„Mój wujek to zarozumiały dziad. Nie rozumie, że nie powinien w tym wieku jeździć samochodem, bo zrobi komuś krzywdę”

Ojciec wyparł śmierć mamy fot. Adobe Stock, DenisProduction.com
„Oświadczył, że bez samochodu jest jak bez ręki. Jasne, ale za kierownicą zamienia się w postrach dróg! W każdej chwili może popełnić jakiś błąd i spowodować kolejny wypadek. On tego nie rozumie, kompletnie nie widzi sytuacji trzeźwo. No i jak staremu osłu przemówić do rozumu? Jeszcze kogoś zabije!”.
/ 29.01.2023 18:30
Ojciec wyparł śmierć mamy fot. Adobe Stock, DenisProduction.com

– Wujek Leon spowodował wypadek! Leży w szpitalu w Płońsku! – usłyszałem w słuchawce spanikowany głos mojej kuzynki.

Prawdę mówiąc, nie byłem zaskoczony. Starszy pan niedawno skończył osiemdziesiąt lat, a zdarzało mu się prowadzić samochód z młodzieńczą fantazją. Sam byłem świadkiem, jak zaliczył kilka wpadek za kierownicą. Kiedyś wieźliśmy jakiś mebel i siedziałem z tyłu, przytrzymując ładunek. Nagle rozległ się straszny huk. Samochód wuja Leona oparł się o zderzak poprzedzającego nas pojazdu, który najzupełniej prawidłowo stał przed czerwonym światłem. Na szczęście jechaliśmy już z bardzo małą prędkością.

Zakląłem cicho

Natychmiast domyśliłem się, że gdy wujek zatrzymywał się przed światłami, za słabo nacisnął pedał hamulca i obładowany samochód nadal przesuwał się po jezdni. Niby powoli, ale jednak. Najwidoczniej w miarę upływu lat Leon stracił refleks, co gorsza, stawał się coraz bardziej rozkojarzony. Pamiętam, że wtedy wujek szybko otworzył drzwi i popędził przepraszać wystraszoną blondynkę, siedzącą za kierownicą tamtego samochodu. Jej mąż wysiadł, obejrzał minimalne wgniecenie zderzaka, pokazał wujowi chyba z pięć innych wgnieceń, zdobytych już dawniej, i lekceważąco machnął ręką. Przez uchyloną szybę usłyszałem, że jego zdaniem zderzak i tak już od dawna był do wymiany.

„Co jest? – pomyślałem z zazdrością. – Jeśli ja bym kogoś stuknął, na pewno byłaby afera”.

Mój wuj potrafił wzbudzać sympatię do tego stopnia, że różne drobne grzeszki uchodziły mu na sucho. Zastanawiałem się z niepokojem, czy równie łatwo wykręci się, gdy spowoduje większe straty. Wykrakałem, bo miesiąc później miał wypadek. Na rondzie wjechał na niego inny samochód. Wuj Leon tłumaczył mi, jak do tego doszło, i przekonywał, że absolutnie nie ponosi winy, bo miał pierwszeństwo. Nieprawda, że nagle zmienił pas i zajechał tamtemu drogę. Cóż, pamiętając jego wcześniejsze wyczyny, dość sceptycznie podszedłem do tych wyjaśnień. Wielu nieporadnych staruszków mimo złego wzroku i zwolnionego refleksu upiera się, by prowadzić samochód, a Leon nie należał do wyjątków. Nie widywaliśmy się zbyt często, ale nieubłagany los znów zetknął mnie z wujem i jego pojazdem.

Musieliśmy przejechać spory odcinek autostradą

Zaproponowałem, że ja usiądę za kierownicą, ale spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym ciężko go obraził.

„Trudno – pomyślałem. – Jego samochód, jego decyzja”.

Ale wsiadałem z duszą na ramieniu. Niepokoiła mnie świadomość, że auto niefrasobliwego wuja przy dużej szybkości na autostradzie może okazać się śmiertelnym zagrożeniem. Naprawdę bałem się o własne życie. Tym razem jednak Leon jakby na przekór moim obawom pędził całkiem sprawnie. Dopiero po godzinie jazdy zorientowałem się, że jedzie lekkim zygzakiem. Po prostu nie potrafił utrzymać się na środku pasa. Meandrował od jednej białej linii do drugiej. Spociłem się lekko i nieopatrznie zwróciłem mu uwagę. Niby żartem, że jazda zygzakiem wydłuża czas podróży, ale i tak obraził się na pół godziny. Gdy zjechaliśmy z autostrady, natknęliśmy się na światła. Wuj bardzo zwolnił, ale zgodnie ze zwyczajem nie zatrzymał samochodu. Widziałem rosnącego w oczach tira stojącego przed skrzyżowaniem… Ryzykując wściekłość wujka, w ostatniej chwili zaciągnąłem ręczny hamulec. Samochód stanął jak wryty, a Leon niemal zabił mnie wzrokiem.

– Zwariowałeś? Co ty wyprawiasz?! – zawołał rozsierdzony. – Ja tu kieruję, ja przyśpieszam, a więc również tylko ja hamuję!

Był wściekły

Wyjaśniłem mu sytuację, ale bynajmniej nie zyskałem w jego oczach zrozumienia. Kręcił głową z niedowierzaniem, jakbym zachował się w sposób wyjątkowo grubiański.

Uratowałem nas przed stłuczką – tłumaczyłem porządnie wkurzony. – Założę się, że za kierownicą tira nie siedzi eteryczna blondynka o łagodnym usposobieniu, która machnie ręką na widok stłuczonych przez ciebie tylnych świateł. Ten gość z ciężarówki nie będzie się z tobą cackał, zwłaszcza jeśli ma za sobą kilka godzin jazdy. Twój osobisty wdzięk nic tu nie pomoże. A jak on machnie ręką, to zęby będziemy zbierać z asfaltu! – ryknąłem w końcu dobitnie.

Po tej przygodzie wuj przez całe pół roku nie kontaktował się ze mną. No a potem spowodował ten wypadek, kilkadziesiąt kilometrów od miasta. Wyszedł z niego cało, ale był chyba w szoku, bo karetka zabrała go do szpitala na obserwację. Pojechałem odwiedzić wuja.

– Wiesz, było tak, jakbym odpłynął – tłumaczył mi, leżąc na łóżku w powiatowym szpitalu. – Wyłączyłem się z rzeczywistości, lub coś podobnego się zdarzyło. Otworzyłem oczy dopiero, gdy tamten samochód leżał w rowie, a mnie ktoś szarpał za ramię. Nie wiem, czy go stuknąłem. Tak mówią, ale ja im nie wierzę. Mam prawo jazdy od sześćdziesięciu lat i ogromne doświadczenie za kierownicą – stwierdził z niezachwianą pewnością siebie.

Pokiwałem głową. Oczywiście, przyznałem mu rację, jednak zaproponowałem, żeby rozbitego samochodu już nie naprawiał, lecz po prostu sprzedał na części. Teraz on pokiwał głową. Oświadczył, że bez samochodu jest jak bez ręki. Jasne, ale za kierownicą zamienia się w postrach dróg! W każdej chwili może popełnić jakiś błąd i spowodować kolejny wypadek. Poradziłem, żeby dał sobie spokój z prowadzeniem auta.

– Autobusy i pociągi też są dla ludzi, wujku – przekonywałem. – W pewnym wieku trzeba po prostu zrezygnować z samodzielnej jazdy. Niech młodsi cię wożą…

– Młodsi? Chyba nie czytasz gazet! – wybuchnął wuj. – To młodzi powodują najwięcej wypadków! Jak tylko stąd wyjdę, kupię sobie drugi wóz…

No i jak staremu osłu przemówić do rozumu? Jeszcze kogoś zabije!

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA