„Moja córka ma 30 lat i ani myśli się wyprowadzać czy szukać pracy. Tatuś wychował ją na księżniczkę, która nic nie musi”

Ochrzciłam wnuka w tajemnicy przed synową fot. Adobe Stock, JackF
„Alinka ma równo 30 lat, tyle że wciąż mieszka z nami i zachowuje się, jakby była w podstawówce. A Karolowi w to graj. – Siadaj, rybko! Tatuś już ci daje pyszne naleśniczki z czekoladką – słyszę głos męża z kuchni i już robi mi się słabo – Uwielbiam, jak tatuś robi takie pychotki! Mniam, mniam! – piszczy córka”.
/ 28.02.2023 16:30
Ochrzciłam wnuka w tajemnicy przed synową fot. Adobe Stock, JackF

Nigdy nie lubiłam ścierać kurzy. Trzeba podnosić te wszystkie małe przedmioty na półkach, polerować każdy i odstawiać na miejsce, tak, żeby się nie poprzewracały. Naprawdę tego nie znoszę. Ale robiłam to regularnie, no bo kto by miał to zrobić zamiast mnie?

Kto chce naleśniki z nutellą? – zawołał Karol w stronę dużego pokoju.

– Ja dziękuję – odpowiedziałam, sięgając po drewnianego kotka, pamiątkę z wakacji w Grecji.

W tym samym momencie nasza córka, Alina, poderwała się z kanapy i pobiegła do kuchni, pokrzykując:

– Ja chcę, tatusiu! Trzy! Albo nie! Cztery! I dużo nutelli!

– No to siadaj, rybko! Tatuś już ci daje pyszne naleśniczki.

Myślałby kto, że wciąż jest malutką dziewczynką. Nie miałam siły, by znowu im przypominać, jak kaloryczne i w gruncie rzeczy bezwartościowe pod względem odżywczym są te ich naleśniki z kremem czekoladowym. Nie chciałam znowu wyjść na zrzędę, która psuje rodzinie całą przyjemność. Poszłam do nich dopiero, kiedy usłyszałam charakterystyczny syk i domyśliłam się, że dekorują swoje bomby kaloryczne bitą śmietaną w spreju.

– A może byście zjedli coś zdrowszego? – zapytałam bez większej nadziei. – W lodówce jest pyszne leczo. Odgrzać wam?

– Daj spokój, Irena – zganił mnie mąż z pełnymi ustami. – Widzisz, że mamy już obiad.

– To nazywasz obiadem? – przewróciłam oczami.

Mamo… – Alina zlizała z górnej wargi resztki czekolady. – Daj nam żyć… Ja uwielbiam, jak tatuś robi takie pychotki! Mniam, mniam!

Westchnęłam i wróciłam do dużego pokoju, bo zostało mi jeszcze pięć półek do wytarcia. Jasne – i Karol i Alina mogliby przejść na zdrowszą dietę, ale w końcu oboje byli dorosłymi ludźmi i nie mogłam im dyktować, jak mają się odżywiać.

Tak, dorosłymi!

Bo jeśli ktoś pomyślał, że nasza córka jest małą dziewczynką, to jest w błędzie. Alinka ma równo trzydzieści lat, tyle że wciąż mieszka z nami i zachowuje się, jakby była w podstawówce. A Karolowi w to graj, co mnie irytuje i smuci. To się zaczęło, kiedy Alina miała sześć lat. Lekarze wykryli u niej wtedy groźną chorobę, i na całą rodzinę padł blady strach. Istniało duże ryzyko, że stracimy naszą córeczkę… Ja prawie zupełnie się załamałam, nie umiałam podejmować decyzji, których żądali lekarze, ciągle płakałam i sama potrzebowałam wsparcia. Karol za to postanowił, że wydrze córkę ze szponów choroby. Jeździł z nią po szpitalach i specjalistach, zdobył fundusze na kosztowne leki i zabiegi, nie odstępował na krok, gdy walczyła z wymiotami i osłabieniem. I wygrał! Objawy się cofnęły, a dwa lata później lekarze orzekli, że Alina jest całkowicie zdrowa. Wtedy byłam wdzięczna mężowi, że wszystkim się zajął, uważałam, że wyzdrowienie córki jest jego zasługą. Widziałam też, że między nim a Alinką wytworzyła się niezwykle silna więź emocjonalna, co było przedmiotem podziwu całego otoczenia.

Twój mąż jest cudownym tatą – mówiła mi przyjaciółka. – Nigdy nie widziałam, żeby mężczyzna tak się troszczył o dziecko.

– Karol jest prawdziwym wzorem ojca – dorzucała moja mama. – A Alinka jest taka w niego zapatrzona! To wspaniałe, że oni mają ze sobą taki świetny kontakt.

Na początku i ja się z tego cieszyłam, przecież każda matka byłaby szczęśliwa, widząc męża i dziecko szalejących razem w parku, pochylonych nad pracą plastyczną na szkolny konkurs czy pochłoniętych pieczeniem szarlotki. Z czasem jednak zorientowałam się, że w tym idealnym zespole nie ma miejsca na mnie. Ja byłam tylko kimś, kto z nimi mieszkał w jednym domu. Próbowałam przyłączyć się do ich zajęć czy organizować wspólne wyjścia, ale zawsze czułam się wtedy jak piąte koło u wozu. Oczywiście oboje mnie kochali, lecz jakoś nie dopuszczali mnie do swojego prywatnego świata. Mieli swoje szkolne projekty, małe tajemnice i żarty, które rozumieli tylko oni. A czas mijał i z małej dziewczynki Alina stała się najpierw studentką, potem młodą kobietą, aż w końcu skończyła 25 lat i nadal nie zamierzała rezygnować z mieszkania z nami. Co gorsza, nie zbudowała też żadnej trwałej relacji z mężczyzną. Po prostu jej ideałem był ojciec, a żaden z poznanych chłopaków nie dorastał mu do pięt…

Żaden kandydat nie dorównywał tatusiowi

– Córcia, z kim wychodzisz? – zapytałam któregoś dnia. – Może z tym miłym brunetem, co tu był w zeszłym miesiącu?

– Chodzi ci o Marcina? – wytężyła pamięć. – Coś ty! Okazał się idiotą! Idę z Kaśką i jej chłopakiem.

– Ale czemu idiotą? – zaciekawiło mnie. – Co zrobił?

– Upierał się, że powinnam się od was wyprowadzić i zamieszkać z nim. Głupie, nie? – zaśmiała się córka. – On wynajmował kawalerkę, a tutaj mam swój pokój. Po co miałabym się do niego wprowadzać?

– No, wiesz… – bąknęłam. – Może po prostu myślał o waszej wspólnej przyszłości. Teraz młodzi, zanim wezmą ślub, to…

– A, właśnie! O ślubie też gadał – mruknęła ze zniechęceniem, a mnie aż zatkało. – Wiesz, mamo, on miał taki plan na życie: ślub, kredyt na mieszkanie, dzieci i dwa koty. A jak mu powiedziałam, że mam jeszcze czas na takie zobowiązania, to powiedział, że chyba nie za bardzo, bo dobiegam trzydziestki. Mówię, że idiota! – prychnęła.

W mojej opinii Marcin nie był idiotą, a wręcz przeciwnie – miał w głowie poukładane lepiej niż moja córeczka. Wtedy jej tego nie powiedziałam, ale kiedy spławiła kolejnego faceta, bo „zbytnio na nią naciskał”, postanowiłam porozmawiać z mężem.

– Nie sądzisz, że Alinka powinna już pomyśleć o tym, by stanąć na własnych nogach? – zapytałam pewnego wieczoru, kiedy już zjawił się w sypialni.

Zawsze chodziliśmy spać późno, mając nadzieję, że Alina szybko zaśnie. Nawet po pięćdziesiątce mieliśmy spory temperament w łóżku, ale przyzwyczailiśmy się zachowywać powściągliwie, żeby nie obudzić „dziecka”. To też było problemem.

– Mam na myśli własne mieszkanie, może kredyt, stałą pracę – dodałam.

– O co ci chodzi, Irena? – spojrzał na mnie wrogo.

Zawsze nazywał mnie Ireną

Nigdy kotkiem, misiaczkiem ani rybką. Te pieszczotliwe zdrobnienia były zarezerwowane dla naszej córki.

Chcesz wyrzucić własną córkę z domu? – zapytał ze zgrozą w głosie.

– Ależ nie! – zaprotestowałam. – Po prostu czas leci, a ona wciąż mieszka w pokoju u rodziców. Nie podjęła stałej pracy, bo mówi, że nie da się zniewolić jakiejś korporacji, a z tych jej korepetycji trudno się samodzielnie utrzymać… Ciągle liczy na naszą pomoc, na utrzymanie.

– No i co w tym złego? – żachnął się. – To nasze jedyne dziecko, mamy obowiązek jej pomagać. Nie widzę powodu, by się wyprowadzała, dopóki nie wyjdzie za mąż. Ale też nie za byle kogo! Facet musi być wart mojej córki! – zastrzegł.

– Naszej – szepnęłam. – To nasza córka i ja się o nią martwię.

– Daj spokój, Irena – Karol cmoknął mnie z przymusem w czoło. – Alinka świetnie daje sobie radę. Poza tym, jak moja niunia się wyprowadzi, kto będzie ze mną grał w warcaby i robił domową pizzę?

Zgrzytnęłam zębami, ale tylko w duchu. Zrozumiałam, że dopóki nie wydarzy się coś spektakularnego, Alina będzie zrywać z kolejnymi mężczyznami tylko po to, by móc mieszkać z nami. A dokładniej, nie z nami, tylko z tatusiem, jej ideałem mężczyzny. Udowodniła mi to niedługo później, komentując SMS od kolejnego faceta, który się nią zainteresował.

– Ten Andrzej to jakiś wariat – pokręciła głową. – Znamy się ledwie trzy miesiące, a on chce mnie zabrać do swoich rodziców.

– I co w tym złego? – zapytałam, przerywając szorowanie blachy po cieście; jak zwykle, Karol i Alina je upiekli, świetnie się przy tym bawiąc, a mnie zostało sprzątanie.

– Oj, mamo, nie rozumiesz? – jęknęła. – To pułapka. Poznam jego matkę, ona mnie i się zaczną świąteczne obiadki, wspólna Wigilia i tak dalej.

– A ty nie chcesz tego? – drążyłam. – Przecież Andrzej to świetny facet, mówiłaś. Nie myślisz o życiu z nim?

– Oczywiście, że myślę – wzruszyła ramionami. – Ale póki co, nie chcę robić żadnych poważnych kroków. Czy nam źle? On ma wynajęte mieszkanie, ja mieszkam tutaj, możemy się spotykać, kiedy chcemy i nie musimy się kłócić o niewyniesione śmieci ani brudne naczynia.

– A, właśnie – przypomniałam sobie. – Możesz wynieść kosz? I może skończysz mycie tej blachy? Ja jakoś niespecjalnie się czuję.

Roześmiała się, jakby to był niezły żart

A potem wyszła do swojego pokoju, a ja zostałam z mokrą myjką w ręce. Jasne, przecież ona nie miała w tym domu żadnych obowiązków, wyłącznie przywileje. Nie dokładała się do czynszu ani zakupów, bo Karol uważał, że te sześćset złotych, które zarabia na korepetycjach, powinna mieć dla siebie. Szkoda, bo mieszkanie wymagało remontu i nawet parę groszy miesięcznie by się przydało. Nie sprzątała poza swoim pokojem, bo niepisanym prawem domu było, że robię to ja. Jeśli chodzi o gotowanie, robiła to tylko kiedy miała nastrój, tylko z tatusiem i tylko oryginalne potrawy. Warzenie rosołu i obieranie ziemniaków zostawiali oboje mnie. Podobnie jak sprzątanie po ich kulinarnych ekscesach. Tamtego dnia zrozumiałam jednak, że Alina musi się wyprowadzić, bo inaczej zrobię to ja!

– I co tam z Andrzejem? Przyprowadzisz go kiedyś? – zapytałam ją parę dni później, kiedy decyzja o wypchnięciu jej z gniazdu już dojrzała w mojej głowie.

– No, nie wiem… – wykrzywiła usta niczym mała dziewczynka, choć w przykry sposób kontrastowało to ze zmarszczkami wokół jej oczu. – Tatuś go chyba nie polubił. Nie chcę go denerwować. Chociaż wiesz, mamo, mnie na nim zależy.

– A co ojciec ma przeciwko niemu? – zdębiałam, bo Andrzej wydał mi się rozsądnym, poważnym mężczyzną o jasnych celach w życiu.

Miał solidną pracę, dobry samochód i wizję swojej przyszłości, a do tego był zapatrzony w naszą córkę jak w zorzę polarną.

Mówi, że stać mnie na kogoś lepszego – zrobiła dzióbek z warg. – Bardzo mu się nie podoba, że Andrzej pochodzi z rozbitej rodziny. Tatuś mówi, że to się na pewno odbije na naszym związku i dzieciach, jeśli będziemy je mieli.

Oczywiście! Karol celował w wyszukiwaniu dyskwalifikujących wad u chłopaków Aliny. Bezlitośnie wyśmiewał niski wzrost jednego, kpił z pracy w perfumerii innego, a teraz czepił się pochodzenia kolejnego. On po prostu usiłował zniechęcić ją do każdego mężczyzny, jakiego spotkała!

Miałam tego dość!

Wieczorem, kiedy Alina i Karol znowu oglądali jakieś wojenne „bum-bum”, sięgnęłam po jej telefon i spisałam numer Andrzeja. Następnego dnia spotkałam się z nim w kawiarni na drugim końcu miasta.

Czy coś się stało Alinie? Mówiła pani tak tajemniczo… – wyglądał na zaniepokojonego moją prośbą o dyskretne spotkanie.

Uśmiechnęłam się.

– Nie, z nią wszystko w porządku. Ale musimy poważnie porozmawiać o waszej przyszłości.

Wyłożyłam kawę na ławę. Andrzej słuchał mnie z uwagą. Kiedy wyszedł, wyciągnęłam kalkulator, notatnik i długopis. Zrobiłam potrzebne obliczenia i notatki. Po południu wykonałam kilka telefonów i poszłam do banku.

– Kochani, w przyszłym miesiącu zaczynamy remont mieszkania – oznajmiłam w końcu rodzinie. – Wzięłam już pożyczkę na ten cel i umówiłam się z ekipą. Za tydzień zaczynamy kucie łazienki. Potem zrywamy podłogi i kładziemy nowe.

– Co? – spojrzeli na mnie zaskoczeni. – Gdzie zamieszkamy na ten czas?

– Och, to też przemyślałam – uśmiechnęłam się. – Moja siostra nas zaprosiła. Rozłoży nam kanapę i łóżko polowe w dużym pokoju. To tylko sześć tygodni. Jakoś wytrzymasz, kochanie – spojrzałam na córkę.

– Co? – Alina zbladła. – U cioci Hani na łóżku polowym? Obok was na kanapie? Z wujkiem Romanem, który puszcza bąki i nawet nie przeprasza?! I z tym ich kudłatym kundlem, który sika na buty, kiedy się wita? Nie, mamo! Nie zniosę tego! Tatusiu! Nie zmuszajcie mnie! – znowu zamieniła się w małą dziewczynkę, gotową się rozpłakać na zawołanie.

– Ależ, słonko, ten remont to konieczność – Karol mnie poparł, bo od dawna narzekał na cieknący sedes i niezliczone naprawy, których sam musiał dokonywać. – A wujek Roman na pewno będzie się starał kulturalnie zachowywać.

Alina tylko jęknęła

Poszła do swojego pokoju i włączyła głośno muzykę, niczym urażona gimnazjalistka. Następnego dnia wytargała z pokoju wielki plecak i ustawiła go obok kartonowego pudła.

– Co robisz? – zapytałam, choć w duchu chichotałam, że mój plan się jednak powiódł.

Nie wprowadzę się do wujka i cioci – oznajmiła stanowczo. – Jak tylko powiedziałam Andrzejowi o remoncie, zaproponował, żebym pomieszkała w tym czasie u niego. No i właśnie czeka na dole w samochodzie. Nie miej mi za złe, mamo, ale po prostu nie wytrzymam u wujostwa… – wygladała na szczerze skruszoną.

– Ależ, oczywiście, kochanie, świetnie to rozumiem – pogłaskałam ją po twarzy. – Na pewno będzie ci wygodniej u Andrzeja. Dzwoń do nas często, a za parę tygodni spotkamy się w ślicznym domu.

Powiedziałam to tylko, żeby uśpić jej czujność, bo plan mój i jej chłopaka bynajmniej nie zakładał powrotu Alinki w rodzinne pielesze. Okazało się, że miałam rację. Alina zakosztowała życia na własną rękę i ani myślała wrócić do mamy i taty. O dziwo, z Andrzejem wcale nie kłóciła się o sprzątanie i wynoszenie śmieci – jakoś to sobie ustalili. Przyjęła też załatwioną przez niego pracę asystentki w jego biurze. Ekipie remontowej powiedziałam, że nie muszą się śpieszyć, wobec czego, kiedy po dwóch miesiącach wróciliśmy do domu, mój mąż zatrzasnął nasze nowe drzwi, oparł się o nie plecami i wystękał, patrząc na mnie z bezgraniczną ulgą:

– Nareszcie sami! Mój Boże, Irenko, ależ mi brakowało prywatności! Twoja siostra i szwagier są bardzo gościnni, ale wreszcie chcę pobyć trochę sam na sam z własną żoną. We własnym domu!

– Sam na sam? – udałam zdziwienie. – A Alinka? Zadzwonimy do niej, że może już tu wrócić?

– Wiesz co, kotku? – Karol przyciągnął mnie do siebie, a ja odnotowałam, że zostałam w końcu „kotkiem” i uśmiechnęłam się uroczo. – Myślę, że nasza córka powinna zostać u swojego chłopaka. To porządny gość i dobrze by było, gdyby została z nim na dobre.

– Naprawdę tak uważasz? – teraz moje zdumienie było autentyczne. – A nie mówiłeś czasem…

Nieważne, co mówiłem! – parsknął. – Teraz zależy mi tylko na tym, żeby wreszcie móc chodzić po mieszkaniu w samych gaciach i robić różne rzeczy bez skrępowania ani obawy, że zgorszę córkę.

– Jakie rzeczy? – spytałam.

– Na przykład takie! – wychrypiał mi do ucha, a potem mocno w nie pocałował.

Zachichotałam jak nastolatka i pozwoliłam mężowi przyprzeć się do ściany. Chyba rzeczywiście docenił, czym jest swoboda we własnym domu. Wreszcie mieliśmy poczucie pełnej prywatności bez córki za ścianą i wierzcie mi, aż do teraz korzystamy z tego, ile tylko się da! Mimo że wkrótce będziemy dziadkami. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA