Każda matka chciałaby, aby jej dzieci były najpiękniejsze i najzdolniejsze na świecie. Ja także byłam dumna ze swojej dorastającej córeczki. Z brzydkiego kaczątka o za długich rękach i nogach wykluła się wreszcie czternastoletnia piękność. Wysmukła i czarująca, z gęstymi włosami do pasa i ogromnymi oczami niewinnej sarenki. Mimo to nie myślałam o karierze modelki dla mojego dziecka. Wiedziałam zawsze, że pomimo blichtru i sławy, nie jest to łatwy chleb. Wszystko potoczyło się jakby poza mną…
Monika od małego grała w dziecięco-młodzieżowym teatrzyku i podczas jednego z przedstawień została zauważona przez właścicielkę agencji reklamowej, która szukała dziecka do spotu. Córka wróciła do domu tak podniecona, że nie śmiałam jej zabronić tego nagrania. Podpisała kontrakt na… cztery tysiące złotych! Za kilka godzin pracy. Ja tyle nie zarabiałam nawet w miesiąc!
Otworzyłam Monice konto i wpłaciłam tam te pieniądze, na przyszłość. Myślałam, że ta reklama to będzie jednorazowa impreza, ale tak się nie stało. Agencja zachowała sobie kontakt do Moniki i wkrótce znowu się do mnie odezwali z pytaniem, czy córka może wziąć udział w sesji fotograficznej dla jednego z pism. Zgodziłam się i do dzisiaj tego żałuję, bo od tej chwili zaczęła się nasza tragedia.
Na jednej sesji się bowiem nie skończyło. Były kolejne i w pewnym momencie przestałam nawet je liczyć. A kiedy Monika skończyła 16 lat, trafił się jej intratny kontrakt, aż w Mediolanie!
Początkowo zaprotestowałam, bo nie wyobrażałam sobie, aby moja córeczka wyjechała na cały rok z domu w nieznane. Przecież to jeszcze było dziecko! Co z tego, że ze zdjęć z magazynów patrzyła na mnie wymalowana i ubrana jak dorosła kobieta, wyglądająca nawet na 25 lat, skoro ja wiedziałam, że moja córeczka nadal kolekcjonuje lalki Barbie?
Monika w końcu jednak wyjechała. Przekonała mnie, że to dla niej ogromna szansa i nie może jej zaprzepaścić. Mieszkała z grupką innych modelek z Polski, dostała w szkole indywidualny tok nauczania. Zabrała więc z Polski podręczniki i sukcesywnie zaliczała materiał ze szkoły, wysyłając nauczycielom przez internet zadawane prace i odpowiadając na skypie jak „przy tablicy”.
Zabrała się za liczenie kalorii
Po roku wróciła do kraju zadowolona, doroślejsza i z planami na przyszłość, żeby zostać top modelką. Tyle było po niej widać na pierwszy rzut oka...
Suma na koncie mojej córeczki urosła i z jednej strony byłam z tego powodu szczęśliwa, a z drugiej mnie to przerażało. Ta smarkula miała po dwóch latach więcej oszczędności niż my z mężem po kilkunastu latach małżeństwa!
Nie zauważyłam jednak tego, że po roku mieszkania z innymi modelkami moja córka nabrała złych nawyków żywieniowych. Wiadomo, że od lat w modowej branży mówi się o anoreksji. Ja jednak w swojej naiwności sądziłam, że mojego dziecka ten problem nie będzie dotyczył. No, bo przecież Monisia zawsze była bardzo szczupła, wręcz chudziutka. Jak trzcinka.
Ale anoreksja to choroba duszy nie ciała. Osoba, która na nią cierpi, nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest szczupła, ona w lustrze widzi grube ciało, rozbudowane uda, ciężkie pośladki i za duże piersi!
A agencja Moniki tylko dolała oliwy do ognia! Po powrocie z Mediolanu córka usłyszała, że „trochę się zaokrągliła na tych włoskich makaronach” i, żeby dostać kolejny kontrakt, tym razem w Paryżu, powinna nieco schudnąć, bo „nad Sekwaną lubią chudzielce”.
Od razu z zapałem zabrała się do liczenia kalorii. W naszej kuchni pojawiła się też waga i każda porcja była skrupulatnie ważona. Córka dopięła w końcu swego i zdobyła francuski kontrakt! Do Paryża wyjechała po zgubieniu pięciu kilogramów.
Tym razem jednak Monika nie kontaktowała się z nami równie często, jak wtedy, gdy była w Mediolanie. W czasie rocznego kontraktu przyjechała wprawdzie dwa razy do Polski, ale była jakaś osowiała i zamykała się w swoim pokoju. Mówiła, że nadrabia szkolne zaległości i faktycznie biegała zaliczać klasówki i sprawdziany.
Ubierała się przy tym ciepło i miała podkrążone oczy, ale byłam przekonana, że to z powodu zimy i ogólnego zmęczenia. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak właśnie zachowują się anorektyczki.
Moim zdaniem nie było warto
Nie miałam zresztą wielkich szans na odkrycie czegokolwiek, bo nosiła długie obszerne swetry i początkowo jadła normalnie, a potem zasłaniała się kłopotami z żołądkiem i niby przechodziła na lekkostrawną dietę. Teraz wiem, że anorektyczki często mają problemy z żołądkiem, bo jak on ma w tych warunkach funkcjonować? Wzdęcia, wiatry, biegunki… Okropność!
Gdy na dobre wróciła do kraju, ważyła 42 kg przy wzroście 176 cm. Za nic nie mogliśmy z mężem przekonać jej do zjedzenia obiadu. Już wtedy nie miała miesiączki, z czasem zaczęła tracić przytomność w miejscach publicznych. W końcu zemdlała na jakimś pokazie mody. Raz… Drugi…
Na świecie zaczęła się już wtedy kampania przeciwko anoreksji. Agencja Moniki przestraszyła się konsekwencji i… wyrzuciła najchudsze dziewczyny. Moja córka straciła pracę.
Pewnego dnia podcięła sobie żyły. Na szczęście w porę ją znalazłam i wezwałam pogotowie. W szpitalu lekarze najpierw zajęli się leczeniem jej ciała, a potem trafiła do szpitala psychiatrycznego z diagnozą: depresja, zaburzenia łaknienia. Z przerwami spędziła tam kolejne dwa lata, czyli tyle samo, ile trwała jej „kariera w wielkim świecie”.
Czy było warto ją robić? Uważam, że nie. Na pewno nie takim kosztem – zdrowia, przyjaciół. Dzisiaj Monika je już normalnie. Zdała maturę, poszła na studia, odbudowuje stare przyjaźnie. Nie mówi już nic o modelingu i karierze na wybiegu. Ale kiedy w telewizji pojawią się top modelki, przełącza szybko kanał, a na jej twarzy maluje się żal i tęsknota za tamtym blichtrem i dużymi pieniędzmi. Mam nadzieję, że jednak zdaje sobie sprawę, że sześciocyfrowej sumy na koncie omal nie przypłaciła życiem.
Czytaj także:
„Mój mąż za kierownicą dziczeje. Wścieka się i wrzeszczy na innych kierowców. Ostatnio nawrzucał szefowi”
„Zofia ratowała ludzkie życia w szpitalu covidowym. Sąsiedzi postanowili się jej pozbyć. Bali się, że przyniesie zarazę”
„Lockdowny mnie wykończyły. Musiałam zamknąć mój biznes. Zostałam z masą długów i depresją”