„Moja chrześnica to diabeł wcielony. Nie dość, że przyprawiła rogi mężowi, to jeszcze złapała kochanka na dziecko”

szczęśliwa kobieta fot. iStock, Ivanko_Brnjakovic
„Wszystko było w porządku przez pięć lat; wydawało się, że faktycznie nic nie zmąci spokoju i szczęścia tej rodziny. Jednak życie bywa pokręcone i bywa tak, że nagle wszystko staje na głowie. U Maryli tak się właśnie stało…”.
/ 04.04.2023 11:15
szczęśliwa kobieta fot. iStock, Ivanko_Brnjakovic

Moja kuzynka Maryla jest osobą głęboko wierzącą. Nigdy nie słyszałam, żeby miała jakiekolwiek wątpliwości albo żeby mówiła, że się nie zgadza z czymś, co stanowi podstawę jej wiary. Jeśli nawet miała takie momenty, to nikomu się z nich nie zwierzała, więc uchodziła za kogoś, kto nie dyskutuje z katechizmem.

Wychowała troje dzieci: dwóch synów i najmłodszą córkę – jej oczko w głowie i chyba największą miłość swojego życia. Wychuchała ją, wypieściła, wykształciła, wyposażyła i wydała za mąż za kogoś, kto miał być dla Kasi ostoją i przyjacielem na całe życie.

Kuzynka opowiadała, że ma do zięcia bezwzględne zaufanie, bo go wcześniej sprawdziła i przeegzaminowała na wszystkie strony. Śmiała się, że wszystkie testy zdał pomyślnie, więc można organizować huczne wesele! Próbowałam jej tłumaczyć, że jaki kto jest, okazuje się w dalszym wspólnym życiu, i że nawet najdłuższe narzeczeństwo niczego nie gwarantuje, ale ona była pewna swego.

– To porządny facet – mówiła. – I kocha Kasię nad życie, więc na pewno im się wszystko doskonale ułoży. Zresztą jestem jeszcze ja i czuwam, żeby mojej córce włos nie spadł z głowy. Jest zabezpieczona na każdą ewentualność. Będzie dobrze!

Kasia szybko urodziła dwoje dzieci i moja kuzynka zwariowała na punkcie wnuków. Oddała się pomocy nad nimi całym sercem, aż w końcu zamieniła swoje mieszkanie na mniejsze i gorsze tylko po to, żeby być bliżej córki. Właściwie z nimi zamieszkała, kierując gospodarstwem i wychowaniem dzieci.

Ma romans? Z kim?!

Wszystko było w porządku przez pięć lat; wydawało się, że faktycznie nic nie zmąci spokoju i szczęścia tej rodziny. Jednak życie bywa pokręcone i bywa tak, że nagle wszystko staje na głowie. U Maryli tak się właśnie stało…

Okazało się, że Kasia ma romans z kolegą z pracy i że jest to na tyle poważna sprawa, że postanowiła się rozwieść ze swoim tak sprawdzonym i solidnym mężem i zacząć nowe życie u boku nowej miłości. Do tego wyszło na jaw, że jest z nim w ciąży i że ma plan dotyczący ich wspólnego przyszłego życia, a w tym planie jej mama, a moja kuzynka Maryla odgrywa znaczącą rolę.

Mężowi kazała się spakować i wyprowadzić, swojej mamie wprowadzić do siebie, a jej mieszkanie przeznaczyła dla kochanka, dopóki sytuacja się nie wyklaruje. W taki oto sposób pozbywała się niechcianego małżonka, utrzymywała opiekę na dziećmi i domem oraz urządzała wygodne życie swojemu kochasiowi, który ochoczo przystał na takie rozwiązanie, widząc w nim same korzyści. Kiedy w rodzinie gruchnęła ta wiadomość, w pierwszej chwili nie uwierzyłam.

– Gadacie jakieś bzdury – przekonywałam wszystkich. – To absolutnie niemożliwe, żeby Maryla tak po prostu to zaakceptowała. Po pierwsze, nie uznaje rozwodów, a po drugie, nigdy nie zgodziłaby się na to, żeby zrobić taką krzywdę swojemu zięciowi. Zawsze go chwaliła i lubiła, więc jak mogłaby stanąć przeciwko niemu? Za co? Maryla ma solidne poczucie moralności, a to, co robi jej córeczka, jest korzystne tylko dla niej. Maryla na pewno nie weźmie w tym udziału.

Dobrze, że się z nikim nie założyłam, bo przegrałabym z kretesem! Moja kuzynka bez wahania poparła Kasię i zrobiła wszystko, co tamta chciała. Nie tylko była świadkiem na sprawie rozwodowej, ale też kłamała jak z nut, oczerniając swojego zięcia i zeznając na jego niekorzyść.

Ten biedak nawet się nie bronił. Żal było patrzeć, jak siedzi zdruzgotany i chyba nawet nie do końca rozumiejący, co się dzieje. Powiedział tylko, że żałuje jednego; powinien się był wcześniej połapać, że ten zaskroniec, który wydawał się pożyteczny, to jadowita żmija. Patrzył przy tym na Marylę, ale ona się wcale nie przejęła. To mi się wydawało po prostu niesłychane!

Jak mogła tak postąpić?

Jakiś czas później spotkałam Marylę na zakupach. Wyglądała na bardzo zmęczoną, więc jej zaproponowałam kawę w małym bistro obok dyskontu. Prawdę mówiąc, chciałam się czegoś dowiedzieć. Maryla się zgodziła. Powiedziała, że ma pół godziny, bo Kasia wychodzi do lekarza i trzeba się zająć dziećmi i obiadem.

– Wiesz, ona się fatalnie czuje po tym trzecim dziecku, ma depresję poporodową, nic jej się nie chce, więc ja muszę się dwoić i troić – powiedziała. – Dlatego się tak spieszę.

– A nowy partner jej nie pomaga? – zapytałam.

– On jest ciągle w rozjazdach. Taką ma pracę, że go więcej nie ma, niż jest, a tak w ogóle jest mało rodzinny i domowy. Dobrze, że mieszka osobno, bo mniej się kłócą, ale niestety – właściwie wszystko jest na mojej głowie.

Jakoś jej nie współczułam, wręcz przeciwnie – postanowiłam, że nie będę uprzejma i dyskretna, dlatego zapytałam:

– Słuchaj, a jak ty, taka wierząca i praktykująca katoliczka, godzisz to, co się stało, ze swoimi zasadami? To nie jest w porządku. Nie mogę tego zrozumieć.

– A co tu jest do zrozumienia? – zdziwiła się. – Jest teoria i jest praktyka. W teorii wszystko jest prostsze, a w praktyce – różnie bywa. Trzeba się jakoś dopasować do sytuacji, to chyba oczywiste.

Szkoda czasu…

– Ty uważasz, że to sytuacja nas formuje, tak? Jesteśmy tacy i tak się zachowujemy, jak się da w określonym miejscu i czasie?

– A nie? – Maryla nadal była zdumiona, że nie pojmuję takich prostych spraw. – Oczywiście, że właśnie tak jest. Na tym polega życie.

– A rozmawiałaś o tym z jakimś księdzem? Na przykład podczas spowiedzi…

– No, też bym miała czym księdzu głowę zawracać. Konfesjonał to nie forum dyskusyjne. Tam się wyznaje grzechy i już.

– No dobrze, ale jednak nie sądzisz, że u ciebie ta teoria i praktyka zbyt daleko od siebie odeszły? Bardzo skrzywdziłaś swojego zięcia, masz tę świadomość?

– Może i tak, ale pomogłam córce, a bliższa ciału koszula niż sukmana, jak mówi mądre przysłowie, więc sumienie mnie nie gryzie.

– Czyli dopuszczasz jednak możliwość rozwodu, nawet po ślubie kościelnym?

– Nie, tak generalnie nie zmieniłam zdania, bo to jednak sakrament, ale w tym przypadku robię wyjątek. Moja Kasia zasługuje na szczęście, a kto jak nie matka ma jej w tym pomóc, powiedz sama?

Nic więcej nie powiedziałam, o nic nie zapytałam, niczego nie chciałam wiedzieć. I tak bym nie przekonała Maryli. Znowu by mi powiedziała, że mylę teorię z praktyką. Niech sobie robi, co i jak chce. Ja jej nic nie jestem w stanie wytłumaczyć. Szkoda czasu…

Czytaj także:
„Mój mąż to chłopczyk zagubiony w ciele mężczyzny. Zrozumiałam, że mam dwa wyjścia: odejść, albo znosić to do końca życia”
„Wystarczy, że teściowa kiwnie palcem, a mój mąż do niej leci na łeb na szyję. Moje potrzeby zostają daleko w tyle”
„Mój mąż był bogaczem, ale i tyranem. Wolę być biedną i samotną matką niż zastraszaną ofiarą”

Redakcja poleca

REKLAMA