Przez prawie dwadzieścia jeden lat pracowałam w domu dziecka i czasem spotykałam swoich dawnych wychowanków.
– Dzień dobry, pani Doroto, co za spotkanie! – usłyszałam za sobą radosny głos i podniosłam wzrok znad siatki, do której pakowałam zakupy.
– Julia! – wykrzyknęłam zaskoczona.
– Aleś ty się zmieniła! Mów, co u ciebie!
Julka była moją dawną wychowanicą, z ostatniego rocznika, którym się opiekowałam, zanim przeszłam na emeryturę. Pracowałam w domu dziecka ponad dwadzieścia lat i po świecie chodziło wielu obecnie dorosłych ludzi, którzy co jakiś czas mnie spotykali i opowiadali, jak potoczyły się ich losy.
Uwielbiam słuchać ich historii, chociaż czasami nie są do końca szczęśliwe. Mimo wszystko świadomość, że dzieciaki, którymi się zajmowałam, mają dzisiaj swoje życie i w większości jakoś radzą sobie w dorosłym świecie bardzo podnosi mnie na duchu. To trochę tak, jakbym obserwowała dorastanie mojego własnego syna, chociaż on akurat, pomimo dużo lepszych warunków i możliwości, mocno mnie rozczarował.
Julka wzięła jedną z moich siatek i zaproponowała, że odprowadzi mnie do domu. Przystałam na to i od razu zaprosiłam ją na ciasto, które upiekłam dwa dni wcześniej dla Andrzejka. Miał do mnie wpaść, ale tego nie zrobił. Nawet nie zadzwonił, żeby podać powód nieobecności. Ciasto więc zostało, tak samo jak uczucie pustki, które nagle cudownie wypełniła rozmowa z Julką.
– Ile ty masz teraz lat? Dwadzieścia jeden, tak? – policzyłam w pamięci. – Mieszkasz gdzieś tutaj? Czym się zajmujesz?
Okazało się, że moja wychowanica właśnie dostała pracę w sklepie spożywczym na moim osiedlu. Dojeżdżała z daleka, bo stać ją było jedynie na wynajem małego pokoiku, i to za miastem. Ale nie narzekała. Cieszyła się, że właściciel sklepu dał jej zniżki pracownicze i będzie miała tańsze produkty. Opowiadała mi o swoich marzeniach, które dotyczyły właściwie tego, co zwykło się nazywać normalnym życiem.
– Na razie nie mam stałej umowy, ale jak będę miała, to może w jakimś banku dostanę kredyt – snuła fantazje przy moim stole. – Kupiłabym sobie jakąś kawalerkę, nawet najmniejszą, ale własną! Strasznie bym chciała mieć psa, a dopóki wynajmuję, to nie ma szans. Wie pani, jeżdżę do schroniska, pomagam jako wolontariuszka. Mam tam takie swoje ulubione psiaki, których nikt nie chce, bo są za stare albo za brzydkie. Kiedy będę mieć to swoje mieszkanie na kredyt, to wezmę przynajmniej jednego takiego. Żeby wiedział, że jego też można kochać.
Uśmiechnęłam się, kryjąc smutek
Bo chociaż Julia chyba nawet tego nie wiedziała, to musiała podświadomie identyfikować się z tym „za starym, za brzydkim psem”. Pamiętałam, jaką radością było dla nas, pracowników, kiedy jakieś dziecko dostało szansę na nowy dom i rodzinę. Każde dziecko chciało być zaadoptowane, każde marzyło o nowych, kochających rodzicach, własnym pokoju i prawdziwych świętach. Ale brutalna prawda była taka, że miały na to szansę tylko młodsze dzieci.
Sytuacja prawna Julki została ostatecznie uregulowana, kiedy miała trzynaście lat. Była wtedy niezbyt ładną dziewczynką z nadwagą, rudymi, niemal niewidocznymi rzęsami i ciemnym znamieniem na twarzy. Do osiemnastych urodzin pozostała pod opieką państwa. Nikt nie chciał tak dużego i nieładnego dziecka.
Od osiągnięcia pełnoletności Julia zmieniła się o tyle, że zaczęła się malować i dość znacząco schudła. Wciąż ciężko byłoby nazwać ją atrakcyjną, ale miała w sobie coś, co sprawiało, że człowiek chciał spędzać czas w jej towarzystwie.
Bardzo się cieszyłam, że będzie pracować na moim osiedlu.
Spotkałam ją kilka dni później. Specjalnie zachodziłam o różnych porach do jej sklepu, aż w końcu ją złapałam. Akurat jakiś klient był dla niej niemiły, więc chwilę ją pocieszałam, żeby się nie przejmowała głupimi ludźmi.
– Może po pracy wpadłabyś na obiad? – zaproponowałam. – Nagotowałam spaghetti i ktoś to teraz musi zjeść.
Oczywiście nagotowałam, bo miał przyjść Andrzej. Uwielbiał mój sos boloński. Ale znowu coś mu wypadło. Nie chciałam jednak narzekać na syna. Owszem, był lekkoduchem, nie liczył się z innymi i nie potrafił wziąć odpowiedzialności za swoje życie, chociaż miał już dwadzieścia siedem lat, ale tłumiłam w sobie żale do niego. Kiedy Julka zapytała, co to za przystojniak na zdjęciach w całym moim domu, opowiadałam o Andrzejku w samych superlatywach.
O dziwo, mój synek zadzwonił następnego dnia, że do mnie jedzie.
– To kup po drodze mleko – poleciłam mu i rzuciłam się dorabiać sos.
Kiedy wszedł do domu, mimo żalu, jaki do niego miałam z powodu zaniedbywania mnie ostatnio, natychmiast się rozpromieniłam. Julka miała rację: przystojny był z niego chłopak. Wysoki, mocno zbudowany i do twarzy mu było z brodą.
– Ale numer, mamo! – wykrzyknął, kiedy skończyliśmy się witać. – Byłem w sklepie po mleko, wiesz, tu obok ciebie i dziewczyna, która tam pracuje mnie poznała. Mówi, że cię zna i widziała mnie na zdjęciach. Julka, mówi ci to coś?
Roześmiałam się i opowiedziałam mu o dwóch wizytach dawnej podopiecznej. Zauważyłam, że Andrzeja ciekawią szczegóły i nie zdziwiłam się, kiedy przy ponownym spotkaniu z Julią w sklepie przekazała mi pozdrowienia dla syna.
Wyraźnie było widać, że coś między nimi zaiskrzyło
Cieszyłam się z tego, bo niczego tak nie pragnęłam, jak tego, żeby Andrzejek się wreszcie ustatkował. Miał za sobą szereg posad, z których rezygnował po krótkim czasie albo go wyrzucono, dziesiątki miłostek i kilka drobnych konfliktów z prawem, bo miał słabość do szemranego towarzystwa i suto zakrapianych imprez.
Bardzo chciałam, żeby miał takie podejście do życia jak Julia – pragnął kupić mieszkanie i planował je spłacać, może wreszcie pomyślał o założeniu rodziny. A przynajmniej przestał wiecznie imprezować, przesypiać całe dnie i „pożyczać” ode mnie pieniądze na życie.
Z tymi „pożyczkami” walczyłam, ile mogłam, ale często się poddawałam i dawałam mu pieniądze, chociaż za każdym razem zapisywałam kwotę i przypominałam mu, że obiecał spłacić wszystko co do złotówki.
– Mamo, wiesz, że ci oddam – zapewniał solennie. – Musisz tylko trochę poczekać.
Z czasem zaczęłam robić te rachunki jedynie dla zachowania pozorów, bo wiedziałam, że Andrzej raczej nie planuje oddać rosnącego długu. Jeśli coś zarobił, przepuszczał to na imprezy, prezenty dla kolejnych dziewczyn albo jakieś głupoty. Nie umiał, a może nie chciał oszczędzać.
Kiedy więc Julka zwierzyła mi się, że przyjechał do niej i zaprosił ją na randkę, obudziła się we mnie nadzieja, że może moje jedyne dziecko właśnie się zmienia. Sam fakt, że Julia nie była laską, jak wiele poprzednich partnerek Andrzeja, napawał mnie otuchą. Musiał wreszcie zacząć traktować związki poważniej, skoro zainteresował się dziewczyną o normalnym wyglądzie – wmawiałam sobie.
Julia była nim zachwycona. Z tego co mi mówiła, wynikało, że Andrzej jest mężczyzną jej życia. Chociaż to akurat mnie nie dziwiło – ta biedna dziewczyna chyba nigdy nie doświadczyła uczucia bycia kochaną i pożądaną, więc uwaga ze strony mojego syna wydawała jej się prawdziwą miłością.
Przychodzili do mnie razem, ona wpatrzona w niego z zachwytem, on traktujący ją trochę z czułością, a trochę ze skrywaną, ale czytelną dla mnie irytacją, kiedy się zapędzała i mówiła o tym, że powinni wziąć razem kredyt na mieszkanie. Po kilku miesiącach ich związku, sama zaczęłam pytać syna, jakie ma plany związane z Julką.
– To fantastyczna dziewczyna – reklamowałam ją mimowolnie. – Cieszę się, że się dzięki mnie poznaliście. Może to nie taki głupi pomysł, żebyście razem zamieszkali? Mówiłeś, że dostaniesz stałą umowę po okresie próbnym. Kiedy to?
– Już dostałem – mruknął, ale jakoś bez radości w głosie. – Ale nie mów Julce. Ona ciągle nawija o tym mieszkaniu i wspólnym kredycie, a ja chcę jeszcze trochę pożyć! Nie mam zamiaru wpieprzać się w jakieś raty, kredyty i zobowiązania na czterdzieści lat!
Starałam się zachować spokój, ale to było takie dla niego typowe! To jego „pożyć” oznaczało tyle co poimprezować i nie mieć zobowiązań. Dla mnie to była dziecinada, a nie dorosłe życie. Ale fakt – pracę miał stałą, nawet raz byłam u niego w zakładzie, gdzie naprawiał sprzęt AGD. Zawsze miał do tego smykałkę i dobrze sobie radził.
Uważałam, że spokojnie mógłby założyć własną firmę serwisową. Widziałam, że szef traktował go z sympatią i uznaniem, a to wróżyło, że może Andrzej utrzyma tę pracę dłużej niż wszystkie poprzednie. Dlatego strasznie się zdziwiłam, kiedy przyjechał do mnie późnym wieczorem i oznajmił, że wyjeżdża do Niemiec.
– Mam tam nagraną robotę u wujka kolegi – wyjaśnił. – Będę robił to samo co teraz, tylko za cztery razy więcej. Może nawet nie będę musiał brać tak dużego kredytu – dodał, a ja poczułam, że szeroko się uśmiecham.
Uściskałam go, umówiliśmy się, że będzie regularnie dzwonił, a potem zapytałam, co z Julką.
– No właśnie… – sposępniał nagle. – Mamo, mam prośbę… Opiekuj się nią, dobrze? To dobra dziewczyna, ale zupełnie mnie nie rozumie. To się nie mogło udać… Ale cieszę się, że ma ciebie i może liczyć na twoją pomoc.
Ścisnęło mi się serce na myśl o Julce, która pewnie ciężko przeżywała rozstanie. Andrzej wyszedł, a ja następnego dnia podreptałam do sklepiku. Dziewczyna stała przed nim, wyraźnie zdenerwowana. Na moje „dzień dobry” aż podbiegła z niepokojem w oczach.
– Wie pani, gdzie jest Andrzej? – zapytała. – Miał tutaj być godzinę temu, po mojej zmianie. Jego telefon jest wyłączony, wylogował się z wszystkich social mediów. Wie pani, gdzie on jest? Muszę się z nim spotkać! Umówiliśmy się!
Byłam zdumiona, ale nie zszokowana
To było podobne do Andrzeja, takie unikanie odpowiedzialności za własne decyzje. Pewnie zamierzał powiedzieć jej o zerwaniu i wyjeździe przez telefon. A to tchórz jeden!
– Julka, Andrzej wyjechał. Myślałam, że o tym wiesz – powiedziałam możliwie łagodnie. – Był u mnie wczoraj się pożegnać. Mówił, że ma autobus do Berlina o piątej rano, więc pewnie już jest… Ej, co się dzieje. Julia!
Dziewczyna była blada jak prześcieradło i właśnie osuwała się po szklanych drzwiach sklepu.
Zalała mnie złość na syna. Jak wiele razy, musiałam sprzątać po nim bałagan. Nie umiał sam nawet zakończyć związku!
– Julia, on tu nie przyjdzie, więc może chodźmy do mnie. Porozmawiamy, wypijemy herbatę. Wiem, że to ciężkie, ale…
– Pani Doroto… – patrzyła na mnie przerażonymi oczami. – Pani nie rozumie… Ja wczoraj… zrobiłam test. A właściwie dwa. Ciążowe. Ja… jestem w ciąży. Powiedziałam to Andrzejowi przez telefon i dzisiaj mieliśmy wszystko omówić…
Nigdy nie czułam większej wściekłości na własne dziecko niż wtedy. Nawet kiedy jako dziesięciolatek podczas grilla ukradł mojemu bratu kluczyki do samochodu, uruchomił go, a potem wjechał w śmietnik, a ja musiałam zapłacić parę tysięcy za szkody.
Tej nocy Julia spała u mnie. Nie mogłam jej puścić do domu, bo nie była w stanie utrzymać się na nogach ani racjonalnie myśleć. Szukałam Andrzeja przez kilka dni. Byłam w jego pracy i dowiedziałam się, że nawet nie złożył wypowiedzenia, po prostu zadzwonił, że więcej nie przyjdzie.
Odszukałam jego kolegów i jedną byłą dziewczynę, wszyscy wzruszali ramionami – nie wiedzieli, gdzie jest i mało ich to obchodziło. W jego wynajętym mieszkaniu właśnie sprzątał właściciel. Był niezadowolony, że Andrzej wrzucił klucze do skrzynki i poinformował go krótko, że się wyprowadza z dnia na dzień.
– Żadnej kaucji nie zamierzam oddawać – warknął na mnie, a ja szybko się wycofałam.
Julia nie miała nikogo poza mną
Żadnej rodziny, nawet przyjaciółki. Była zakochana w moim synu, sądziła, że się nią zaopiekuje. Nie pozwoliłam jej dalej mieszkać u obcych ludzi. Ciężarne potrzebują spokoju i dobrego odżywiania. U mnie ma to wszystko. Nadal pracuje w sklepie, chociaż jest już w ósmym miesiącu ciąży.
Nie rozmawiamy o Andrzeju. Tylko raz, kiedy zadzwonił na moją komórkę, żeby zapytać, czy z Julią i dzieckiem wszystko w porządku, powiedziałam mu ostro, że tak, ale jeśli nie zamierza do nich wrócić i wziąć za nich odpowiedzialności, to ma nie mącić w życiu dziewczyny.
– Przepraszam… – powiedział tylko i zrozumiałam, że pewnie nigdy go już nie zobaczę.
Ale prawda jest taka, że nie tęsknię za Andrzejem. Uważam, że w jakimś sensie straciłam syna. Niczego po mnie nie odziedziczy i nie zamierzam go więcej szukać. Ale za kilka tygodni będę mieć wnuka. Kiedyś to on wszystko po mnie dostanie, ale na razie będzie po prostu moim małym skarbem.
Urządziłyśmy mu już z Julką pokój. Facet, który sprzedawał nam wykładzinę, a potem sprzedawczyni w sklepie z wózkami wzięli nas za matkę i córkę. Żadna z nas ich nie wyprowadzała z błędu. Dostrzegłam tylko, że Julka ma łzy w oczach. Może czasami trzeba stracić syna, by zyskać córkę? Mnie chyba właśnie to się przydarzyło.
Czytaj także:
„Teściowie traktowali mnie jak służącą, bo byłam biednie urodzona. Gdy teściowa zmarła, nie poczułam nawet krzty smutku”
„Nauczył mnie wszystkiego, a teraz go nie ma. Wiedziałam, że umiera, a nie przyszłam ani razu się pożegnać”
„W liceum zaszłam w ciążę i wszyscy zaczęli namawiać mnie na aborcję. Uparłam się, urodziłam i nigdy tego nie żałowałam”