Nigdy nie byłoby mnie stać na prywatne przedszkole, ale ojciec Zuzi oznajmił, że będzie za nie płacił, więc ją zapisałam. Już wchodząc do kolorowego budynku, gdzie na korytarzu stały żywe kwiaty, czułam się skrępowana. To był świat, do którego nie należałam.
Wychowałam się w małej miejscowości, a potem zamieszkałam w miejskim blokowisku z lat osiemdziesiątych.
Do placówki chodziły dzieci z bogatych rodzin
Już sam widok drogich samochodów na parkingu wiele mówił o klienteli tego przedszkola. Na szczęście Zuzię traktowano tak samo jak te wszystkie dzieci biznesmenów, menedżerów czy prawników w korporacjach.
Kiedy ją odbierałam, była rozpromieniona i opowiadała mi o makiecie wulkanu, który wykonywali albo o konstruowaniu robota z klocków lego.
– I ten wulkan naprawdę wybuchł lawą! – emocjonowała się. – Wiesz, co to jest lawa? To jest roztopiona skała, bo we wnętrzu Ziemi jest bardzo gorąco. Tak gorąco, że nikt by tam nie wytrzymał, tylko od razu by umarł!
Cieszyłam się, że córka w wieku czterech lat wie takie rzeczy. To niewątpliwie była zaleta prywatnej edukacji: zajęcia praktyczne, zainteresowanie maluchów nauką, fantastycznie wyposażone sale.
Ale były też i wady
Któregoś razu córeczka poskarżyła mi się na chłopca, który ją popchnął.
– Może niechcący?
– Chcący! Bo najpierw mnie popchnął, a potem zabrał mi mojego robota!
– Jeśli on jeszcze raz coś ci zrobi, to powiedz pani – poinstruowałam córkę.
– Powiedziałam, ale pani kazała nam się pogodzić – naburmuszyła się.
Nie spodobało mi się to. Od razu pomyślałam, że Zuzia padła ofiarą nierównego traktowania, pewnie dlatego, że była córką samotnej matki i to niezbyt zamożnej. No bo dlaczego niby wychowawczyni nie upomniała tego chłopca?
Nie kryłam się z niechęcią wobec niej. Wiedziałam, że działa to w obie strony. Kilka dni później Zuzia znowu opowiedziała mi o Alanie. Tym razem kolega zdjął jej z warkocza gumkę z kokardą i wrzucił do pudełka z klockami. Córka poskarżyła się pani, ale ta – zgodnie z relacją małej – sama wyjęła gumkę z pudła i powiedziała dzieciom, żeby się do siebie odnosiły z przyjaźnią i szacunkiem.
Tym razem miałam dość
Uznałam, że nie będę dłużej pozwalać, by jakiś chłopiec prześladował moją córkę. Poszłam do opiekunki.
– Chodzi o Alana, prawda? – nauczycielka wyraźnie znała sytuację. – Cóż… też chciałam z panią porozmawiać. Wczoraj była u mnie mama Alana i prosiła o interwencję. Nie widziałam tego, ale według jego słów, Zuzia zabrała mu poduszkę podczas drzemki, a jeszcze wcześniej powiedziała, że długie włosy noszą tylko dziewczynki i że Alan głupio w nich wygląda.
Odruchowo spojrzałam na dzieci bawiące się na placu zabaw i poszukałam wzrokiem długowłosego chłopca. Faktycznie, wyglądał niecodziennie. Zastanowiłam się, jaka matka zapuszcza włosy czterolatkowi. Nie powiedziałam tego jednak, tylko obiecałam, że porozmawiam z córką.
W tym momencie zdarzyły się dwie rzeczy. Przez furtkę weszła kobieta w płaszczyku obszytym futerkiem i butach na szpilkach, a jednocześnie pod zjeżdżalnią wybuchło jakieś zamieszanie.
– Zuzia! Alan! Co wy robicie?! – nauczycielka zareagowała błyskawicznie i była przy dzieciach przede mną.
– Ona chciała mnie ugryźć! – krzyczał chłopiec, podnosząc się z ziemi.
– A on mnie ciągnął za nogę! – wrzeszczała moja córka.
– Znowu? – to ostre pytanie padło z uszminkowanych ust kobiety w szpilkach. – To pani jest matką Zuzi? Czy może pani porozmawiać z córką, żeby przestała się rzucać na mojego syna?
– Słucham?!
Gdyby nie wychowawczyni, chyba zaczęłybyśmy się szarpać z tą damulką. Nie znosiłam jej od pierwszego wejrzenia. Była jedną z tych mamusiek, które posyłają swoje rozwydrzone bachory do prywatnych przedszkoli i szkół, a jak te się źle zachowują, to zwalają winę na innych!
– Moment! – opiekunka stanęła między nami i spojrzała na nas surowo. – Chyba mamy tu sytuację do wyjaśnienia. Alan i Zuzia są na co dzień bardzo grzecznymi dziećmi, ale czasami zaczepiają się nawzajem. A wiemy, że należy okazywać innym szacunek i życzliwość, prawda? – zwróciła się do maluchów.
Nauczycielka musiała mieć spory autorytet
Dzieci grzecznie przytakiwały jej słowom. Gorzej było z damulką i ze mną. Nie kryłam się z niechęcią wobec niej i widziałam w jej oczach taką samą dezaprobatę. Chciałam tylko zabrać córkę i wyjść. Tyle że opiekunka miała inny plan.
– Myślę, że byłoby wspaniale, gdyby panie zorganizowały spotkanie Zuzi i Alana poza przedszkolem. Z doświadczenia wiem, że to pomaga dzieciom się zaprzyjaźnić, a potem takie kłopoty znikają jak ręką odjął.
Pomyślałam, że to jakiś żart. Ja i ta elegantka miałybyśmy się spotkać w czasie wolnym? Ona też zbaraniała, ale szybko doszła do siebie.
– Myślę, że nie mamy wyjścia – powiedziała chłodno. – Ta sytuacja nie może trwać wiecznie. Może w takim razie jutro w sali zabaw w centrum handlowym?
Następnego dnia była sobota. Nie miałam lepszych planów, więc się zgodziłam. Na miejsce spotkania przyszłam, próbując zapanować nad niechęcią do tej kobiety.
Przedstawiła się jako Elwira i zaproponowała, żebyśmy wypiły kawę w wydzielonej strefie dla rodziców. Dzieciaki od razu pobiegły do basenu z kulkami.
Najpierw było trochę krępująco
Starałyśmy się rozmawiać na neutralne tematy i udawać, że nie ziejemy do siebie niechęcią. Prawda była jednak taka, że kompletnie nic nas nie łączyło. Ja pracowałam w biurze salonu motoryzacyjnego, a ona zapewne do takich salonów przychodziła co dwa lata po najnowszy model samochodu. Nie mogłam znaleźć żadnej cechy, która by mi się w niej podobała. I byłam przekonana, że jest to uczucie odwzajemnione.
Siedziałyśmy tam godzinę, aż w końcu z ulgą zaczęłyśmy się zbierać i wołać dzieci. A dzieci… zniknęły.
– Gdzie one są? – Elwira rozglądała się z niepokojem po sali.
– Może poszły do toalety? – powiedziałam zdjęta narastającą paniką.
Były tam. Kiedy zaczęłyśmy je wołać, zamknęły się od środka i… nie chciały wyjść.
– Zuza! Proszę cię, otwórz! – zażądałam.
– Alanku, pójdziemy na hot-dogi, jeśli otworzysz… – Elwira przyjęła łagodniejszą strategię.
Ktoś poszedł po obsługę, a my błagałyśmy dzieci, żeby do nas wyszły.
– Ja nie chcę iść do domu! – dobiegł nas głosik chłopca. – Chcę się jeszcze bawić z Zuzią!
– Ja też! – wtórowała mu moja córka.
– Chcemy zostać dłużej i razem skakać na trampolinach!
Negocjacje trwały krótko
Zgodziłyśmy się na warunki buntowników i wykupiłyśmy dodatkową godzinę w sali zabaw. Patrzyłyśmy na nasze dzieciaki i chyba obie myślałyśmy o tym samym: że tak mocno skupiłyśmy się na tym, jak się nawzajem nie lubimy, że zapomniałyśmy, że nie chodziło o nas.
Podczas tej godziny dowiedziałam się, że Elwira też jest samotną matką i pod maską chłodnej elegantki skrywa się wesoła, chociaż trochę nieśmiała dziewczyna. Kiedy przełamałyśmy pierwsze lody, okazało się, że tak naprawdę więcej nas łączy, niż dzieli.
Byłyśmy w podobnym wieku, w dzieciństwie oglądałyśmy z babciami te same telenowele i obie uważałyśmy, że trzeba się trzymać z dala od wyjątkowo przystojnych facetów, bo to kobieciarze.
Kiedy minęła dodatkowa godzina, dzieci już bez protestów się ubrały i we czwórkę poszliśmy na hot-dogi z prażoną cebulką. Objadając się nimi, odkryłyśmy, że dzielimy też to samo zamiłowanie do śmieciowego jedzenia z tradycyjnej budki przy ulicy.
Dzisiaj jestem z nią najbliżej ze wszystkich rodziców z grupy Zuzi. Nie zostałyśmy przyjaciółkami, ale się lubimy i szanujemy. Ciekawe, że właśnie taki był cel tego pierwszego spotkania, zasugerowanego przez przedszkolankę. Tyle że wtedy myślałyśmy, że chodzi o dzieci. A czasami to z dorosłymi trzeba poważnie porozmawiać. Albo wysłać ich na wspólne hot-dogi z prażoną cebulką. To też pomaga.
Czytaj także:
„Druhna obiecała mi pomoc w ślubnych przygotowaniach. Tak się zaangażowała, że przespała się z moim nowym mężem”
„W facetach najbardziej cenię zawartość portfela. Gdy źródełko wyschło, zmieniłam model. Takiego finału nie przewidziałam”
„Szef mnie nie doceniał, choć harowałam jak wół. Gdy odchodziłam, boleśnie przekonał się, że byłam niezastąpiona”