„Mój zdolny syn chciał zmienić życie dzieciaków w szkole na lepsze. Próbował na wszystkie sposoby, ale nic z tego”

smutny nauczyciel w szkole fot. Adobe Stock, Elnur
„Ani się obejrzałam i Waldek wrócił do domu z tytułem magistra, narzeczoną Magdą, i mnóstwem planów na przyszłość. Wydawało mu się, jak to zwykle młodym, że może zmienić świat. Na szczęście pracę udało mu się znaleźć bez problemu, bo właśnie jego nauczycielka z liceum przechodziła na emeryturę”.
/ 04.06.2023 13:15
smutny nauczyciel w szkole fot. Adobe Stock, Elnur

Waldek to moje najstarsze dziecko i jedyny syn. Po nim urodziły się nam jeszcze trzy dziewczynki, nic więc dziwnego, że był od czasu do czasu zmuszony się nimi zająć. Wiadomo, jak to jest na wsi – kiedy przychodzi lato i gorący okres, to człowiek nieraz nie ma czasu, żeby porządnie zjeść, więc dzieciaki, chcąc nie chcąc, muszą się zająć same sobą.

Na szczęście Waldek to dobry, rozsądny chłopak, a dziewczynki go wręcz uwielbiają, więc nigdy nie było kłopotu, żeby zabrał je gdzieś ze sobą, czy posiedział w domu i porysował zwierzątka. Nie dziwiło mnie więc, kiedy potem na wywiadówkach w szkole słyszałam ciągle, że Waldek zawsze staje w obronie młodszych, chroni ich przed zaczepkami starszych uczniów, a nawet raz wdał się w bójkę z tego powodu.

Kiedy kończył podstawówkę, zapisał się do harcerstwa

Potem wciągnął do niego siostry. I powiem szczerze, że gdyby nie one, nie za bardzo wiedziałbym, co dzieje się w życiu mojego syna. Taki stał się zabiegany, że do domu wpadał tylko na obiad i wieczorem, żeby się pouczyć. Bałam się, czy nie ucierpią na tym jego oceny, ale nie – wyglądało na to, że jako druh zastępowy musiał być wzorem dla młodszych harcerzy, co tyczyło się też ocen w szkole.

Sam Waldek był dosyć małomówny, jak to chłopak, i tylko od dziewczynek słyszałam, że jest jednym z najbardziej lubianych starszych druhów. Zresztą, tyle, co on się narobił dla tych swoich podopiecznych, to wcale się nie dziwię!

Ciągle gdzieś wyjeżdżali, Waldek organizował im podchody, jakieś wycieczki w teren… A jak jednemu z tych chłopaczków mama trafiła do szpitala z zapaleniem woreczka żółciowego, to nawet przyprowadzał go do nas do domu, żeby zjadł porządny obiad, bo jego tata pracował całe dnie.

Po maturze syn oznajmił, że wybiera się na AWF, bo chce zostać nauczycielem.

– Chciałbym coś zrobić dla tych dzieciaków – powiedział mi. – No bo, co one za rozrywki tutaj mają? Dobrze, że nas tata chciał wozić po pracy na zbiórki harcerskie. Gdyby nie to, kto wie co by z nas wyrosło? Do miasta daleko, mnóstwo rodziców nie ma samochodów…

Pięć lat minęło

Ani się obejrzałam i Waldek wrócił do domu z tytułem magistra, narzeczoną Magdą, i mnóstwem planów na przyszłość. Wydawało mu się, jak to zwykle młodym, że może zmienić świat. Na szczęście pracę udało mu się znaleźć bez problemu, bo właśnie jego nauczycielka z liceum przechodziła na emeryturę.

Cały sierpień siedział i przygotowywał jakieś konspekty, plany lekcji…

– Rzucisz im piłkę, albo każesz przebiec pięć okrążeń boiska, i jakoś to będzie – naśmiewał się trochę z niego mój mąż, Tadek.

Waldek podszedł jednak do swojego zadania niezwykle poważnie.

– Tato, to już nie te czasy, kiedy cieszyliśmy się, że ktoś nam pozwolił całą lekcję biegać za piłką – tłumaczył mu.

– Teraz dzieciaki trzeba namawiać, żeby w ogóle chciały ćwiczyć! Wiesz, ilu jest rodziców, którzy załatwiają im zwolnienia, bo uważają, że w tym czasie mogą uczyć się innych, bardziej pożytecznych rzeczy? A potem płacą grube pieniądze za lekcje tańca, tenisa, które dzieciaki mogłyby mieć za darmo w szkole!

Nic z Tadkiem na to nie powiedzieliśmy

Nie, żebyśmy nie wierzyli, że nasz syn ma dobre pomysły i mnóstwo chęci do ich zrealizowania, ale znaliśmy trochę życie, i wiedzieliśmy, jak to jest. Nigdy wszystkim się nie dogodzi. Jednemu spodoba się to, że Waldek jest taki zaangażowany, a inni będą się krzywić, obgadywać, rozpuszczać plotki, jakich to on kokosów nie zarabia… I na początku, rzeczywiście było ciężko.

Dzieciaki, przyzwyczajone do starej nauczycielki, na pierwszą lekcję nie przyniosły nawet strojów gimnastycznych!

Pani nie wymagała – wzruszyły ramionami, gdy Waldek zapytał o przyczyny. – Raz na semestr mieliśmy zaliczenie z biegania, a tak to głównie graliśmy w ping-ponga. Po co komu do tego strój?
Dziewczyny wcale nie były lepsze.

– Ja tego, mamo, nie jestem w stanie pojąć – gorączkował się Waldek. – Przecież doskonale widzę, jakie zdjęcia wrzucają na facebooka! Chwalą się, ile to one nie zrobiły „Chodakowskich”, a na wuefie nie chce im się ruszyć tyłka! Najchętniej siedziałyby cały czas z telefonami w rękach! Gdy każę im się przebrać w strój, to twierdzą, że są niedysponowane! A jak ja mam to niby stwierdzić?!

Westchnęłam tylko i zrobiłam mu na pociechę racuchy, tak jak wtedy, kiedy był mały.

Waldek jednak nie poddawał się tak ławo

Wprowadzał swoje pomysły, mimo że nie wszystkim się one podobały. Dzieciaki zabierał na piesze wędrówki po okolicy albo do schroniska, gdzie spacerowali z bezpańskimi psami.

Dziewczyny kupił sobie tym, że urządził im lekcję z Magdą, która jest dietetykiem i ułożyła im plan diety, dostosowanej do ich wieku. Do tego zaczął pisać jakieś projekty o dofinansowania toru rolkowego i boiska do tenisa. Słowem, chłopak robił, co mógł, choć nieraz i sam dyrektor szkoły hamował go trochę, mówiąc, żeby zostawił sobie trochę energii na dalsze lata pracy.

Doszło nawet do tego, że Waldek został opiekunem naszego wiejskiego orlika! Dotychczas klucz był u sołtysa, a wiadomo, jak to jest. Sołtys ma własny sklep, cały czas jest w rozjazdach, nawet jak się udało go gdzieś spotkać, to klucz niechętnie dawał, bo nie wiedział, czy ktoś pod jego nieobecność czegoś nie zmajstruje.

A Waldek był zawsze na miejscu, jak było trzeba, to z chłopakami zagrał, uspokoił, jak ich poniosły nerwy, przypilnował, czy ktoś sprzętu nie niszczy… Dostawał za to jakieś pieniądze, ale to były grosze w porównaniu z tym, ile musiał w to włożyć pracy! No i choć we wrześniu dni już są krótsze, to boisko tętniło życiem, jak za naszych czasów. Dzieciaki hałasowały i dokazywały na całego.

Ale to nie wszystkim się podobało…

Niedaleko orlika był kościół, odgrodzony wysoką siatką, no i niektórym starszym paniom przeszkadzało, że nie mogły iść do świątyni w niezmąconej ciszy. Oczywiście, w środku, w kościele nie było nic słychać, a na dworzu dzieci, wiadomo, że hałasowały. I tak czasem ktoś rzucił jakieś złe słowo na ten temat, ktoś inny skomentował złośliwie… I tak to poszło.

Wkrótce w sklepie musiałam się nasłuchać, że to przez mojego syna nie można iść spokojnie do kościoła, tylko trzeba się przemykać pod obstrzałem piłek! I chociaż była to kompletna głupota, to jednak niektórzy chętnie ją powtarzali.

A ja dbałam tylko o to, żeby te plotki nie docierały do Waldka, bo po co ma się chłopak zniechęcać? Widziałam przecież, ile dobrego zrobił dla tych dzieciaków.

Pewnego popołudnia do Waldka na boisko przyszli koledzy, jeszcze z podstawówki, tacy co to w życiu nie przepracowali jednego dnia uczciwie. Waldkowi nie bardzo w smak były te odwiedziny, bo chłopcy palili jak kominy i klęli jak szewcy.

Ale cóż, jakoś nie wypadało ich wygonić

Stali więc razem i oglądali mecz siatkówki między dzieciakami. W którymś momencie Waldek poszedł do składziku, żeby przynieść pompkę, bo z piłki uchodziło powietrze. Wtedy jeden z jego kolegów „pożyczył” sobie piłkę i kopnął ją tak nieszczęśliwie, że wylądowała po drugiej stronie ogrodzenia. Prosto w procesję, która akurat okrążała kościół.

Koledzy Waldka natychmiast się rozpierzchli, na boisku został tylko on i dzieciaki. I chociaż wszyscy tłumaczyli, że to wypadek, że Waldek nie mógł nic poradzić, że przecież nic się takiego nie stało (tylko jednej staruszce piłka zdmuchnęła beret z głowy) – nie było przeproś.

Widać praca Waldka niejednemu była cierniem w oku… Nie minął tydzień, jak sołtys klucze do orlika zabrał, tłumacząc się tym, że wpłynęły skargi na hałasy i ogólne rozwydrzenie dzieciaków. Wiadomo, jak to jest w takich miejscowościach jak nasza – kościół z władzą idą ręka w rękę.

I tylko Waldka mi żal, bo zastanawia się cały czas, czy warto się w ogóle tak wysilać. Gdybym miała powiedzieć z doświadczenia, powiedziałabym, że nie warto… Ale młody jest, niech próbuje, może akurat coś zmieni?

Czytaj także:
„Byłam wściekła, gdy mój partner podjął ważną decyzję beze mnie. Ja nie muszę się z nim liczyć, ale on ze mną powinien”
„Znajomi sądzą, że jako marynarz wygrzewam się na słońcu i wyrywam portowe laski. Codziennie walczę o życie”
„Bałem się, że nowi teściowie wyrzuca mnie za drzwi, gdy odkryją, że jestem rozwodnikiem. Jednak sami mieli podobny sekret”

Redakcja poleca

REKLAMA