„Moja ciężarna żona zgłupiała. Naoglądała się durnowatych seriali i teraz chce nazwać naszą córkę imieniem jak dla psa"

Mężczyzna wściekły na żonę fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Nie muszę chyba mówić, co było potem. Wielka awantura. Kaśka najpierw patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem wybuchła jak wulkan. Na zmianę płakała i krzyczała, że nie pozwoli się obrażać, że jestem bez serca i przeze mnie może stracić dziecko".
/ 26.08.2022 10:30
Mężczyzna wściekły na żonę fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Wiem, że kobiet w ciąży nie wolno denerwować. Kiedy jednak usłyszałem od żony, jak zamierza dać na imię naszej jeszcze nienarodzonej córeczce, to aż się za głowę złapałem. Myślałem wtedy, że nic głupszego wymyślić już nie można. Po wizycie w barze przekonałem się, że to jednak możliwe…

Zaczęło się niewinnie

Długo staraliśmy się z Kasią o dziecko. W pewnym momencie myśleliśmy nawet, że nigdy nie zostaniemy rodzicami. Niby lekarze mówili, że wszystko z nami w porządku, ale na testach ciążowych ciągle widniała tylko jedna kreska.

Kiedy więc wreszcie pojawiły się dwie, byłem zachwycony. A jak okazało się, że to będzie córeczka, omal nie oszalałem ze szczęścia. Podobno faceci bardziej cieszą się z synka. Ale nie ja! W głębi serca zawsze marzyłem o malutkiej księżniczce, którą będę mógł rozpieszczać. I moje marzenie miało się spełnić.

Od początku ciąży obchodziłem się z żoną jak z jajkiem. Ze stoickim spokojem znosiłem jej humory, spełniałem zachcianki, we wszystkim ustępowałem. Gdy z powodu jej zachowania krew mnie zalewała, tłumaczyłem sobie, że dla dobra dziecka muszę zachować spokój.

A uwierzcie mi, nie było to proste, bo Kasia obdarzona została dość trudnym charakterem. Nawet jeśli nie ma racji, za wszelką cenę chce postawić na swoim. Zanim zaszła w ciążę, dochodziło więc między nami do krótkich lecz burzliwych sprzeczek. Teraz jednak kładłem uszy po sobie i zgadzałem się na wszystko. Cierpliwość i tolerancja mają jednak swoje granice. I żona właśnie je przekroczyła.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Kilka dni temu oświadczyła mi przy kolacji, że musimy wybrać imię dla naszej córeczki. Ona zresztą myślała o tym przez kilka ostatnich dni i ma już nawet parę propozycji.

Zrobiło mi się przykro, że zastanawiała się nad tym beze mnie, ale nie odezwałem się nawet słowem. Nie chciałem jej denerwować. Pomyślałem więc, że spokojnie posłucham, co ma do powiedzenia, a potem przedstawię swoje zdanie.

Miałem nadzieję, że moja żona żartuje

– Tak? A jakie to propozycje? – grzecznie odłożyłem sztućce.

– Wyjątkowe, finezyjne, oryginalne, niespotykane. Idealnie pasujące do naszego dziecka – żona zawiesiła głos z tajemniczym uśmiechem.

W głowie od razu zapaliła mi się czerwona lampka. Jestem zwolennikiem zwyczajnych imion i te słowa mocno mnie zaniepokoiły.

– No więc? – chciałem już wiedzieć, co wymyśliła.

– Chantale, Jessica, Mia, Cashmire – wypaliła. – Prawda, że śliczne?

Włos mi się zjeżył na głowie. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Już po wstępie czułem, że to nie będą tradycyjne imiona. Ale coś takiego? Chyba zwariowała!

– Żartujesz, prawda? – spojrzałem na nią z przerażeniem.

– Wcale nie. A co, nie podobają ci się? – wyglądała na zaskoczoną.

– No nie za bardzo… Są takie jakieś dziwne… Myślałem raczej o Marysi, Ani… – zacząłem mówić, jednak natychmiast mi przerwała:

– To ty chyba żartujesz! Sądziłam, że jesteś bardziej kreatywny. To banały, a nie imiona. Wszyscy teraz takie dają. A ja chcę, żeby nasza córeczka wyróżniała się w tłumie. Zwłaszcza, że po tobie będzie miała niestety takie pospolite nazwisko… – westchnęła, kręcąc głową.

Poczułem się urażony. Moje nazwisko może rzeczywiście nie jest najpiękniejsze, ale przez 34 lata życia się do niego przyzwyczaiłem. I nie lubię, gdy ktoś się z niego wyśmiewa. Nawet żona. Wziąłem więc kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić i dalej ciągnąłem temat.

– No właśnie, a propos nazwiska… Nie wydaje ci się, że te imiona po prostu do niego nie pasują? Cashmire czy Jessica K.… to nie brzmi dobrze – próbowałem przemówić jej delikatnie do rozumu.

– Oj tam… U nas może i nie. Ale za granicą to obojętne. A skąd wiesz, że nasza córka nie wyruszy gdzieś w świat? Wszyscy teraz uciekają… A poza tym nie będzie przecież Ko. przez całe życie. Jak wyjdzie za mąż, nawet w Polsce, to zmieni nazwisko. Może nawet na jakieś znane, szlacheckie… Na przykład Czartoryska, albo Zamojska… – dalej deptała moje uczucia.

Mimo to wciąż trzymałem nerwy na wodzy

– Może zmieni, a może nie. Któż to wie? Bądź rozsądna. Żaden urzędnik stanu cywilnego nie zarejestruje dziecka pod żadnym z tych imion. Z tego, co wiem, to istnieje jakiś przepis w tej sprawie, jakaś księga czy coś tam… – zająknąłem się. Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Nie jesteś w temacie, kochanie. Spis obowiązujących imion to już przeszłość. Teraz każdy może nazwać dziecko, jak chce. Byleby tylko nie było to obraźliwe i ośmieszające. Wiem, bo dzwoniłam i pytałam.

– No dobrze, ale… – gorączkowo szukałem w myślach kolejnego argumentu – ksiądz się nie zgodzi. Wiesz, jaki to tradycjonalista. A chyba chcesz ochrzcić naszą córeczkę? Twoja matka nigdy by nam nie wybaczyła, gdybyśmy tego nie zrobili…

– Spokojnie, zgodzi się. Z nim też już rozmawiałam. Wystarczy, że na drugie damy jej imię świętej i wszystko będzie w porządku – powiedziała z triumfem w oczach.

Nie wiedziałem, co robić.

– Słuchaj, a może jeszcze raz przemyślimy sprawę imienia. Najlepiej razem. Usiądziemy za parę dni, zrobimy sobie dobrej herbaty, spokojnie wszystko przegadamy. Nie musimy się przecież spieszyć. Mamy jeszcze sporo czasu… – chwyciłem się ostatniej deski ratunku, lecz żona od razu się naburmuszyła.

– Nie ma się nad czym zastanawiać! Przecież sprawa jest bardzo prosta. Masz wybrać jedno z czterech imion. Daję ci na to dwa dni. I przestań wymyślać kolejne przeszkody. I tak nie zmienię zdania – powiedziała stanowczym tonem i ochoczo zabrała się do jedzenia.

Wtedy zrozumiałem, że uznała rozmowę za zakończoną.

Nie pozostało mi nic innego, jak się napić

Nie podobało mi się, że postawiła mnie pod ścianą. Przecież jestem ojcem i mam prawo głosu. Mimo to, w pierwszej chwili chciałem iść w jej ślady i zabrać się do jedzenia.  Przecież obiecałem sobie uroczyście, że nie będę jej dawał powodów do zdenerwowania.

Ale potem uświadomiłem sobie, że wybór imienia to przecież poważna decyzja, na całe życie. I jeśli ustąpię, to ona naprawdę nazwie naszą córeczkę Mia albo Chantal. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze… Stwierdziłem więc, że dla dobra dziecka muszę przestać cackać się z żoną i tupnąć nogą. Nabrałem więc powietrza w płuca i…

– Nie zgadzam się na żadne z tych imion. W urzędzie stanu cywilnego papiery muszą podpisać oboje rodzice. Ja nie podpiszę. Nie pozwolę, by przez twoje fanaberie i durne marzenia o oryginalności nasza córka stała się w przyszłości pośmiewiskiem – wyrzuciłem z siebie.

Nie muszę chyba mówić, co było potem. Wielka awantura. Kaśka najpierw patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem wybuchła jak wulkan. Na zmianę płakała i krzyczała, że nie pozwoli się obrażać, że jestem bez serca i przeze mnie może stracić dziecko…

Ja jej na to, że do tej pory starałem się być wobec niej delikatny, ale jak nic do niej nie docierało, to musiałem zmienić ton. Skończyło się na tym, że ona obrażona zamknęła się w sypialni, a ja wyszedłem koić nerwy do zaprzyjaźnionego pubu. Chciałem z kimś pogadać. A Henio, właściciel, był lepszy od spowiednika. Usiadłem zrezygnowany przy barze i zamówiłem mały browar.

– Co taki markotny jesteś? – zagadnął mnie Henio, nalewając piwo.

– A nic… Pożarłem się z Kaśką.

O imię dla naszej córeczki. Nawymyślała takie głupoty, że aż nóż się w kieszeni otwiera – odparłem.

Mogło być gorzej

– Tak, a jakie? – zainteresował się.

– Chantale, Jessica, Mia, Cashmire. Jedno gorsze od drugiego – westchnąłem, upijając spory łyk.

Henio zastanawiał się chwilę.

– Eee, chłopie, wcale nie jest tak źle. Inni mają gorzej – stwierdził.

– Nie jest źle? Chyba żartujesz! Toż to koszmar! – pokręciłem głową.

– Mówię ci. Pamiętasz Marka P. z naszego osiedla? No tego niskiego,  co się wyprowadził na drugi koniec miasta?

– Jasne, że pamiętam! – skinąłem głową. – I co z nim?

– No właśnie. Przyjechał tu do mnie wczoraj i pił, biedak, przez całe popołudnie. Jego żona też wkrótce urodzi córeczkę i też wybrała dla niej imię… Hürrem! Wyobrażasz to sobie?! – pokiwał głową.

– O Jezu, jak ta z tureckiego serialu o sułtanie? To dopiero masakra… – złapałem się za głowę.

– A widzisz? Mówiłem ci, że wcale nie jest jeszcze tak źle – uśmiechnął się. – Mogło być gorzej!

Czytaj także:
„Od lat żyłam pod dyktando zaborczej matki. Kiedy próbowała mnie zeswatać z niezaradnym życiowo synem sąsiadki, powiedziałam dość"
„W dzieciństwie, ja i siostra miałyśmy wypadek. Matka nigdy nie darowała sobie, że błagała o życie tylko jednego dziecka"
„Żona oskarżyła sąsiadkę o kradzież i zrobiła aferę na cały blok. Ludzie gadają po kątach, a ja nie wiem, gdzie oczy podziać”

Redakcja poleca

REKLAMA