Każda z tych okazji oddzielnie wprawiłaby mnie w stan euforii. Niestety zdarzyły się obie niemal jednocześnie. Znalazłam wymarzony dom w Warszawie, a Jurek dostał upragnioną pracę w Toruniu. I tak, w ciągu ledwie tygodnia nasze ustabilizowane życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Spotykałam się z Jerzym od lat. Nasza licealna miłość okazała się czymś poważniejszym od zauroczenia nastolatków, i przetrwała ponad dekadę. Kiedy przeniosłam się do Warszawy, Jurek wytrzymał sam w Toruniu tylko parę miesięcy i przyjechał za mną, porzucając nawet niezłą pracę.
Zrobił to tylko dla mnie
Może dlatego uznałam, że zawsze tak będzie, że zawsze wybierze mnie kosztem swoich marzeń, planów i ambicji. Dom na warszawskich Grotach był niewielkim, za to pięknie położonym szeregowcem na skraju lasu. W dodatku kusił ceną i łatwym dojazdem do centrum. Trzymałam na koncie pieniądze ze spadku po cioci Andzi, a brat Jerzego mógł mi pożyczyć brakującą sumę. Umiałam się też targować, dlatego owego wieczoru, podczas rozmowy z właścicielem nieruchomości, osiągnęłam wszystko, co chciałam.
– Zgoda – powiedziałam, gdy tylko mężczyzna opuścił cenę do starannie wyliczonego poziomu moich zasobów.
Z całych sił starałam się brzmieć pewnie i profesjonalnie. Chyba mi się to udało.
– Jeśli to możliwe, chciałabym przejąć dom już w maju.
– Tak, oczywiście – odparł pan Janusz. – My już kupiliśmy z żoną nowe, mniejsze mieszkanie. Niebawem zaczniemy przenosiny.
W tej samej chwili zadzwonił telefon. Odebrałam i usłyszałam w słuchawce rozentuzjazmowany głos Jurka:
– Tak, tak, tak! Udało się! Kiedy możesz przyjechać do Torunia?
– Oszalałeś? – syknęłam do telefonu, znacznie głośniej, niż zamierzałam. – Oddzwonię za chwilę.
Potem zerknęłam czujnie w stronę pana Janusza i z miłym uśmiechem powiedziałam do niego:
– Przepraszam, muszę uciekać. Odezwę się jutro, ustalimy szczegóły.
Niemal wybiegłam na ulicę. Dla uspokojenia przeszłam kilkadziesiąt kroków, skręciłam za róg, jakby bojąc się, że właściciel domu będzie patrzył zza firanki i wykryje moje wahanie. To jednak nie było wahanie, tylko złość. Wybrałam numer Jurka.
– Jerzyk, co to ma być? Jakiś żart?
– Nie, serio mówię, przyjęli mnie do firmy.
Firma była ogólnopolską siecią dystrybucji karm, zabawek i innych artykułów dla zwierząt. Kilka ładnych lat temu, jeszcze na studiach, Jurek wygrał otwarty konkurs graficzny na logo kampanii reklamowej koncernu. Od tamtej pory wciąż miał nadzieję, że przyjmą go do działu reklamy, i uparcie zarzucał ich kolejnymi „słodziutkimi pieskami” oraz wysyłał coraz to bardziej wymyślne listy motywacyjne.
Nie traktowano go poważnie, bo jak można poważnie traktować grafika po kulturoznawstwie? Więc Jerzyk żył z tłumaczeń, udzielania lekcji francuskiego oraz dorywczych robót w redakcjach. A po godzinach rysował i, jak każdy marnie opłacany humanista, marzył o pracy w korporacji. Nieoczekiwanie okazało się, że jego marzenia wcale nie były takie nierealne.
– Jakie warunki? – zapytałam.
Opisał, a potem powtórzył, bo nie chciałam uwierzyć.
Była to dobra praca, świetnie płatna, na etat
A przede wszystkim była spełnieniem naiwnego (jak sądziłam), ale szczerego marzenia Jurka, by zarabiać na życie talentem plastycznym.
– Tylko w Toruniu, rzecz jasna – uzupełnił. – Szukam właśnie mieszkania. Jak Darek nam pożyczy kasę, to starczy na coś większego…
Byłam tak wściekła, czy raczej gigantycznie rozczarowana, że przerwałam połączenie. „Co on sobie myślał!? Takie decyzje beze mnie? I w dodatku Toruń…”. Wiedziałam, że wspominając Darka, miał na myśli pieniądze, które ja zamierzałam pożyczyć na kupno domu. Obie opcje oddalały się od siebie z prędkością błyskawicy: nie mogłam kupić domu bez pożyczki od przyszłego szwagra, a przecież nie mogliśmy mieszkać w Warszawie, bo dojazdy wykończyłyby Jerzyka w kilka miesięcy. Poza tym… Boże!
Przecież pragnęłam tego domu dla nas, nie dla siebie! Nie chciałam domku tak po prostu, starczyłoby nam wynajmowane na Bemowie mieszkanie. No ale planowaliśmy wspólne życie, ślub, dzieci, więc przydałoby się prawdziwe własne gniazdo na zielonych przedmieściach. A teraz? Telefon dzwonił, ale ja nie miałam siły odebrać. Czułam tylko rosnącą złość na Jerzyka. Niby spełniał swoje marzenie, ale… zarazem psuł nasze wspólne plany. Jak sobie wyobrażał nasze ewentualne małżeństwo i życie w Toruniu? Miałabym zostawić Warszawę? Moje studia, wszystkich przyjaciół i zawodowe ambicje? Pewnie na spokojnie rozważyłabym taką opcję, ale nie wtedy, chwilę po wyjściu z mojego wymarzonego domku. Usiadłam na przystanku pętli Groty, wciąż ignorując dzwoniący telefon. Nie miałam nawet siły płakać, tylko gapiłam się w ciemny las, który mógł być moim „spacerowym” laskiem, a teraz zdawał się już tylko egzotycznym miejscem na dalekie wycieczki.
Po co mi domek bez właściwego, odpowiedzialnego partnera? A gdyby Jurek nie przyjął tej pracy, okazałby się nieodpowiedzialny. Patowa sytuacja. W sumie i tak nie miałam pieniędzy, bo przecież Darek – jak będzie musiał wybierać – prędzej pożyczy sto tysięcy rodzonemu bratu niż potencjalnej szwagierce.
Ech, życie jest niesprawiedliwe…
Odgłos klaksonu wyrwał mnie z zamyślenia. Na ulicy obok mnie zatrzymał się biały fiat, a jego reflektory świeciły mi prosto w oczy. Na podobny takt mogła zdobyć się tylko jednak osoba na świecie. Jerzyk.
– Nie chcę cię widzieć! – krzyknęłam.
– Nie możemy o tym porozmawiać? – zapytał niezrażony Jurek przez uchyloną szybę.
– Na pewno nie, zwłaszcza jeśli zamierzasz blokować wjazd na pętlę autobusową – odparłam rezolutnie.
Jerzyk zjechał z drogi, wysiadł i podszedł do mnie niepewnym krokiem. Wyglądał trochę jak postać z jego własnych rysunków. Niezręcznie usiadł na drugim krańcu ławki. Milczeliśmy kilka minut.
– Czy ten dom jest dla ciebie aż taki ważny? – zapytał w końcu.
– Jeśli dla ciebie nie jest, to mnie też się nie przyda – burknęłam i wtedy jednak zaczęłam płakać.
A Jerzyk zrobił to, co Jerzyk umie robić najlepiej. Przysunął się, przytulił mnie i nic nie mówił – i dobrze, bo zwykle w takich sytuacjach plótł bzdury. Z tego intymnego zamyślenia wyrwał nas dopiero klakson autobusu, bo jednak Jerzy nie zjechał zupełnie z drogi. Kiedy przestawił samochód, namówił mnie, abym wsiadła do środka, zamiast siedzieć na zimnym przystanku. Usadził mnie na przednim siedzeniu, dał gorącej kawy z termosu i zapytał:
– No dobra, wiem, że zrobiłem coś źle. Potrzebuję jednak podpowiedzi: co?
Nie krzyczałam, tylko spokojnie, rzeczowo wyłuszczyłam mu wszystko, co mnie martwiło, bo nie pasowało do mojej wizji przyszłości. Kiedy skończyłam, w mojej głowie zaświtało niepokojące pytanie.
– A tak właściwie jak mnie znalazłeś?
– No… wiem, które oferty domów oglądałaś. Prawdę mówiąc, trafiłem już za drugim razem.
– Ale przyznasz, że to wspaniałe miejsce. Szkoda, że to już nie ma znaczenia… – westchnęłam, uśmiechając się gorzko.
– No, szkoda – zgodził się. – Ale powiedz mi, proszę, właściwie dlaczego?
Do dziś wspominam tamten wieczór z rozrzewnieniem, ale i ze złością na samą siebie.
Byłam… głupia?
Nie, to złe słowo. Po prostu byłam tak skupiona na sobie i opcji albo-albo, że nawet nie próbowałam szukać innych kompromisowych rozwiązań. Ignorowałam fakt, że również Jerzyk, podobnie jak ja, znajduje się na życiowym zakręcie i chce od tej pory jechać jedną drogą razem ze mną. I jak tylko poważnie się nad tym zastanowiliśmy, rozwiązanie problemu okazało się całkiem proste.
Pożyczyliśmy pieniądze od Darka i kupiliśmy domek na Grotach. A potem… pojechaliśmy do Torunia. Wszystkim, łącznie z moim szwagrem, wydawało się oczywiste, że takich życiowych okazji nie wolno zmarnować. Obu. Pieniądze, które mamy z pensji Jerzyka oraz wynajmu domku, starczają na utrzymanie i wynajem mieszkanka w centrum Torunia. Na razie, bo gdy tylko Jurek przekona szefów, że jest wystarczająco dobrym pracownikiem także na odległość, wracamy pod Warszawę, na Groty, do naszego lasku i planów o sielskim życiu.
Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”