„Mój syn to dorosły facet, a nadal ciągnie ode mnie kasę. Po co ma pracować, skoro mamusia daje mu pieniążki na wszystko?"

Uczeń nagrał dziewczynki podczas przebierania fot. Adobe Stock, JackF
„Nigdy nie pomyślałabym, by prosić rodziców o pieniądze dosłownie na wszystko! Wojtek natomiast jakoś nie miał z tym problemu. Po zdaniu matury i zapewnieniu sobie miejsca na studiach, postanowił >>odpoczywać<< przez całe lato, co sprowadzało się do spania do południa, a potem jeżdżenia na rowerze i przesiadywania do późna na ławkach z kolegami”.
/ 06.01.2023 07:15
Uczeń nagrał dziewczynki podczas przebierania fot. Adobe Stock, JackF

– Mamo, w sobotę jedziemy na działkę Stanika. Dasz mi jakąś kasę? No wiesz, na jedzenie – Wojtek spojrzał na mnie znad roweru, w którym coś reperował.

Dwadzieścia złotych wystarczy? – specjalnie wymieniłam tak niską kwotę, żeby zobaczyć reakcję mojego dziewiętnastoletniego syna, który nigdy nie zarobił sam ani złotówki.

– Dwadzieścia złotych?! Mamo! – wytrzeszczył na mnie oczy ze zgrozą. – Przecież nie mogę objadać rodziców Stanika, musisz mi dać minimum pięćdziesiąt.

– Muszę? – to słowo mnie zelektryzowało. – A mnie się zdaje, że wcale nie muszę. Chcesz mieć pieniądze na imprezowanie z kumplami, to sobie zarób. Ja ci mogę co najwyżej spakować wałówkę na działkę. Sucha kiełbasa, chleb i konserwy. Może być?

Widziałam, że syn ma ochotę odpyskować mi nieprzyjemnie, ale widać doszedł do wniosku, że to mu się opłaci jeszcze mniej. Zaczął więc narzekać, że o pracę na lato wcale nie jest tak łatwo, bo wszędzie tylko darmowe staże albo harówka przy zbieraniu owoców po kilka złotych za godzinę.

– To dziwne, bo z tego, co wiem, większość twoich kolegów i koleżanek z klasy coś sobie znalazła – mruknęłam. – Chyba tylko Stasiek i ty obijacie się od początku wakacji. Jeden wart drugiego!

– Stanik pracuje w tygodniu przy wałach przeciwpowodziowych – wyrwało się Wojtkowi i zaraz pożałował, że się wysypał, bo pokiwałam głową z jeszcze większą dezaprobatą.

A zaraz potem oświadczyłam, że po raz ostatni daję mu pieniądze na przyjemności. Syn rozpromienił się, wziął banknot, a potem pomknął dokądś na rowerze, pewnie do kumpli.

Wcale mi się to nie podobało

Ja w jego wieku pracowałam dorywczo już od kilku lat. Opiekowałam się dziećmi, zbierałam truskawki, sprzedawałam pod zamkiem pamiątki. Rwałam się do każdej letniej pracy, żeby zarobić choć parę groszy na wyjazd z dziewczynami pod namioty. Rodzice dokładali mi większą część potrzebnej sumy, ale nigdy nie pomyślałabym, by prosić ich o pieniądze dosłownie na wszystko! Wojtek natomiast jakoś nie miał z tym problemu. Po zdaniu matury i zapewnieniu sobie miejsca na studiach, postanowił „odpoczywać” przez całe lato, co sprowadzało się do spania do południa, a potem jeżdżenia na rowerze i przesiadywania do późna na ławkach z kolegami. Próbowałam namówić go, by poszedł pracować na straganie z owocami, potem, żeby się zgłosił do pomocy w warsztacie rowerowym, ale jakoś dziwnie nigdy nic z tego nie wychodziło.

– Gość w warsztacie powiedział, że może mnie uczyć serwisu, ale mi nie zapłaci – oznajmił Wojtek, przewracając oczami. – A na tym straganie… Mamo! Nie wytrzymam ośmiu czy dziesięciu godzin bez ruchu, siedząc na krzesełku pod parasolem. Zlituj się…

No dobrze – pomyślałam – chłopak faktycznie lubi ruch, takie siedzenie od rana do popołudnia i ważenie truskawek czy pomidorów faktycznie by go wykończyło. Trzeba mu znaleźć coś innego. Sęk w tym, że każda letnia praca miała jakieś wady i w końcu się zorientowałam, że mój syn po prostu nie zamierza się przemęczać.

Po co, skoro mamusia daje mu pieniążki na wszystko? – sarknęłam, żaląc się Jowicie, mojej siostrze, matce trojga posłusznych, pracowitych dzieci, które zawsze usiłowałam stawiać Wojtkowi za wzór. – Czy ja jestem złą matką? Powinnam go odciąć od funduszy i niech sobie radzi?

– A w ogóle potrafisz? – spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

– No właśnie chyba nie… – westchnęłam. – Nie pomogłabyś mi jakoś? Może słyszałaś o jakiejś wakacyjnej pracy, która nie polega na siedzeniu bez ruchu przez cały dzień, zarabia się w niej jakieś w miarę przyzwoite pieniądze i może ją wykonywać niespełna dwudziestoletni chłopak?

Jowita obiecała, że się porozgląda i popyta znajomych. Ale postawiła jeden warunek: jeśli już znajdzie tę pracę i potencjalny pracodawca zechce zatrudnić Wojtka, ma nie być żadnego marudzenia. Mój syn ma zakasać rękawy i iść zarabiać na swoje wypady z kolegami, gadżety do roweru i jedzenie na mieście. Żadnych wymówek i biadolenia – zapowiedziała Jowita i powtórzyłam to w domu Wojtkowi.

– Dobra, jeśli ciotka załatwi mi coś, gdzie da się zarobić, a przy tym będę mógł przynajmniej stać na prostych nogach, to spoko – łaskawie zgodził się mój syn. – Ale nie będę zbierał truskawek ani malin! – dorzucił z nagłym strachem. – Stanik rok temu zbierał i mówi, że miał takie skurcze łydek od kucania, że nie mógł jeździć.

Jasne, jazda na rowerze była przecież najważniejsza. Ale to nic, kiedy kolejny raz rozmawiałam z siostrą, przekazałam jej to zastrzeżenie Wojtka, mając nadzieję, że nie zniechęcę jej do pomocy.

Siostra zadzwoniła po kilku dniach

– Praca w myjni samochodowej – oznajmiła. – Ma przyjść jutro o siódmej, poziom minus trzy w parkingu podziemnym przy naszej galerii. Stawka osiemnaście złotych za godzinę, ale za to praca łatwa, szybko się nauczy.

Następnego dnia zerwałam syna z łóżka przed szóstą, wcisnęłam mu do plecaka pojemnik z drugim śniadaniem i wysłałam do nowej pracy. W ciągu dnia chciałam do niego zadzwonić, ale pod ziemią nie miał zasięgu, więc zobaczyliśmy się dopiero wieczorem.

– I jak? – zapytałam z zachęcającym uśmiechem. – Zarobiłeś sto osiemdziesiąt złotych, gratuluję. Dobrze poszło?

Ale Wojtek nie wyglądał, jakby cokolwiek dobrze poszło. Nie chodziło tylko o to, że był potwornie zmęczony, ale przede wszystkim o to, że był w jakimś dziwnym stanie psychicznym.

– Nie pójdę tam jutro – wymamrotał, siadając na kuchennym taborecie. – Przepraszam, mamo, nie dam rady. Przysięgam, wolę kucać przy truskawkach!

– Ale o co chodzi? – usiłowałam ukryć zniecierpliwienie, bo, prawdę mówiąc, spodziewałam się, że syn zacznie sypać wymówkami.

– O słońce – spojrzał na mnie oczami zwierzęcia w stuporze. – Ta myjnia jest pod ziemią! Dziesięć godzin w betonowym bunkrze! Mamo, mnie psycha wysiada! Po dwóch godzinach myślałem, że ucieknę, ale wytrzymałem, bo trochę boję się ciotki – zmarszczył nos. – Ale nie dam rady tam wrócić. Błagam cię, mamo, powiedz cioci, że jestem chory! Ja nie wrócę do tego grobowca!

Patrzyłam na niego i widziałam, że nie kłamie. Naprawdę źle znosił pobyt w pomieszczeniach bez okien. W sumie byłam pełna podziwu, że mimo wszystko wytrzymał tam całe dziesięć godzin.

– Serio? – prychnęła Jowita, kiedy zdałam jej relację z dnia, nie ukrywając stanu psychicznego Wojtka. – Nie wiedziałam, że ma klaustrofobię.

– Nie ma – sprostowałam – ale naprawdę był przerażony wizją powrotu pod ziemię. Przepraszam, że zawracałam ci głowę. I dziękuję. Coś wymyślę…

– Nie ma sprawy – siostra nie robiła problemu. – Właściwie to chyba mam jeszcze coś w zanadrzu, ale uznałam, że myjnia będzie dla niego lepsza.

– Co takiego? – zainteresowałam się.

– Wiesz co? Nie ma sensu tego załatwiać za twoim pośrednictwem – zdecydowała nagle. – Chłopak sam musi się określić, czy chce pracować, czy nie. To ja zrobię sobie z gęby cholewę, jeśli znowu mu coś nie przypasuje i rzuci pracę po jednym dniu. Przyjadę do was jutro i z nim pogadam.

Wojtkowi mina nieco zrzedła, kiedy dowiedział się, co to za „praca marzeń” Kiedy przekazałam to Wojtkowi, z lekka się spłoszył. No cóż, ciotka była osobą nad wyraz konkretną i nie dawało się nią manipulować tak jak mamą, co sprawiało, że syn czuł przed nią respekt.

Cieszyło mnie to

Wiedziałam, że jeśli ktoś może zapędzić go do pracy, to właśnie Jowita.

– No dobra, młody – rzuciła następnego dnia już od progu. – Mam dla ciebie bardzo dobrą fuchę: na świeżym powietrzu, polegającą głównie na spacerowaniu, no i najważniejsze – możesz zarobić nawet kilkadziesiąt złotych na godzinę! To zastępstwo za siostrzenicę mojego męża, na dwa tygodnie, bo wyjeżdża na wakacje. Zainteresowany?

– Serio? – oczy Wojtka zrobiły się okrągłe z wrażenia. – Kilkadziesiąt złotych za godzinę? Pewnie, że zainteresowany, ciociu! A co to za praca?

– O, nie, kochany – Jowita rozparła się na fotelu i spojrzała na niego znad okularów. – Najpierw zawrzemy umowę. To jest ostatnia fucha, jaką ci proponuję. Było na nią sporo chętnych i musiałam użyć całej mojej siły perswazji, żeby Kaśka oddała ci tę robotę. Bo uwierz mi, że wszyscy się na to rzucają.

Zobaczyłam, jak mojemu synowi rozbłysły oczy i już wiedziałam, że będzie chciał wziąć tę letnią pracę. Stawka robiła swoje, ale i czarodziejskie słowa „praca na świeżym powietrzu, głównie spacerowanie” brzmiały intrygująco i kusząco.

– Jeśli mi teraz odmówisz, to słowo daję, że więcej ci nie pomogę. A jeśli, nie daj Boże, weźmiesz robotę i znowu po jednym dniu się wymigasz, to przysięgam, że będziesz miał kłopoty! Rozumiemy się?

– Tak, ciociu – pokiwał skwapliwie głową mój syn. – To co to za praca?

– Sprzedawanie baloników – ton Jowity brzmiał zupełnie neutralnie. – Przed zamkiem. Szef daje ci wielki pęk balonów, a ty masz dwa złote za każdą sprzedaną sztukę.

Jakich baloników? – Wojtkowi mina nieco zrzedła, gdy usłyszał, na czym ma polegać „praca marzeń”, ale chciał wiedzieć wszystko.

No to się dowiedział. Baloniki były różne: jednorożce, misie, pandy, kotki i serduszka. Podobno najlepiej schodziły jednorożce i lamy. Trzeba je było tylko sprzedawać, czasami pozować do zdjęcia z dziećmi. Jednak po minie syna zobaczyłam, że postanowił zgłosić jakieś zastrzeżenia i właśnie zbierał się na odwagę.

Ciociu, ja bardzo dziękuję za tę propozycję – przełknął ślinę – ale ja… nie mogę. To moje miasto, ja tu mam znajomych, jeśli ktoś by mnie zobaczył z jednorożcami, to…

– Dosyć! – zdenerwowałam się nagle. – Nie chcę słuchać żadnych więcej wymówek! Idziesz do pracy, którą załatwiła ci ciotka! Jesteś dorosły, masz kupę wolnego czasu i nie ma powodu, żebyś unikał pracy zarobkowej! Sprzedawanie balonów to żadna hańba! Wstydem to jest wyciąganie od matki pieniędzy przez starego byka!

Ale syn był wyraźnie wystraszony. Miał w mieście znajomych, zaczynał studia w październiku i bał się, że te baloniki będą się za nim ciągnąć aż po sam dyplom, jeśli ktoś zrobi mu zdjęcie. Może nawet dostałby ksywkę „Balon”, kto wie?

– Tylko to jest problemem? – Jowita zadała pytanie, nim zdążyłam wstać i zacząć szarpać syna za fraki, tak już miałam dość jego uników i lenistwa. – To, że ktoś cię może rozpoznać?

Wojtek wyczuł swoją szansę w pełnym zrozumienia tonie ciotki i energicznie pokiwał głową. Jowita oznajmiła, że ma świetne rozwiązanie i zrobiła minę, jakby zaraz miała otworzyć skrzynię pełną skarbów. Choć nagle nabrałam pewności, że będzie to raczej skrzynka z właśnie aktywowaną bombą. Przynajmniej z punktu widzenia mojego syna.

– Nikt cię nie pozna, Wojtuś, bo będziesz przebrany! Będziesz miał taką jakby maskę na głowie, choć właściwie to hełm.

Wojtek zmrużył podejrzliwie oczy

– No nie dosłownie hełm, tylko głowę misia pandy. Mówiłam, że to zastępstwo za siostrzenicę wujka. Dostaniesz więc jej kostium. Takiej pandy – dziewczynki: wielką głowę z kokardką, sukienkę, rękawiczki i takie spodnie połączone z butami. Nie martw się, będą pasować, bo to rozmiar uniwersalny. Ale, byłabym zapomniała! Najlepsze w tej pracy jest to, że mnóstwo dzieciaków będzie chciało zrobić sobie z tobą zdjęcie, a żeby pstryknąć fotkę, rodzice muszą ci wrzucić pieniążek do koszyczka. Więc będziesz zarabiał nie tylko na balonach, ale i na pozowaniu z dziećmi. Kasia mówiła, że w ciągu dnia może wpaść nawet kilkaset złotych! Czyli co? Sprawa załatwiona, tak?

Założę się, że nikt z szanownych czytelników nie widział miny dziewiętnastoletniego mężczyzny, który właśnie dowiedział się, że ma się codziennie do pracy przebierać za dziewczynkę – pandę z kokardką na głowie. Zapewniam, że taka mina jest absolutnie bezcenna! Bezcenna była też pomoc Jowity, bo Wojtek nie dość, że zarobił pod zamkiem pieniądze na wakacje w Hiszpanii, to jeszcze nauczył się wielu cennych rzeczy. Na przykład tego, że żadna praca nie hańbi, a samodzielnie zarobione pieniądze cieszą sto razy bardziej niż kieszonkowe od mamy. No i dają poczucie bycia dorosłym. Choćby nawet na to poczucie zarabiało się w różowej sukience i z balonikami w ręce!

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA