Wychowywałam się bez rodziców. Po śmierci mamy przygarnęła mnie jej kuzynka, twierdząc, że przy trójce dzieci i ja się wyżywię i wychowam. Nie było źle, choć nie opływaliśmy w dostatki. Jak każdy młody człowiek w PRL-u odczuwałam braki. W niemal każdej dziedzinie życia. Potem nadeszła polityczna wichura, która przyniosła ze sobą zmianę klimatu i nagle byliśmy już częścią wielkiej zachodniej wspólnoty. Ze wszystkimi tego plusami i minusami.
Wtedy właśnie dostałam spadek. Duży spadek, który całkowicie odmienił moje życie. Jednak na początku było pytanie: kim jest spadkodawca? Skąd człowiek mieszkający w Wielkiej Brytanii, nienależący do rodziny, w ogóle wie o moim istnieniu, dlaczego zapisał mi swój majątek?
Wiktor zmienił moje życie
O spadku dowiedziałam się od prawnika pewnej szacownej brytyjskiej firmy, który przyjechał do Wrocławia. Powiedział, że testament Wiktora L. długo czekał na otwarcie, bo nie mogli w kraju za Żelazną Kurtyną odnaleźć spadkobiercy. Właściwie spadkobierczynią była moja matka, skoro jednak już nie żyła, musieli odnaleźć jej potomków, a to okazało się nadzwyczaj trudne. Nieznany mi Wiktor L. zapisał mamie wszystko, co miał: dom w Londynie, całą furę akcji i sporo gotówki. Oprócz testamentu zostawił także list skierowany do mamy, ale adwokat przekazał go mnie.
Przyznaję, przez chwilę byłam pewna, że ów Wiktor był kiedyś kochankiem mojej mamy, a może nawet moim ojcem? Prawdziwego nie znałam… Jednak kiedy zobaczyłam datę jego urodzenia i śmierci, uznałam, że to mało prawdopodobne. Niewiele wiedziałam o swoich przodkach. Tyle, że przed wojną mieliśmy niewielką posiadłość z dwiema wioskami. Po wojnie zostaliśmy rozkułaczeni i od tamtej pory jesteśmy wszyscy za pan brat z biedą. Zwłaszcza że ziemiańskie korzenie kłuły w oczy czerwoną władzę, która nieustannie rzucała nam kłody pod nogi.
Ale największy osobisty pech spotykał kobiety z mojej linii. Babcia Helena popełniła samobójstwo (powód nieznany), mama Irena zmarła w połogu, wydając mnie na świat, a ojciec, bynajmniej nie mąż mamy, zniknął, pewnie nawet nie wiedząc, że spłodził potomka. I to cała moja wiedza o historii rodu.
Historia nieszczęśliwej miłości
List, który zostawił tajemniczy Wiktor L., rozjaśnił kilka niewiadomych. „Droga Ireno – pisał, zwracając się do mojej mamy – jestem już u kresu mojego życia, więc przyszedł czas, by naprawić krzywdy, o ile to w ogóle możliwe. Ale nie mogę umrzeć ot, tak sobie, jakby nic się nie stało. Kochałem twoją matkę, Helenę. Jawiła się w moich oczach niczym przecudna Helena Trojańska, a w sercu byłem już jej mężem Menelaosem. Teraz myślę, że nie powinienem był dokonywać takich skojarzeń, bo Los podjął grę i postawił na naszej drodze Parysa…
Miałem wówczas czterdzieści lat (doskonały wiek, by założyć rodzinę) i spory majątek. Oraz reputację żołnierza, który walczył o niepodległość Polski w brygadach Piłsudskiego. W okolicznych majątkach i na salonach uważano mnie za wielce pożądaną partię, a matki podsuwały mi swoje dorodne córki niczym winogrona do spróbowania.
Kiedy więc miłość do Heleny zwaliła mnie z nóg na balu ziemiańskim w 1925 roku i wkrótce potem poprosiłem jej ojca o rękę córki, nie zdziwiłem się, kiedy pan Walenty tylko się rozpromienił. Ustaliliśmy szczegóły kontraktu i na najbliższym obiedzie rodzice Heleny poinformowali ją, że za pół roku będzie moją żoną. Helena przyjęła wiadomość z kamienną twarzą. Nie zmartwiło mnie to. Wierzyłem, że moja miłość, czuła i hojna, roztopi dziewicze serce. W końcu nawet z wyglądu nie byłem ostatni, nie mówiąc o innych zaletach.
Przez kilka tygodni przyjeżdżałem do majątku rodziców Heleny niemal codziennie, by moja narzeczona poznała mnie bliżej. Wyprawiono wielkie przyjęcie zaręczynowe, na którym inne kobiety nie mogły ukryć swojego rozczarowania i zazdrości, że wybrałem inną. To właśnie wtedy ktoś życzliwy poinformował mnie, że chodzą słuchy, jakoby moja Helena kochała innego. Wkrótce dowiedziałem się, kim on jest – to młody oficer, gołowąs i gołodupiec stacjonujący w pobliskich koszarach. Ponoć przyjaciel Heleny z lat dziecięcych.
Spytałem o to Walentego, a ten tylko machnął dłonią. To tylko takie niewinne zauroczenie. I tak zgody bym nie dał. Młodzi się bawią, szkoda zwracać na takie sprawy uwagę – tak powiedział. Jednak myśl ta nie dawała mi spokoju. Czy naprawdę serce mojej ukochanej należy do innego? I co ja na to? Nie wiedziałem. Wiedziałem za to co innego – Helena była coraz bardziej smutna, niemal marniała w oczach. Czasem widziałem w jej spojrzeniu lęk i niepewność.
Na trzy miesiące przed ślubem, gdy przyjechałem, by się z nią zobaczyć, niemal padła mi do nóg: – Błagam cię, panie. Wiem, że jesteś z honorem za pan brat. Kocham Włodzimierza całym swoim sercem od wielu lat. Tylko o nim marzę, tylko z nim chcę żyć. On wkrótce dostanie awans, przed nim kariera. Ojciec wtedy zrozumie, że to nie byle chłystek i da zgodę na nasz ślub. Błagam, wycofaj się. Przecież nie chcesz mieć za żonę kobiety, która cię nie kocha. Z pewnością jesteś wart miłości najlepszej z nas.
Nie wiedziałem wtedy, że jestem zdolny do takich uczuć – złości, wściekłości, nienawiści. Patrzyłem na ukochaną kobietę, chciałem chwycić ją w ramiona, a w mojej głowie widziałem sceny okrutnej śmierci jej wybranka. Nie dałem tego po sobie poznać. Powiedziałem tylko: – Potrzebujesz prawdziwej, głębokiej miłości dojrzałego mężczyzny, a nie lekkich uniesień gołowąsa. On jeszcze wiele musi się nauczyć. Kocham cię ogromnie, Heleno, a twoi rodzice chcą dla ciebie jak najlepiej. Nigdy cię nie skrzywdzę, nie będzie ci niczego brakować… – Jego będzie mi brakować – ona na to. – Masz dopiero osiemnaście lat. Nie wiesz, czego tak naprawdę pragniesz…
Teraz wiem, jakim byłem głupcem. Zdaję sobie też sprawę z tego, że w dużej mierze przemawiała przeze mnie miłość, która nie chciała widzieć, że jest niechciana, i nie chciała słyszeć, że nie tędy droga. Myślałem, że na tym się skończy. Miesiąc przed ślubem, który miał się odbyć 15 sierpnia, w święto Matki Boskiej, na pewnym letnim przyjęciu podszedł do mnie wysoki, młody oficer i uderzył mnie w twarz rękawicą. Mówił coś o honorze, który splamiłem, zmuszając kobietę do ślubu, i że on wyzywa mnie na pojedynek. Głupiec. Ale nie miałem wyjścia.
Choć pojedynki były zakazane, to wciąż się odbywały – wczesnym rankiem, w odosobnionych miejscach, i choć wszyscy o nich wiedzieli, to nikt nie potwierdzał, że do nich doszło. Ale gdybym odmówił, ja, oficer, byłbym towarzysko skończony. I niestety, nie byłem marszałkiem Piłsudskim, który mógł honorowo wyśmiać sekundantów generała Szeptyckiego, mówiąc, że podwładny nie może wyzywać na pojedynek przełożonego. Pojedynek to sprawa honorowa. Ale miłość… z honorem nie ma nic wspólnego.
Wiedziałem, że wybranek Heleny ma opinię doskonałego strzelca. I będzie chciał mnie zabić, choćby potem miał odsiedzieć karę pięciu lat więzienia, jaka groziła pojedynkowiczom, kiedy zabiją przeciwnika. A potem Helena będzie jego. Całą noc męczyły mnie demony zazdrości i nienawiści. Widziałem w wyobraźni Helenę w jego ramionach, podczas gdy ja leżałbym w ziemi.
Pojedynek miał się odbyć o świcie w poniedziałek. W niedzielę w nocy trzech zbirów zaatakowało ukochanego Heleny, gdy wracał do koszar. Ciężko pobity, okradziony, zmarł na ulicy, zanim ktokolwiek go znalazł. Helena była moja. Tyle że gdy dowiedziała się o śmierci ukochanego, padła na ziemię bez zmysłów. Ściągnięty lekarz orzekł, że to szok. A poza tym, że dziewczyna jest w ciąży, co najmniej czteromiesięcznej, którą modne ubranie idealnie skrywało.
Helena po dwóch dniach odzyskała przytomność, lecz nigdy do nikogo się więcej nie odezwała. Rodzice, przerażeni jej rozpaczą, zerwali zaręczyny. Helena urodziła córkę, ciebie, Irenko, a trzy miesiące później popełniła samobójstwo. Atmosfera, jaka wytworzyła się wokół mnie po tych wydarzeniach sprawiła, że musiałem wyjechać. Wybrałem Londyn. Nigdy się nie ożeniłem. Nigdy więcej się nie zakochałem.
Po nocach dręczą mnie koszmary. Widzę krwawą pulpę, którą z oficera zrobiły ciężkie buciory opłaconych przeze mnie bandytów. Stałem tam w cieniu budynku i patrzyłem, czując mściwą satysfakcję. Muszę wierzyć, że wtedy nie byłem sobą, że byłem jak Otello na wpół obłąkany z zazdrości. A może jednak właśnie wtedy na wierzch wypłynęło moje prawdziwe ja?
Wiem, że bogactwo nie zmaże mojej winy, ale ty, Ireno, w innych okolicznościach mogłabyś być moja córką, więc tobie i twoim potomkom zostawiam mój majątek. Wybacz mi, bo ja sobie wybaczyć nie mogę. Wiktor”.
Na koniec adwokat powiedział mi, że spadkodawca kilkanaście lat temu popełnił samobójstwo, miał wtedy osiemdziesiąt lat. W rocznicę samobójstwa mojej babci.
To też może cię zainteresować:
„Wyszłam za mąż jako głupia i naiwna 19-latka. Po 30 latach nawet nie mogę na niego patrzeć”
„Wiecie, które kobiety wybaczają zdradę? Z doświadczenia wiem, że te, które mają wysokie poczucie własnej wartości”
„Mój 65-letni ojciec związał się z 28-latką. Przestało mi to przeszkadzać, gdy… mnie uwiodła”