„Moja bratowa to ciućma i oferma. Nie potrafi własnego dziecka zapytać, co by chciało na urodziny, tylko mam się domyślać”

Żałuję, że zatrudniłam przyjaciółkę fot. Adobe Stock, New Africa
„Zirytowała mnie trochę nieporadność bratowej, bo sama jestem kobietą energiczną. Poleciłam jej więc, żeby spytała tego koleżkę Michasia i rozłączyłam się, bo trzeba było zająć się domem i dziećmi, a nie roztrząsać w nieskończoność, czym jest tajemnicza zabawka. Przecież nie mam czasu ganiać po każdym sklepie z zabawkami i sprawdzać każdą nowość!”.
/ 09.04.2023 17:15
Żałuję, że zatrudniłam przyjaciółkę fot. Adobe Stock, New Africa

Właśnie wróciłam z pracy, kiedy zadzwoniła moja bratowa Beata. Jej syn, Michaś, jest moim chrześniakiem i miała go podpytać, co chciałby dostać na urodziny.

– I co? Dowiedziałaś się czegoś od Misia? – spytałam, ledwie się przywitała.

– Pytałam. Tylko że… – w głosie Beaty słychać było wahanie.

– No, co? Gadaj! Jeśli to coś bardzo drogiego, to najwyżej dostanie coś innego i już! – uspokajałam ją.

Wiedziała, że spłacamy kredyt mieszkaniowy

Nie stać nas na zbyt drogie prezenty dla rodziny.

– Właściwie to nie wiem, czy to jest drogie, czy tanie… – odpowiedziała Beata niepewnym tonem.

– Jak to nie wiesz? Co to takiego? – dopytywałam.

– No właśnie sęk w tym, że nie mam bladego pojęcia, co to jest! – wyznała bezradnie bratowa. – Pierwszy raz słyszę o czymś takim!

– Nie przejmuj się! – pocieszyłam ją. – Powiedz, o co chodzi, a już moja w tym głowa, żeby to znaleźć! To co w końcu Michałek chce na urodziny?

– Llolonauta! – odparła Beata.

– Co takiego?! Powtórz, bo chyba źle zrozumiałam?

– Michaś chce na urodziny llolonauta! – powtórzyła.

– Llolo… co?

– Llo-lo-nau-ta! – wyskandowała mama mojego chrześniaka.

– Ale co to takiego ten llolonaut? – zdumiałam się.

No przecież ci mówiłam, że nie mam pojęcia – odparła Beata.

Wyjaśniła mi krótko, że owego llolonauta ma kolega Michałka z przedszkola i przyniósł go nawet raz, żeby się nim pochwalić. Teraz Michaś koniecznie chce takiego samego.

– No to zadzwoń do mamy tego kolegi i spytaj! – podsunęłam rozwiązanie.

– Pytałam, ale to jakaś mało kontaktowa kobieta. Odburknęła tylko, że nie ma pojęcia, o co chodzi i żebym jej nie zawracała głowy – biadoliła bratowa.

– To spytaj Michała! – doradziłam.

– A daj spokój! – żachnęła się Beata. – On tylko potrafi powiedzieć, że llolonaut to po prostu llolonaut i że jest strasznie fajny. Dziwił się zresztą: „To ty nie wiesz, mamusiu, co to jest llolonaut? Taki mały, co się tak fajnie rusza?”. No i głupio mi przed własnym dzieckiem.

Zirytowała mnie trochę nieporadność bratowej, bo sama jestem kobietą energiczną. Poleciłam jej więc, żeby spytała tego koleżkę Michasia i rozłączyłam się, bo trzeba było zająć się domem i dziećmi, a nie roztrząsać w nieskończoność, kim jest tajemniczy llolonaut. Nazajutrz Beata zadzwoniła jednak z wiadomością, że ten kolega ma zapalenie płuc i przez kilka tygodni nie będzie go w przedszkolu.

Urodziny Michałka wypadały za tydzień

Postanowiłam więc na własną rękę dowiedzieć się, co to jest ten llolonaut. Sama mam dwóch nastoletnich urwisów, zapytałam więc ich o llolonauta.

– Llolonaut? Nigdy nie słyszałem o takim! – wzruszył ramionami Kuba.

– Może to jakaś zabawka? – zastanawiał się Darek. – Wiesz, taki bohater kreskówki, coś w stylu Transformersa.

Uchwyciłam się tej sugestii i następnego dnia poszłam do najbliższego sklepu z zabawkami.

– Llolonaut?! Nieee… Nie mamy nic takiego! – rozłożył bezradnie ręce sprzedawca.

Udałam się do największego w mieście sklepu zabawkarskiego, sądząc, że w dużym magazynie prędzej dostanę pożądaną przez Misia zabawkę. Tam jednak też nikt o llolonaucie nie słyszał.

– Jest pani pewna, że to się tak właśnie nazywa? – pytała ekspedientka.

– Tak! Jestem pewna! – burknęłam niechętnie, bo kobieta patrzyła na mnie, jakbym była niespełna rozumu.

Doszłam do wniosku, że wymarzony przez mojego chrześniaka prezent to jakaś absolutna nowość.

„Nie sprowadzili tego jeszcze do sklepu i usiłują się wymigać, próbując wmówić klientom, że nie ma czegoś takiego!” – irytowałam się.

W domu usiadłam do komputera, będąc już pewna, że llolonaut kolegi musiał zostać zamówiony przez Internet. Wpisałam nazwę w wyszukiwarkę i za chwilę bezradnie wpatrywałam się w monitor, na którym widniał komunikat: „Podana fraza – llolonaut – nie została odnaleziona”. Wreszcie dałam za wygraną i kupiłam chrześniakowi klocki Lego.

Michałek grzecznie podziękował za prezent

Ale wyglądał na rozczarowanego.

– Myślałem, że dostanę llolonauta… – westchnął i usiadł z klockami w kąciku.

Bawił się, a my z Beatą gawędziłyśmy przy kawie. Za chwilę chłopczyk podszedł do nas i poprosił:

– Mamo, daj mi potoniu!

– Czego on chce? – zdziwiłam się.

– Kompotu. Przecież wiesz, że mu się czasem zdarzy przekręcić jakieś słowo.

– Przekręcić słowo?! O, rany! – palnęłam się ręką w czoło, bo w tym momencie przyszła mi do głowy pewna myśl.

Złapałam Michałka za rękę i spytałam:

– Słuchaj, Misiu! A skąd ten twój kolega wziął tego llolonauta?

– No jak to skąd, ciociu! No, ze sklepu! – chrześniak przyglądał mi się podejrzliwie, a ja uparcie pytałam dalej:

– Ale z jakiego sklepu? Wiesz?

– No, z tego, no… zozolo… No, ze zwierzątkami!

Pochyliłam się nad Misiem i spoglądając na niego wyczekująco, zapytałam:

– Wiesz dobrze, jak wygląda ten llolonaut, przyjrzałeś mu się uważnie?

Trochę zdezorientowany chłopaczek skinął twierdząco główką.

Wstąpiła we mnie nadzieja

Czułam, że jestem blisko rozwiązania zagadki llolonauta.

– A potrafiłbyś poznać go w sklepie i pokazać, który to?

– No, jasne, ciociu! – Michaś zdawał się być zupełnie pewny swego.

– Ubierać się! Jedziemy! – zakomenderowałam matką i synem.

Pół godziny później byliśmy już w dużym sklepie zoologicznym. Przykucnęłam przy Michasiu, który najwyraźniej nie rozumiał, co strzeliło do głowy jego chrzestnej matce, i poprosiłam:

– Pokaż mi teraz, Misiu, tego swojego llolonauta!

Buzia Michasia rozpromieniła się. Rozejrzał się szybciutko po sklepie i już po chwili stukał paluszkiem w jedno z akwariów, wołając radośnie:

– O, tu jest, ciociu! O, tu! Tutaj są llolonauty! Ale ich dużo!

Spojrzałam i parsknęłam śmiechem. Za szybką akwarium pływał sobie mały, śliczny… glonojad. To jego nazwę malec przekręcił, robiąc z niego „llolonauta”! Ma się rozumieć, nasza wyprawa do sklepu nie mogła się okazać daremna. Wkrótce w pokoju Michasia pojawiło się akwarium z wymarzonym glonojadem i paroma innymi rybkami. Trochę mnie to, przyznaję, uderzyło po kieszeni, ale bez mrugnięcia okiem wysupłałam potrzebną kwotę. W końcu warto było zapłacić, żeby dowiedzieć się, jak wygląda ten tajemniczy „llolonaut”. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA