Właśnie wróciłam z pracy, kiedy zadzwoniła moja bratowa Beata. Jej syn, Michaś, jest moim chrześniakiem i miała go podpytać, co chciałby dostać na urodziny.
– I co? Dowiedziałaś się czegoś od Misia? – spytałam, ledwie się przywitała.
– Pytałam. Tylko że… – w głosie Beaty słychać było wahanie.
– No, co? Gadaj! Jeśli to coś bardzo drogiego, to najwyżej dostanie coś innego i już! – uspokajałam ją.
Wiedziała, że spłacamy kredyt mieszkaniowy
Nie stać nas na zbyt drogie prezenty dla rodziny.
– Właściwie to nie wiem, czy to jest drogie, czy tanie… – odpowiedziała Beata niepewnym tonem.
– Jak to nie wiesz? Co to takiego? – dopytywałam.
– No właśnie sęk w tym, że nie mam bladego pojęcia, co to jest! – wyznała bezradnie bratowa. – Pierwszy raz słyszę o czymś takim!
– Nie przejmuj się! – pocieszyłam ją. – Powiedz, o co chodzi, a już moja w tym głowa, żeby to znaleźć! To co w końcu Michałek chce na urodziny?
– Llolonauta! – odparła Beata.
– Co takiego?! Powtórz, bo chyba źle zrozumiałam?
– Michaś chce na urodziny llolonauta! – powtórzyła.
– Llolo… co?
– Llo-lo-nau-ta! – wyskandowała mama mojego chrześniaka.
– Ale co to takiego ten llolonaut? – zdumiałam się.
– No przecież ci mówiłam, że nie mam pojęcia – odparła Beata.
Wyjaśniła mi krótko, że owego llolonauta ma kolega Michałka z przedszkola i przyniósł go nawet raz, żeby się nim pochwalić. Teraz Michaś koniecznie chce takiego samego.
– No to zadzwoń do mamy tego kolegi i spytaj! – podsunęłam rozwiązanie.
– Pytałam, ale to jakaś mało kontaktowa kobieta. Odburknęła tylko, że nie ma pojęcia, o co chodzi i żebym jej nie zawracała głowy – biadoliła bratowa.
– To spytaj Michała! – doradziłam.
– A daj spokój! – żachnęła się Beata. – On tylko potrafi powiedzieć, że llolonaut to po prostu llolonaut i że jest strasznie fajny. Dziwił się zresztą: „To ty nie wiesz, mamusiu, co to jest llolonaut? Taki mały, co się tak fajnie rusza?”. No i głupio mi przed własnym dzieckiem.
Zirytowała mnie trochę nieporadność bratowej, bo sama jestem kobietą energiczną. Poleciłam jej więc, żeby spytała tego koleżkę Michasia i rozłączyłam się, bo trzeba było zająć się domem i dziećmi, a nie roztrząsać w nieskończoność, kim jest tajemniczy llolonaut. Nazajutrz Beata zadzwoniła jednak z wiadomością, że ten kolega ma zapalenie płuc i przez kilka tygodni nie będzie go w przedszkolu.
Urodziny Michałka wypadały za tydzień
Postanowiłam więc na własną rękę dowiedzieć się, co to jest ten llolonaut. Sama mam dwóch nastoletnich urwisów, zapytałam więc ich o llolonauta.
– Llolonaut? Nigdy nie słyszałem o takim! – wzruszył ramionami Kuba.
– Może to jakaś zabawka? – zastanawiał się Darek. – Wiesz, taki bohater kreskówki, coś w stylu Transformersa.
Uchwyciłam się tej sugestii i następnego dnia poszłam do najbliższego sklepu z zabawkami.
– Llolonaut?! Nieee… Nie mamy nic takiego! – rozłożył bezradnie ręce sprzedawca.
Udałam się do największego w mieście sklepu zabawkarskiego, sądząc, że w dużym magazynie prędzej dostanę pożądaną przez Misia zabawkę. Tam jednak też nikt o llolonaucie nie słyszał.
– Jest pani pewna, że to się tak właśnie nazywa? – pytała ekspedientka.
– Tak! Jestem pewna! – burknęłam niechętnie, bo kobieta patrzyła na mnie, jakbym była niespełna rozumu.
Doszłam do wniosku, że wymarzony przez mojego chrześniaka prezent to jakaś absolutna nowość.
„Nie sprowadzili tego jeszcze do sklepu i usiłują się wymigać, próbując wmówić klientom, że nie ma czegoś takiego!” – irytowałam się.
W domu usiadłam do komputera, będąc już pewna, że llolonaut kolegi musiał zostać zamówiony przez Internet. Wpisałam nazwę w wyszukiwarkę i za chwilę bezradnie wpatrywałam się w monitor, na którym widniał komunikat: „Podana fraza – llolonaut – nie została odnaleziona”. Wreszcie dałam za wygraną i kupiłam chrześniakowi klocki Lego.
Michałek grzecznie podziękował za prezent
Ale wyglądał na rozczarowanego.
– Myślałem, że dostanę llolonauta… – westchnął i usiadł z klockami w kąciku.
Bawił się, a my z Beatą gawędziłyśmy przy kawie. Za chwilę chłopczyk podszedł do nas i poprosił:
– Mamo, daj mi potoniu!
– Czego on chce? – zdziwiłam się.
– Kompotu. Przecież wiesz, że mu się czasem zdarzy przekręcić jakieś słowo.
– Przekręcić słowo?! O, rany! – palnęłam się ręką w czoło, bo w tym momencie przyszła mi do głowy pewna myśl.
Złapałam Michałka za rękę i spytałam:
– Słuchaj, Misiu! A skąd ten twój kolega wziął tego llolonauta?
– No jak to skąd, ciociu! No, ze sklepu! – chrześniak przyglądał mi się podejrzliwie, a ja uparcie pytałam dalej:
– Ale z jakiego sklepu? Wiesz?
– No, z tego, no… zozolo… No, ze zwierzątkami!
Pochyliłam się nad Misiem i spoglądając na niego wyczekująco, zapytałam:
– Wiesz dobrze, jak wygląda ten llolonaut, przyjrzałeś mu się uważnie?
Trochę zdezorientowany chłopaczek skinął twierdząco główką.
Wstąpiła we mnie nadzieja
Czułam, że jestem blisko rozwiązania zagadki llolonauta.
– A potrafiłbyś poznać go w sklepie i pokazać, który to?
– No, jasne, ciociu! – Michaś zdawał się być zupełnie pewny swego.
– Ubierać się! Jedziemy! – zakomenderowałam matką i synem.
Pół godziny później byliśmy już w dużym sklepie zoologicznym. Przykucnęłam przy Michasiu, który najwyraźniej nie rozumiał, co strzeliło do głowy jego chrzestnej matce, i poprosiłam:
– Pokaż mi teraz, Misiu, tego swojego llolonauta!
Buzia Michasia rozpromieniła się. Rozejrzał się szybciutko po sklepie i już po chwili stukał paluszkiem w jedno z akwariów, wołając radośnie:
– O, tu jest, ciociu! O, tu! Tutaj są llolonauty! Ale ich dużo!
Spojrzałam i parsknęłam śmiechem. Za szybką akwarium pływał sobie mały, śliczny… glonojad. To jego nazwę malec przekręcił, robiąc z niego „llolonauta”! Ma się rozumieć, nasza wyprawa do sklepu nie mogła się okazać daremna. Wkrótce w pokoju Michasia pojawiło się akwarium z wymarzonym glonojadem i paroma innymi rybkami. Trochę mnie to, przyznaję, uderzyło po kieszeni, ale bez mrugnięcia okiem wysupłałam potrzebną kwotę. W końcu warto było zapłacić, żeby dowiedzieć się, jak wygląda ten tajemniczy „llolonaut”.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”