„Moja córka wpadła w wieku 19 lat, a ja obiecałam jej pomóc... Traktowała mnie jak służącą, a dom jak hotel"

Kobieta, którą jest zmęczona ciągłą pracą fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Każdą próbę sprzeciwu czy oporu Agata traktowała jak wypowiedzenie wojny. Gdy próbowałam zwracać jej uwagę lub o cokolwiek prosić, natychmiast źle się czuła, miała skurcze, bolała ją głowa i wszystko inne. Wszystkie obowiązki spadły na mnie...".
/ 06.08.2021 12:11
Kobieta, którą jest zmęczona ciągłą pracą fot. Adobe Stock, Africa Studio

Kiedy zmarł mój mąż, zostałam  z dziewczynkami sama. Nagle, niespodziewanie. Byłam jeszcze młodą kobietą, ale nie szukałam nowego partnera. Nie miałam na to czasu, sił ani nawet ochoty. Nie chciałam również zastępczego ojca dla moich dzieci. Dużo pracowałam, często zostawałam po godzinach, a także zabierałam robotę do domu. Praca księgowej w dużej firmie daje odpowiednie profity, ale także wymaga sporo poświęcenia.

Chciałam, by dziewczynki miały wszystko, aby nie odczuły braku ojca i nie myślały, że są gorsze od innych dzieci. I chyba mi się to udało. Ale zawsze jest coś za coś.

Miałam dla nich za mało czasu…

Agata zaszła w ciążę w wieku 19 lat. Sama była jeszcze dzieckiem. Obie przestraszyłyśmy się tak samo. Ona nie chciała przerywać szkoły, rezygnować ze studiów, ze spotkań z przyjaciółmi, z całego tego wesołego życia beztroskiej nastolatki. Ja nie potrafiłam wyobrazić sobie, że w domu pojawi się maluch, płaczący, sikający, bezradny, wymagający praktycznie całodobowej opieki.

Agata ciągle płakała, wspomniała nawet o usunięciu ciąży, ale na to nie mogłam się zgodzić. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że ani moja córka, ani jej starszy o dwa lata, ale chyba jeszcze bardziej dziecinny chłopak, nie są w stanie podjąć żadnej sensownej decyzji.

Wspólnie z rodzicami Maćka, a właściwie bardziej ja sama, bo oni tylko przytakiwali, ustaliliśmy, że po maturze Agaty młodzi wezmą ślub i zamieszkają u mnie. Po porodzie natomiast wspólnie spróbujemy pomóc im w opiece nad maluchem. Chyba Pan Bóg odebrał mi rozum, że się na to wszystko zgodziłam, a nawet częściowo sama zaproponowałam. Wpuściłam się w niezłe maliny.

Miałam nadzieję, że wszystko się ułoży

Już w ciąży zachowanie Agaty pozostawiało wiele do życzenia. Według córki wszyscy powinni kłaniać jej się w pas, podstawiać wszystko pod nos i spełniać wszelkie możliwe zachcianki tylko dlatego, że jest w ciąży.

Każdą najmniejszą próbę sprzeciwu czy oporu traktowała jak wypowiedzenie otwartej wojny. Obie
z Wiktorią chodziłyśmy koło niej jak koło bomby z opóźnionym zapłonem, cały czas zastanawiając się, kiedy wybuchnie. Maciek pojawiał się u nas coraz rzadziej, najprawdopodobniej też nie mógł znieść histerycznych zachowań Agaty. Jego nieobecność powodowała u niej jeszcze większą nerwowość, a wszystko najbardziej odbijało się na mnie i na Wiki.

W końcu Wiktoria przyszła do kuchni, i robiąc sobie kawę, powiedziała:

– Mamo, ja już nie wytrzymam.

– O czym ty mówisz? – spytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.

– Wiesz, o czym. O Agacie. Zawsze była trudna, ale to, co robi teraz…

– Daj spokój – przerwałam córce. – Spróbuj ją zrozumieć. Jest w ciąży. Nerwy, hormony, matura, wszystko na raz. Nie jest jej łatwo. Urodzi i wszystko na pewno się ułoży.

Wiktoria pokręciła głową.

– Jakoś nie bardzo w to wierzę.

– Wiktoria, proszę cię, nie wymyślaj – westchnęłam ciężko.

– Ja nic nie wymyślam! – prychnęła. – Obawiam się tylko, że jak oni tu zamieszkają wszyscy troje, to ja będę musiała się wyprowadzić.

– Wiki! – upomniałam ją.

– Dobrze, dobrze… – mruknęła z rezygnacją w głosie. – Żebyś tylko nie mówiła, że cię nie ostrzegałam.

– Więc niby co? – nie wytrzymałam. – Co mam zrobić? Mam ją wyrzucić?

Wiktoria wzruszyła tylko ramionami, dając mi tym samym do zrozumienia, że to mój problem, i nic już nie mówiąc, wyszła z kuchni.

Nie mam pojęcia, jakim cudem Agata zdała maturę. Chwilami myślę, że chyba nauczyciele chcieli, żeby zdała i poszła już sobie ze szkoły. W każdym razie dostała świadectwo. Nie najlepsze, ale jednak.

Ślub i wesele trochę ułagodziły moją córkę, chyba poczuła się pewniej, bezpieczniej. Przede wszystkim przestała przy każdym wyjściu Maćka histeryzować, że on już jej nie chce, już jej nie kocha, na pewno ją porzuci i ona biedna zostanie panną z dzieckiem. Przyszła nawet do mnie kilka dni po weselu i próbowała mnie przepraszać za dotychczasowe zachowanie. Niestety, niechcący sama wsadziłam kij w mrowisko.

– Ja się na ciebie nie gniewam, córciu – powiedziałam. – Rozumiem, że nie jest ci łatwo, ale chyba powinnaś również porozmawiać z Wiką?

– Niby o czym? – prychnęła.

– No wiesz… – zawahałam się lekko, ale dokończyłam: – Może ją też powinnaś przeprosić.

– Niby za co?! – oburzenie w głosie mojej córki nie mogło być większe.

– Ja jestem twoją matką, ale ona…

– Ona jest moją siostrą! – Agata przerwała mi w pół zdania. – Powinna mnie zrozumieć, pomagać mi, powinna… – aż się zachłysnęła ze złości.

– Agatko – próbowałam ją uspokoić. – Ona ma dopiero siedemnaście lat.

– No i co z tego, że siedemnaście? A ja to niby mam dużo więcej?

Konflikt między siostrami narastał

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zaczęło we mnie narastać przekonanie, że Agata jest zwyczajnie zazdrosna. Czuje się skrzywdzona przez los, bo to w jej życiu zachodzą zmiany, na które nie jest gotowa, a młodsza siostra może nadal żyć jak dotąd. Kontynuować naukę, chodzić na imprezy, spotykać się z różnymi chłopakami.

Nim jednak zdążyłam się odezwać, usłyszałam za plecami głos Wiktorii:

– Przecież nikt ci nie kazał robić sobie dziecka w wieku dziewiętnastu lat i na dodatek z byle kim.

Zamarłam i poczułam w środku zimno. A potem nastąpił wybuch. Agata krzyczała i wyzywała siostrę od najgorszych. Wiktoria przez moment milczała, ale po chwili ona także nie pozostała jej dłużna. Miałam wrażenie, że się pobiją. Dobrze, że Maćka nie było w domu! W końcu Agata, trzasnąwszy drzwiami, zamknęła się w swoim pokoju, a Wiktoria chwyciła kurtkę, torebkę, krzyknęła, że wychodzi i wybiegła z mieszkania.

Siedziałam w kuchni i zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze nie zwariowałam. Nie miałam siły podnieść się z krzesła, tak wyczerpała mnie ta awantura. Jak się jednak okazało, to był dopiero początek…

Od tej pory obie siostry przestały się do siebie odzywać. Rzucały sobie wściekłe spojrzenia i w milczeniu mijały się w drzwiach łazienki lub kuchni. Żadne próby pogodzenia ich nie dawały rezultatów.

Agata ostatnie miesiące ciąży spędzała zresztą w większości na kanapie przed telewizorem. Oprócz kompletowania wyprawki dla niemowlęcia, nie robiła nic. Mimo że Maciek mieszkał już z nami, jego też nie interesowało sprzątanie ani pranie czy gotowanie.

Wiktoria na samym początku oznajmiła głośno, czym oczywiście sprowokowała następną awanturę, że ona po dwojgu próżniakach sprzątać nie będzie i ograniczyła się tylko do swojego pokoju. Właściwie wszystko spadło na mnie, bo Agata, gdy próbowałam zwracać jej uwagę lub o cokolwiek prosić, natychmiast źle się czuła, miała skurcze, bolała ją głowa, kręgosłup i wszystko inne. Zawsze kończyło się stwierdzeniem, że przecież Wiktoria mogłaby to zrobić.

– Ona nie jest w ciąży – podkreślała za każdym razem moja starsza córka.

Pojawiło się dziecko i nic się nie zmieniło

W końcu, mając dość kłótni, złości i awantur wolałam sama zabrać się do roboty, choćby w nocy, niż po raz kolejny słuchać, jak moje panny się kłócą. Powtarzałam sobie i Wiktorii, że gdy Agata urodzi, wreszcie coś się zmieni. Czy chce, czy nie, będzie musiała zająć się dzieckiem.

– Naprawdę w to wierzysz? – zapytała mnie któregoś razu Wiktoria, a w jej głosie pobrzmiewała ironia.

„Czy wierzę? Nie wiem. Chyba chcę wierzyć” – pomyślałam.

Niestety, wszystkie czarne wizje Wiki sprawdziły się. Po porodzie zmieniło się tylko tyle, że w domu pojawił się płaczący maluch. Agata, owszem, kiedy musiała, zajmowała się dzieckiem, ale oprócz tego nie robiła nic. Nawet wyniesienie śmieci stanowiło dla niej problem. Maciek chodził do pracy, wracał późno,
a kiedy już był w domu, czas spędzał w większości przed komputerem lub telewizorem. A wszystkie domowe obowiązki nadal spoczywały na moich barkach.

Nawet do utrzymania niewiele się dokładali. Wszelkie próby rozmów z Agatą kończyły się jej płaczem i narzekaniem, jak mało ma pieniędzy, i jakie wszystko jest drogie.

Wiktoria zaraz po maturze wyjechała do pracy do Londynu. Miała wrócić i w październiku podjąć studia, niestety tak się nie stało. Zadzwoniła pod koniec września.

– Mamo, wrócę jak zarobię na mieszkanie – oznajmiła mi.

– O czym ty mówisz, córciu? Przecież masz gdzie mieszkać! – ani trochę nie podobał mi się ten pomysł.

– Nie udawaj, mamo – westchnęła. – Dobrze wiesz, że w domu nie da się wytrzymać. Trzymaj się i nie daj się.

Wiktoria miała rację, ale nie wiedziałam, jak powinnam postąpić. Przecież nie wyrzucę Agaty z rodziną na bruk, a nie stać mnie na kupno drugiego mieszkania dla córki.

Postanowiłam z nimi w końcu pogadać…

Kiedy mój mały wnuczek, Jaś, skończył dwa latka, okazało się, że Agata znowu jest w ciąży. Właściwie powinnam się cieszyć, ale jakoś nie potrafiłam. Byłam coraz bardziej zmęczona pracą i obowiązkami domowymi. Agata z Maćkiem coraz częściej wychodzili wieczorami, zostawiając mi pod opieką energicznego malucha. Nawet nie pytali mnie o zdanie.

– Przecież i tak jesteś w domu – słyszałam w odpowiedzi, kiedy próbowałam się temu przeciwstawić.

Na wieść o ciąży nie wytrzymałam.

– Dlaczego nie uważaliście? – spytałam córkę wprost.

– Nie cieszysz się? – zdziwiła się.

– Cieszę się, cieszę – odparłam, bo nie wiedziałam co innego powiedzieć. – Po prostu myślałam, że może spróbujesz podjąć studia. Poza tym jestem już trochę zmęczona…

– Niby czym? – Agata wzruszyła ramionami. – Przecież to ja mam małe dziecko, a teraz będę miała drugie.

Szybko okazało się, że nie tylko drugie, ale od razu i trzecie. USG wykazało, że córka nosi pod sercem bliźniaki. Trochę ją to wytrąciło z dotychczasowej pewności siebie. Kilka dni chodziła milcząca i osowiała, a potem niespodziewanie stwierdziła przy kolacji:

– Mamo, może przeprowadziłabyś się do pokoju po Wiktorii, a nam oddała ten duży, bo jak już maluchy przyjdą na świat, to sama rozumiesz, że będzie nam trochę ciasno.

Zdenerwowałam się. Zrobiło mi się gorąco i duszno, przed oczami zawirowały mi czerwone mroczki. Wstałam i gwałtownie otworzyłam okno.

– Nie ma mowy – powiedziałam zaskoczona swoją stanowczością.

– Ale mamo…

– Nie mamy o czym rozmawiać – warknęłam.

Miałam ochotę wykrzyczeć im wszystko, co mnie bolało. Na przykład to, że to nie jest pokój „po” Wiktorii, tylko pokój Wiktorii, do którego ona w każdej chwili może wrócić.

I co będzie, jak postarają się o kolejne dziecko? Czy wtedy powinnam wyprowadzić się na balkon, czy może do piwnicy? Ale nie powiedziałam nic.

Kilka dni układałam sobie w myślach plan. Myślałam o tym, jak porozmawiać z młodymi, co im powiedzieć, aż w końcu doszłam do wniosku, że cokolwiek powiem, Agata i tak poczuje się urażona i skrzywdzona, i oczywiście da mi odczuć, jaką to jestem złą matką. „Trudno– pomyślałam. – Będzie, co będzie”.

Następnego wieczoru, zaraz po kolacji, krótko i zwięźle wyłożyłam młodym wszystko to, co chodziło mi po głowie już od dłuższego czasu.

Że muszą wynająć mieszkanie i się wyprowadzić, bo najwyższa pora zacząć żyć na własny rachunek. I ja już z nimi dłużej mieszkać nie mogę.

Nie pozwoliłam sobie przerwać. Obawiałam się, że gdyby to nastąpiło, mogłabym się złamać i nie skończyć.

– Ależ mamo, co ty mówisz? Teraz? Kiedy jestem w ciąży? – Agata zrobiła wielkie oczy.

– Tak, teraz jest najlepszy moment. Przygotujesz sobie mieszkanie, naszykujesz pokój dla dzieci.

– Nie damy sobie rady! – jęknęła.

– Przykro mi, jakoś musicie. Pomogę wam finansowo na początku, ale tylko wtedy, jeśli będzie to konieczne. Co ty na to, Maćku? – zwróciłam się bezpośrednio do zięcia.

– Nie wiem – odpowiedział niepewnie, ale patrzyłam na niego twardo. – Spróbujemy – dodał.

– Tu macie numer telefonu – położyłam na stole kartkę papieru. – Moja znajoma wyjeżdża na jakiś czas za granicę i chce wynająć mieszkanie. Niedrogo, właściwie za same opłaty. Zadzwońcie do niej, umówcie się. To niedaleko stąd.

Miesiąc później Agata z rodziną wyprowadziła się do wynajętego mieszkania. Przez jakiś czas chodziła obrażona, nie odwiedzała mnie, nie dzwoniła, nawet Jasia nie przyprowadzała, chociaż wiedziałam, że czasem chciałaby odpocząć od dziecka. Po prostu mnie testowała. Ale ja się zawzięłam. „Przetrzymam te fochy” – powtarzałam sobie.

Odczekałam następny miesiąc i zadzwoniłam do niej z zaproszeniem na niedzielny obiad. O dziwo, młodzi przyszli uśmiechnięci i zadowoleni. Chyba nie najgorzej im się wiodło na swoim. Zjedliśmy obiad i ciasto, wypiliśmy kawę. Wszystko w miłej atmosferze. A potem Agata pomogła mi pozmywać!

Poszli, biorąc ze sobą szarlotkę. A ja dopiero wtedy, kładąc się w ciszy i spokoju przed telewizorem, poczułam, że odzyskałam swoje życie.

Czytaj także:
„Zaadoptowaliśmy synka. Teściowa powiedziała, że to przybłęda z patologicznej rodziny. Chciałam splunąć jej w twarz"
„W domu czułam się jak gosposia. Teściowa wydawała mi polecenia jak w wojsku. Nie miałam już siły żyć pod jej dyktando"
„Marzena to podła żmija. W liceum wpadła i teraz wyżywa się za to na swoim dziecku. Syna traktuje gorzej niż psa"

Redakcja poleca

REKLAMA