uśmiechem chochlika. – Jak dzieci wrócą do rodziców, ugotujesz mi obiad z trzech dań. Co ty na to?

Wróciłam do mieszkania, nucąc pod nosem. Emerytura zaczynała wyglądać bardzo ekscytująco… 

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA