– Słyszał już pan? – zaczepiła mnie dozorczyni. – Śmietnik się w nocy się palił. Zgroza! No ale przy takim sąsiedztwie można się było tego spodziewać... – ściszyła głos.
Z bloku wyszedł Leszek, uczeń zawodówki, z przerzuconym przez ramię dywanem. Moja córka znała go lepiej, podobnie jak resztę „rodzinki”. Dostała się do dobrego liceum, jednak zamiast integrować z klasą, którą nazywała bandą zmanierowanych kujonów, szukała towarzystwa zupełnie gdzie indziej. Na moment znów uniosły łeb moje ojcowskie lęki i uprzedzenia. O, nie! Dość już sobie tyłów narobiłem u Julki.
Pochyliłem się w stronę stróżki
– Chyba nie sugeruje pani, że nowi mieli z tym coś wspólnego. Proszę nie przesadzać.
– A co? – zaperzyła się. – Sam się śmietnik nie zapalił. Jeszcze gorzko pożałujemy, że się wprowadzili. Wspomni pan moje słowa – szeptała.
– Dzień dobry państwu – rzucił przyjaźnie Leszek, mijając nas.
– A witaj, chłopcze – odparła pani Wiesia, przywdziewając na twarz słodki uśmiech. – Świąteczne porządki na całego, jak widzę. Bardzo ładnie. A dużo macie tych dywanów? Pamiętajcie, że od dziesiątej obowiązuje cisza nocna.
Skrzywiłem się. Była czwarta po południu. Naprawdę przesadzała.
– Spoko – chłopak puścił do niej oko. – U nas ogłaszana jest o ósmej. Maluchy idą wtedy do łóżka. Starsi mają czas dla siebie i na pewno nie marnujemy go na trzepanie dywanów.
Skłonił się i dziarsko odmaszerował.
– Słyszał pan? Czas dla siebie! Już się boję. Przyczaili się, udają aniołki, ciastem sąsiadów częstują, zakupy pomagają wnosić, ale wkrótce się zacznie. Wspomni pan moje słowa. Ósemka dzieciaków, od przedszkolaków po nastolatków. Nie da się takiej czeredy utrzymać w ryzach! Nie wiadomo, co w nich siedzi, jakie geny, jakie patologie.
– Nie wolno się uprzedzać. To niesprawiedliwe i krzywdzące – mitygowałem dozorczynię, choć przyznaję ze wstydem, że niedawno sam zmagałem się z podobnymi wątpliwościami, gdy nowi sąsiedzi zajęli dwa połączone lokale na ostatnim piętrze.
Gmina wyłożyła kasę na mieszkanie „rodzinkowe”
Poczytałem w internecie, cóż to za cudo. Dowiedziałem się, że mieszkania rodzinkowe to placówki opiekuńcze, w których podopieczni domu dziecka pod okiem wychowawców uczą się, jak prowadzić dom: sami sprzątają, robią zakupy, piorą. Sami decydują o różnych sprawach – wystrój pokojów, wybór szkoły czy zainteresowań. Opiekunowie, przebywający z nimi całą dobę, starają się stworzyć ciepłą, rodzinną atmosferę, jak w prawdziwym domu. Są także dla nich wsparciem, służą pomocą, uczą, jak radzić sobie z problemami życia codziennego, przygotowują do samodzielności, dorosłości oraz wpajają zasady współżycia społecznego. Tyle w pięknej teorii, w praktyce mogło być różnie.
Ja miałem jedną córkę i ponosiłem klęskę za klęską. W kwestii zasad współżycia rodzinnego nie raczyła mnie nawet informować, gdzie wychodzi i kiedy wróci. Ostatnio niby wiedziałem, gdzie przesiaduje – u „rodzinki”. Wcale nie było mi lżej z tego powodu. Czasem odnosiłem przykre wrażenie, że czuje się tam lepiej niż we własnym domu. Nawaliłem. Na całej linii.
– Już ja tam swoje wiem – upierała się stróżka. – I dobrze panu radzę, sąsiedzie, niech pan trzyma swoją Julkę z dala od nich. Wchodzi w trudny wiek, matka daleko, dziewczyna chyba źle to znosi. A tak w ogóle, co słychać u szanownej małżonki? Kiedy wraca z tej całej Ameryki?
– Na święta ma przyjechać. Obiecała, że już na stałe. Do widzenia – pożegnałem się szybko i ruszyłem do domu.
Wścibstwo dozorczyni bywało irytujące. Co gorsza, uderzyła w czuły punkt. Nie zachwycił mnie pomysł wyjazdu żony na staż naukowy do USA. Jako właściciel firmy sam sporo pracowałem, ale to była dla mojej żony duża szansa, więc uznaliśmy, że pół roku rozłąki jakoś przeżyjemy. Podzielimy się z córeczką obowiązkami, wesprzemy nawzajem... Akurat! W ciągu lata piętnastoletnia Julka z miłej dziewczynki przedzierzgnęła się w krnąbrną pannicę. A te jej pomysły? Swoje piękne, jasne włosy obcięła na krótko i pofarbowało na wiśniowo. W uszach brakowało już miejsca na kolejne kolczyki.
Miałem nadzieję, że wraz z rozpoczęciem szkoły, złagodnieje. Nic z tego. Nie cierpiała liceum, które przecież wybrały wspólnie z matką. Ostentacyjnie ubierała się na czarno, po powrocie z lekcji zamykała się w swoim pokoju i puszczała muzykę na cały regulator, a w domu nie robiła nic. Na wszelkie moje uwagi reagowała krzykiem, kpiną albo łzami.
Jakbyśmy nagle zaczęli mówić innym językiem
Typowy konflikt pokoleń, tak? Też mi pocieszenie. I w takiej sytuacji, jakby mało było rewolucji, do naszego bloku wprowadzili się obcy. Julka wydawała się nimi wielce zaintrygowana.
– Fajny pomysł z taką rodzinką – zagaiła miesiąc temu, po kolacji, przy której palcem nie kiwnęła.
Na to, by umyła naczynia, też nie miałem co liczyć. Darowałem sobie przytyki, bo fakt, że sama zaczęła rozmowę, był miłą odmianą.
– Racja, świetny pomysł – potaknąłem ostrożnie, zbierając ze stołu. – Na pewno lepiej wychowywać dzieciaki w małej grupie, wzorowanej na prawdziwej wielodzietnej rodzinie, niż w anonimowym molochu bidula, gdzie personel nie zawsze jest w stanie poświęcić dzieciom tyle czasu, ile potrzebują. Ale pamiętaj, to jednak dzieci o trudnej przyszłości i niepewnej przyszłości. Głównie sieroty społeczne.
– Już się uprzedziłeś! – prychnęła. – Każda wybita szyba pójdzie teraz na ich konto, tak? Ta plotkara dozorczyni też kazała mi uważać.
– Może słusznie – starannie dobierałem następne słowa. – W szkole miałem kolegę z domu dziecka. Większość mu współczuła, nauczycie pobłażali, tolerowali wybryki, a on to wykorzystywał. Wagarował, palił, popijał. Niektórym to imponowało.
– Po prostu próbował zwrócić na siebie uwagę – burknęła Julka, bezwiednie dotykając krótkich, wiśniowych włosów.
– No i zwrócił – westchnąłem. – Nie dotrwał do matury. Spalił dziennik, za co wyleciał ze szkoły.
– Ja nie wylecę z budy. Dobra szkoła to podstawa. W rodzince nawet maluchy to wiedzą – aha, czyli ze zdaniem przedszkolaków liczyła się bardziej niż z moim. Pięknie! – Do używek też mnie nie ciągnie – kontynuowała Julka wyzywającym tonem. – Ojciec Leszka się zapił, siostra Zosi zaćpała, a mama bliźniaków umiera na raka płuc. To daje do myślenia, co?
– Owszem – bąknąłem przerażony.
Skąd ona tyle o nich wiedziała? Rodzinka wprowadziła się dopiero co. Jak często do nich chodziła? I po co?!
– Skarbie, czy ty nie widzisz, że ciebie i te dzieciaki dzieli przepaść? Choćby doświadczeń, nie wspominając o… – urwałem.
– Złych genach? – rzuciła kpiąco. – Gadasz jak snob. Skreśliłeś ich, jak wielu innych. Ale oni się nie poddają. Choć starzy ich olali albo umarli, dzielnie sobie radzą. Leszek uczy się na mechanika samochodowego, mała Jadzia chodzi na lekcje baletu, bliźniaki marzą, by założyć zespół muzyczny… – zawahała się, zerknęła na mnie spod rzęs. – Ci ich opiekunowie też są spoko. Nie udają kochających rodziców, ale są na miejscu, gdy trzeba.
– Płacą im za to, żeby byli – mruknąłem, czując się wywołany do odpowiedzi.
– Przynajmniej układ jest czysty – wzruszyła ramionami. – Pasowałbym do nich. Matka mnie porzuciła dla kariery, ojcu przeszkadzam w pracy.
– Co za brednie? Julka?! – aż mnie z nóg ścięło. Musiałem usiąść. – Co ty mówisz?
– Co czuję! – krzyknęła. – Ale ty nie słuchasz! Mama też nie słuchała. Wzięła i wyjechała. Ty nie jesteś lepszy. Nawet przy kolacji nie wyłączasz telefonu! – wskazała komórkę leżącą na stole. – A w rodzince posiłki są święte! Czepiasz się, że ci nie pomagam. A po co? Żebyś miał więcej czasu na pracę? To mi zapłać, skoro mam robić za gosposię! – poderwała się z krzesła.
Choć minął miesiąc, wspomnienie tamtego wybuchu wciąż przyprawiało mnie o rumieńce wstydu. Zawiodłem. Wolno szedłem po schodach. Z obawą. Bo co zastanę w domu? Pustkę i ciszę, czy ogłuszający łomot muzyki i obrażoną córkę, kryjącą się za zamkniętymi drzwiami pokoju? Niełatwo przez parę tygodni naprawić wzajemne stosunki, odzyskać nadwątlone zaufanie. Powitała mnie cisza.
Położyłem zakupy na stole i znalazłem list
Niemniej wziąłem sobie do serca jej gorzkie słowa. Przerzuciłem część zawodowych obowiązków na współpracowników i wcześniej wracałam do domu. Po przekroczeniu progu wyłączałem komórkę. Pilnowałem, byśmy choć jeden posiłek zjedli wspólnie. No i przestałem truć, a starałem się rozmawiać. Efekty nie powalały. Czasem Julka uśmiechnęła się, zamiast warknąć. Czasem sama z siebie wyniosła śmieci albo obrała ziemniaki. Włosy jej odrastały, nowe kolczyki się nie pojawiły. Ile w tym było mojej zasługi, a ile dobroczynnego wpływu rodzinki? – trudno wyważyć.
Miałem jednak nadzieję, że w końcu dostrzeże moje starania, przestanie szukać rodzinnego ciepła u obcych. Moja dziewczynka, moja córeczka znajdywała zrozumienie i pociechę w… domu dziecka. Ciężko przełknąć taką gorzką pigułkę, ale przełknąłem. Liczyło się dobro Julki, nie moja duma czy zazdrość. Powitała mnie cisza. Zawiedziony wszedłem do kuchni. Położyłem zakupy na stole i znalazłem list. Kolejny mały krok. Uśmiechnąłem się, by po chwili poczuć łzy pod powiekami. „Tato, poszłam do kina. Wrócę koło ósmej. Już jadłam. Zapiekanka dla ciebie jest w lodówce. Podgrzej sobie. Aha, i zastanów się, co byś chciał pod choinkę. Przekażę Gwiazdorowi. Kocham cię. Julka”.
Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca