„Mój rozwód i ponowny ślub, były dla syna traumą. Dopiero po czasie dowiedziałem się, jak bardzo cierpiał. Uznał, że go zdradziłem”

Mój syn cierpiał po naszym rozwodzie fot. Adobe Stock, Sabphoto
„Nie walczyłem przed sądem, praktycznie przyjąłem wszelkie warunki. Nie chciałem w to wszystko wciągać dzieci, a nawet rodziny i znajomych. Od rozwiedzionych kolegów wiedziałem, jak wygląda publiczne pranie brudów".
/ 19.10.2022 11:16
Mój syn cierpiał po naszym rozwodzie fot. Adobe Stock, Sabphoto

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo mój prawie dorosły syn przeżywa to, że układam sobie nowe życie. Robił dobrą minę do złej gry. Ale do czasu...

Kiedy przeczytałem te słowa, napisane w prywatnym oknie komunikatora, poczułem lodowaty chłód pełznący od kolan przez lędźwie aż do serca. Jednak dopiero po chwili dotarło do mnie, co właściwie się stało. Tak kochany przeze mnie syn odrzucił mnie, a ja nie wiedziałem tak naprawdę dlaczego.

Fakt – kiedy ostatnio przyjechałem do dzieci, tylko córka chciała się ze mną zobaczyć. Ale też nic wcześniej nie zapowiadało, żeby Romek miał się zbiesić. Jeszcze w dniu przyjazdu rozmawiał ze mną przez telefon, umawiał się, że przyjdzie do moich rodziców, u których zatrzymywałem się podczas wizyt.

A potem – milczenie. Nie odbierał telefonu

Odjechałem z poczuciem, że dzieje się coś niedobrego. Może powinienem pójść do niego, ale wówczas musiałbym widzieć się ze swoją byłą, a w jej obecności nie byłoby żadnej rozmowy. Udało mi się nawiązać kontakt z synem dopiero po dwóch dniach, właśnie na portalu społecznościowym, na którym obaj się udzielaliśmy.

„Dlaczego mnie tak potraktowałeś, możesz mi coś więcej wyjaśnić?” – wystukałem na klawiaturze.

Czekałem dobre dziesięć minut, zanim się odezwał. Jego odpowiedź zabolała, więcej – złamała mi serce.

To dzieci powinny opuszczać rodziców, a nie rodzice dzieci. Wybrałeś, jak chciałeś i jesteś tam, gdzie chciałeś”.

Osłupiałem. Przecież wiedział doskonale, jak potoczyło się moje życie.

Przecież twierdził, że akceptuje moje decyzje

Ileż mogłem mieszkać u rodziców? Kiedy poznałem Magdę, dobry rok po rozwodzie, początkowo nie sądziłem, że przeprowadzę się z Puław aż do Szczecina. W ogóle nie przypuszczałem, że jeszcze kiedykolwiek zechcę się związać z kimś na stałe, a już zawrzeć związek małżeński… szkoda gadać.

Ale to Romek powiedział wtedy, że powinienem być szczęśliwy. Miał dopiero osiemnaście lat, ale czasem wydawał się nad wiek dojrzały.

– Wiesz, ty też masz jeszcze prawo do szczęścia – powiedział to takim tonem, że się roześmiałem.

Zupełnie jakby przemawiał nie do czterdziestoparoletniego mężczyzny, ale staruszka tuż nad grobem. Zresztą, dla takich młodych ludzi już ktoś po trzydziestce wydaje się wiekowy. Wiadomo – granicę młodości przesuwamy sobie wraz z wiekiem.

– Dziękuję synu – odparłem, bo byłem mu naprawdę wdzięczny.

Już wtedy zagościła mi w głowie myśl o kolejnych zmianach życiowych. Nieśmiała może, ale całkiem wyraźna, a słowa dziecka sprawiły, że zacząłem ją rozważać. Jedyne, czego się bałem, to właśnie utraty miłości dzieci.

Z córeczką nie było takiego problemu, dla niej nasze życie po rozwodzie było czymś zwyczajnym, nie pamiętała czasów, kiedy między rodzicami było dobrze, nawet stwierdziła po mojej wyprowadzce z domu, że jest lepiej, a ja mam dla niej więcej czasu niż do tej pory.

Coś w tym było. Przedtem żona starała się na złość ograniczyć moje kontakty z Julką, ale po sprawie sądowej nie mogła mi zabronić się z nią widywać, więc automatycznie podczas spotkań byłem tylko dla dziecka, cały i bez przerwy.

„Przecież nie miałeś nic przeciwko mojej przeprowadzce i nowemu małżeństwu” – napisałem synowi, kiedy nieco ochłonąłem.

„Nie chciałeś tego widzieć” – nadeszła odpowiedź. „Trzeba mi było patrzeć prosto w oczy, czytać w nich, co myślę”.

W tym miejscu rozmowy poczułem że za chwilę szlag mnie trafi. Ten chłopak zachowywał się jak zazdrosna kobieta!

A potem do mnie dotarło – on jest rozdarty

Chce dla mnie dobrze, lecz mimo to zraniły go moje decyzje…

„Przepraszam…” – napisałem.

Daj mi spokój. Nie życzę sobie więcej kontaktów z tobą” – odpisał.

Wtedy nie wytrzymałem.

„Synu, przestań pieprzyć! Kocham Cię, a Ty kochasz mnie! Naprawdę zamierzasz się mnie wyrzec?”.

„To ty się mnie wyrzekłeś” – nadeszła odpowiedź, jakiej się zresztą w tym momencie spodziewałem.

Poczułem się bezradny w obliczu jego uporu. Przecież Romek poznał moją obecną żonę, był na naszym ślubie. A teraz… Rozwód zawsze jest okropnym przeżyciem. Żeby chociaż tylko dla rozchodzących się małżonków, ale niestety chyba przede wszystkim dla dzieci. Ale też trwać w związku, który stał się fikcją, nie mogąc patrzeć na drugą stronę, też jest czymś niesamowicie nieprzyjemnym i szkodliwym.

Tak, zgodziłem się na rozwód z mojej winy

Nie walczyłem przed sądem, praktycznie przyjąłem wszelkie warunki. Nie chciałem w to wszystko wciągać dzieci, a nawet rodziny i znajomych. Od rozwiedzionych kolegów wiedziałem, jak wygląda publiczne pranie brudów.

Mogłem walczyć, ale z drugiej strony uznałem moją winę. Tak, miałem kogoś poza małżeństwem. Ale tego kogoś poznałem już w czasie, kiedy się wszystko rozsypało, kiedy i tak zdecydowaliśmy o rozwodzie. I nie przerodziło się to w nic trwałego.

Mogłem walczyć, udowadniać, że nie tylko jedna strona ponosi odpowiedzialność za rozpad związku. Nie chciałem. I to nie jest tak, że jestem szlachetny – po prostu cenię sobie spokój. Ale muszę powiedzieć, że liczyłem, iż moja „była” to doceni, że jakoś damy radę się dogadywać. Próżna nadzieja.

Im dłuższy czas upływał od orzeczenia sądu, tym gorzej się do mnie odnosiła. Zupełnie jakby sama zaczęła wierzyć w tę moją wyłączną winę. A kiedy dowiedziała się, że zamierzam sobie ułożyć życie z kimś innym i gdzie indziej, w ogóle przestała ze mną rozmawiać. I jakoś nie trafiał do niej argument, że sama zapowiedziała przeprowadzkę do Warszawy...

Przyjeżdżałem do dzieci przynajmniej raz na 2-3 tygodnie

Kosztowało mnie to sporo pieniędzy i zmęczenia, bo droga była daleka, ale tęskniłem za dziećmi i czułem się w obowiązku postępować tak, aby nie poczuły się lekceważone. I co z tego? Mogłem się starać ze wszystkich sił, a skończyło się odrzuceniem mnie przez syna…

Prawdę mówiąc, w tych jego tekstach czułem wpływ mojej byłej. Taka argumentacja do niej pasowała. Ale wiedziałem, że jeżeli zadzwonię i zapytam, wyprze się wszystkiego, albo nawet, co bardziej prawdopodobne, wyśle mnie do diabła.

A poza tym, mogłem się mylić, Romek miał prawo sam dojść do takich wniosków. Cóż, był tylko jeden sposób, aby załatwić tę sprawę. Nie próbowałem do niego dzwonić, nie próbowałem nawet więcej nagabywać go przez komunikator. Znałem Romka i wiedziałem, że jeśli się na coś uprze, praktycznie niemożliwe jest wybicie mu tego z głowy.

To odziedziczył zarówno po linii matki, jak i mojej rodziny. Miałem takich uparciuchów wśród krewnych na kopy. Mój kuzyn i najlepszy przyjaciel zarazem właśnie tak się zachowywał. Czasem śmiałem się nawet, że podejrzewam, iż to nie ja jestem ojcem biologicznym Romka, tylko on. Że – jak to się mówi – moja żona się na niego zapatrzyła.

Postanowiłem nie czekać kolejnych dwóch tygodni, udałem się do Puław już w następny weekend.

Obecna żona rozumiała, że niepokoję się o stosunki z synem

Odprowadziłem córeczkę pod drzwi do klatki schodowej.

– Powiedz Romkowi, że czekam na dole – poprosiłem.

– Może wejdziesz, tato? – spytała.

– Nie, kochanie. Nie chcę przeszkadzać mamie, wiesz, że nie lubi, gdy przychodzę.

Pokiwała głową. Pewnie, że wiedziała. Była parę razy świadkiem naszych utarczek słownych, to nic przyjemnego...

– Dobra, tato, powiem Romkowi, żeby zszedł. Ale nie wiem, czy zechce.

– Rozumiem, skarbie…

Weszła na górę, a ja czekałem. Sądziłem, że syn jest w domu, bo w jego pokoju paliło się światło. Dałem sobie i jemu dziesięć minut. Ale kiedy upłynął ten czas, postanowiłem zaczekać jeszcze chwilę. I jeszcze…

Jednak po półgodzinie poszedłem

Czułem się fatalnie. Nie śpieszyłem się, postanowiłem przejść przez rynek, wrócić do rodziców okrężną drogą. Kiedy zobaczyłem go idącego naprzeciwko mnie, w pierwszej chwili nawet nie poznałem własnego dziecka. Nie spodziewałem się jego widoku po prostu.

Zwolnił kroku, za to ja przyśpieszyłem. Wiedział, którędy będę wracać, bo często chodziliśmy właśnie taką marszrutą.

– Witaj, synu – wyciągnąłem rękę.

Podał mi dłoń po chwili wahania. Zawsze witaliśmy się bardzo serdecznie, „na misia”, ale nie chciałem tego teraz robić na siłę.

– Pogadamy? – spytałem pro forma.

Przecież chyba po to przyszedł… Ten wieczór spędziliśmy w pobliskim pubie. Musieliśmy sobie sporo wyjaśnić. Początkowo rozmowa trochę się nie kleiła. Wiedziałem, że Romek przyszedł na to spotkanie wbrew sobie, wbrew postanowieniom. I doceniałem to. Powiedziałem mu o tym.

– Jeśli chcesz, możesz iść – rzuciłem va banque. – Nie zależy mi, żebyś robił coś na siłę. Jesteś dorosły, sam podejmujesz już takie decyzje.

Siedział przy stoliku z mocno niepewną miną.

– Nie tak łatwo kogoś odrzucić, patrząc mu prosto w twarz, co? – mruknąłem. – A tym bardziej ojca.

– Nie wymądrzaj się – padła ostra odpowiedź. Miałem ochotę odpowiedzieć równie ostro, ale zmilczałem. Ktoś musiał się w tym momencie ugiąć.

– Kocham cię, synu – powiedziałem miękko. – I wiem, jak ci trudno. Posłuchaj, mnie ciebie także bardzo brakuje. Byłbym o wiele szczęśliwszy, mając cię bliżej, mogąc widzieć częściej. Ale tak się ułożyło, jak się ułożyło… Jeśli nie chcesz, nie będę więcej podejmował prób kontaktu. Ale pamiętaj, że cię kocham!

Otworzył usta i widziałem, że znów zamierza powiedzieć coś przykrego, ale nagle oczy mu się zaszkliły. Nie odezwał się. Dopiero po dłuższej chwili wydobył przez ściśnięte gardło:

– A ja kocham ciebie… ojcze marnotrawny…

Roześmiałem się i poczułem ulgę. Potrzebna nam była zupełnie szczera, oczyszczająca rozmowa. Romek opowiedział mi o swoich uczuciach, o targających nim emocjach. Starałem się go zrozumieć, chociaż nie wszystko zdawało się racjonalne. Nie miałem – prawdę mówiąc – pojęcia, jak bardzo przeżywał mój wyjazd… i mój ślub.

Robił dobrą minę do złej gry

Odprowadziłem go do domu dopiero koło północy. I umówiliśmy się na następny dzień. Od tamtej pory stosunki między mną a synem układają się dobrze, a przynajmniej poprawnie. Jednak jeśli mam być szczery, wciąż boję się, że znów nastąpi taki moment, w którym zacznę go tracić.

Tak, rozwód to czasem jedyne, ale zawsze straszne dla psychiki dzieci rozwiązanie. Czasem zastanawiam się, czy zdecydowałbym się drugi raz na taki krok. Czy nie lepiej by było męczyć się w związku ze względu na dzieci. Nie wiem… 

Czytaj też:
„Gdy urodziłam chorego syna, mąż odszedł do innej. Powiedział, że znalazł taką, która da mu zdrowe dziecko”
„Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu. Czy nie wystarczy, że ich urodziłam? To i tak bohaterstwo”
„Moja mama uważa, że pijaństwo męża to żaden problem. Jej zdaniem powinnam się cieszyć, że mnie nie bije”

Redakcja poleca

REKLAMA