Początkowo pomysł mojego wyjazdu z Józiem wszystkim wydał się fantastyczny. Syn z rodziną kilka lat temu wyjechał za chlebem do Anglii. Józek już tam przyszedł na świat. Nie wpłynęło to jednak na intensywność naszych kontaktów. Cała rodzina starała się co najmniej dwa razy w roku przyjeżdżać do mnie na święta. A do tego teraz są przecież te wszystkie nowoczesne środki komunikacji, można praktycznie za darmo rozmawiać przez komputer.
Z dumą mogę powiedzieć, że dzięki temu uczestniczę w życiu swojego wnuka prawie tak, jakbym mieszkała tam, w Sheffield… Wiadomo jednak, że to nie zawsze wystarcza.
Jak każda babcia chciałabym spędzać z dzieckiem jak najwięcej czasu
Pomysł wyjazdu babci i wnuka na majówkę wydawał się bez wad, szczególnie teraz, kiedy Ada jest w ciąży.
– Ty sobie odpoczniesz, a ja pokażę Józiowi najpiękniejszy zakątek Polski, do którego jeździłam z rodzicami, kiedy byłam mała – tłumaczyłam synowej. – Niech chłopak zna swoje korzenie.
– Dobrze, nie mam nic przeciwko temu, żeby mama zabrała Józia na kilka dni. Nie jest już taki mały, nie powinien tęsknić za nami – zgodziła się od razu Ada. – Ale chciałabym ostrzec mamę, że Józio mało je. W szkole ciągle piszą nam karteczki, że nie zjadł drugiego śniadania, albo żeby dopilnować go z dietą w domu.
Wtedy nie zwróciłam na słowa synowej większej uwagi
Co to znaczy „mało je”? Widocznie tamtejsze sztuczne jedzenie mu nie smakuje – pomyślałam nawet, ale na głos nic nie powiedziałam. I Ada, i Rafał byli bardzo wyczuleni na krytykę swojej nowej ojczyzny. Jak popróbuje prawdziwego polskiego jedzenia, a do tego jeszcze zmęczy się chodzeniem po górach, to będzie jadł jak złoto! – pocieszałam się.
Specjalnie zamówiłam nocleg na kwaterze, do której jeździłam jeszcze jako dziecko. Wiedziałam, że nowa gospodyni też dokłada wszelkich starań, żeby jedzenie było wyśmienite. Pierwszego dnia na śniadanie zastawiła cały stół. Była jajecznica, świeże bułeczki, jogurciki… Niestety, Józio zjadł tylko garść suchych płatków, nawet bez mleka. No cóż. Zrobiłam kanapki na drogę i wyruszyliśmy w góry.
Kiedy po dwóch godzinach marszu dotarliśmy do schroniska, musiałam kupić wnukowi kakao i dwa batony, bo przecież porządnie zgłodniał. Liczyłam na to, że chociaż podczas obiadu mój wnuczek nadrobi zaległości ze śniadania. Niestety, i tu się przeliczyłam. Józio nawet nie chciał spojrzeć w stronę apetycznego żurku i kotleta drobiowego, za to po obiedzie natychmiast wypalił:
– Babciu, idziemy na gofry? Tam przy wejściu na szlak stała budka z goframi, a mama mi mówiła, że w Polsce są najpyszniejsze gofry na świecie.
Co było robić? Przecież nie mogłam dzieciaka trzymać cały dzień na głodniaka!
Poszliśmy na te gofry. Przy okazji kupiliśmy też prowiant na szlak na następny dzień. Czekoladę, sok i paczkę żelków. Przeciwko temu ostatniemu zakupowi trochę protestowałam, ale później pomyślałam, że przecież dzieciak powinien kojarzyć babcię z rozpieszczaniem – i uległam.
Następnego dnia sytuacja na śniadaniu się powtórzyła. Józek nie dał się namówić na spróbowanie żadnej nowej potrawy. Zjadł tylko suchą garść płatków, a kiedy usiłowałam zalać mu je mlekiem, krzyknął, że jest na mleko uczulony. Przecież nie chciałam otruć wnuka! Z bólem serca musiałam patrzeć, jak głoduje przez kolejne kilka godzin. Do podwieczorku, na który zrobiłam mu talerz kanapek z dżemem. Te spałaszował bez problemu. Ale kanapki z dżemem to przecież nie jest pełnowartościowy posiłek. Serce mi się krajało, gdy na to patrzyłam.
Teoria pani Alinki wydawała mi się dla mnie krzywdząca. Ale… całkiem słuszna
Po czterech dniach chciałam dzwonić do dzieci, żeby zabierały Józia. W moich oczach chłopiec wyglądał coraz mizerniej – i dalej nie jadł normalnych posiłków. Bałam się, że się w końcu rozchoruje! Z tej zgryzoty zwierzyłam się sąsiadce przy stoliku, pani Alince. Ona, podobnie jak ja, przyjechała na wczasy z dwojgiem wnucząt, ale jej dziewczynki jadły jak malowanie. Pałaszowały, aż miło było patrzeć!
– Jak pani to robi? Ten mój Józio to taki wybredny… Niczego nawet nie chce tknąć, a przecież wszystko tu jest takie smaczne, domowe… – mówiłam, nie ukrywając żalu.
– Pani wnuk jest nie tyle wybredny, co upasiony słodyczami – powiedziała bez ogródek pani Alina, patrząc krytycznie na Józia, który znowu zajadał garściami suche płatki śniadaniowe. – Zanim przeszłam na emeryturę, przez wiele lat pracowałam w poradni leczenia otyłości i muszę pani powiedzieć, że sposób żywienia, który proponuje pani wnukowi, to prosta droga do poważnych chorób – otyłości i cukrzycy – zakończyła.
– Co pani opowiada! – oburzyłam się – Przecież Józio jest chudy jak niteczka!
– Na razie jest szczupły – westchnęła kobieta – bo dużo się rusza. Ale przy tej ilości słodyczy organizm nie będzie nadążał ze spalaniem zapasów glukozy i Józio zacznie tyć. Obserwowałam pani wnuka przez tych kilka dni i prawda jest taka, że on ciągle ma coś w buzi. Ten chłopiec nie jest zagłodzony – jest przejedzony!
Faktycznie. Teraz, kiedy zaczęłam myśleć o słowach pani Alinki, zdałam sobie sprawę, że to święta prawda. Skoro Józio nie jadł śniadań i obiadów, chciałam mu to koniecznie wynagrodzić przez cały dzień. Nie odmawiałam więc kupowania ciastek, żelków, lodów. A do tego Józio zawsze miał przy sobie butelkę słodzonego soku. Już samym tym człowiek może się najeść!
– To co ja mam teraz zrobić? – westchnęłam, patrząc na panią Alinkę bezradnie.
– Musi pani wyraźnie powiedzieć wnukowi, że zależy jej na jego zdrowiu i dlatego od dziś koniec z cukrem. A przede wszystkim koniec z sokami, bo one czasami bardziej sycą dzieci niż pełnowartościowy posiłek. Jeśli Józiowi chce się pić, proszę bardzo, ale powinien pić tylko czystą wodę – powiedziała emerytka surowo.
Wprowadzenie zasad zaproponowanych przez panią Alinę nie było łatwe, ale przecież zależało mi na zdrowiu Józia. Oznajmiłam mu więc stanowczo, że od tej pory koniec ze słodyczami.
– Ale babciu, przecież ja nic innego nie jem – usiłował ze mną negocjować Józek. – Chyba nie chcesz, żebym bym cały dzień głodny?!
Oczywiście, że tego nie chciałam, ale po rozmowie z panią Aliną zrozumiałam, że karmienie Józia słodkimi przekąskami wcale nie dostarcza mu pełnowartościowego pożywienia; to tylko „zapychacz”, który starcza na chwilę.
– Nie martw się, Józiu. Zdrowe dziecko się nie zagłodzi, a choremu dokarmianie batonami nie pomoże – błysnęłam powiedzeniem, które kiedyś gdzieś przeczytałam, i które teraz nagle mi się przypomniało.
Józek nie miał innego wyjścia, jak zaakceptować moje nowe zasady
Przez pierwszy dzień usiłował się buntować i nie zjadł nic na śniadanie (płatki, jako że zawierają potworne ilości cukru, przezornie przed nim schowałam). Pod wieczór zaczął marudzić, że jest głodny. Nic dziwnego, skoro w ciągu dnia nie mógł nadrobić braków kalorycznych słodkimi przekąskami i napojami gazowanymi…
– Ale wiesz, że na kolację jest kiełbaska – powiedziałam niewzruszenie.
– Lubię kiełbaski – uśmiechnął się.
Po raz pierwszy, odkąd przyjechaliśmy, spałaszował cały posiłek. Przez kolejne dni było tylko lepiej. Józio zaczął jeść zupy, kotleciki, surówki. Ba, ze zdziwieniem zauważyłam, że je nawet jajka na miękko, których podobno „nie cierpi”! Oczywiście, od czasu do czasu pozwalałam mojemu wnukowi na dietetyczne grzeszki w postaci gofrów albo sernika na deser – w końcu to nie były wczasy odchudzające tylko wypoczynek z babcią! Ale ogólne zasady były niezmienne.
Najadamy się głównymi posiłkami, a nie niezdrowymi przekąskami między nimi.
Oby syn i synowa docenili moje dietetyczne wysiłki
Po dziesięciu dniach z radością zauważyłam, że Józio nabrał zdrowych rumieńców i – czy mi się wydawało – czy przytyło mu się kilo czy dwa? Byłam bardzo szczęśliwa z tego powodu. Zdawałam sobie jednak sprawę, że po powrocie czeka mnie poważna rozmowa z Adą i Rafałem.
Józio przyznał mi się, że w Anglii mama nie ma czasu gotować, i chłopiec żywi się głównie zostawionymi na cały dzień płatkami i słodkimi bułkami z dżemem. Do takiego sposobu odżywiania Józio się po prostu przyzwyczaił – i dlatego nie chciał jeść nic innego, kiedy już Ada w niedzielę ugotowała domową zupę czy coś innego! Dlatego słyszałam, że Józio to niejadek. A przecież mój wnuk je zupełnie normalnie – tylko trzeba było znaleźć na niego sposób! A skoro mi się to udało – teraz muszę podzielić się tym sposobem z jego rodzicami.
Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana