Podsmażałam kotlety na wczesną kolację, kiedy niezapowiedziani goście wtarabanili mi się prosto do kuchni. Mąż oczywiście gnił na tapczanie przed telewizorem i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ktoś nas odwiedził. Kiedyś jakiś bandyta po prostu wejdzie i tyle będę miała z mojego samca i obrońcy. Ech, szkoda słów… Gdybym sama nie ogarniała wszystkiego, już dawno poszlibyśmy z torbami! Kotlety były prawie gotowe i marzyłam tylko o tym, by się przysiąść do męża z talerzem, przełączyć kanał i obejrzeć „Jeden z 10”.
A tu goście!
Chyba diabeł ich skusił, by w taką kiepską pogodę pchać się nad morze, ale to nie moja sprawa – liczy się zarobek.
– Ma pani pokoje do wynajęcia? – spytał mężczyzna. – Widzieliśmy tabliczkę.
W sezonie mogłam udawać, że jest problem z miejscem, co gwarantowało podniesienie stawki, ale w lutym? Byli chyba jedynymi turystami w promieniu trzydziestu kilometrów i pozostawała tylko nadzieja, że nie zdawali sobie z tego sprawy – zaraz zaczęliby zbijać cenę! Dyskretnie oszacowałam nowo przybyłych, wycierając ręce w ścierkę. W tej profesji człowiek musi być dobrym psychologiem i uważnym obserwatorem, a ja, nie chwaląc się, mam dar wyciągania wniosków. Na przykład ta dwójka: niby tacy więcej niedbali, ale pozornie, bo głowę bym sobie dała uciąć, że torebka u smarkuli była firmowa. Identyczną widziałam w „Vivie” i kosztowała krocie. Jego buty też nie były z marketu. O nie, mnie się nie da zmylić; zęby zjadłam w tym biznesie i wiem, ile można z kogo wycisnąć. Intensywnie myślałam, jaką stawkę zaoferować. Sąsiad wynająłby pokój za pięćdziesiąt złotych, ale skąd mieliby o tym wiedzieć? Niby przypadkiem wyjrzałam przez okno. Samochód, którym przyjechali, miał warszawskie numery. To mi się poszczęściło!
– Jest właściwie poza sezonem – powiedziałam – i pokoje trzeba specjalnie przygotowywać, ale czego się nie robi dla miłych ludzi. Myślę, że sześćdziesiąt złotych za dobę to nie będzie przesada, co?
Spojrzeli po sobie i skinęli głowami.
– Bierzemy! – dziewczyna klasnęła w dłonie z radości. – Myśleliśmy, że będzie drożej.
Była taka młoda i naiwna.
– Od osoby – uściśliłam i mina jej zrzedła.
– Sto dwadzieścia za pokój? – skrzywił się mężczyzna. – Trochę dużo.
Choroba, chyba przesadziłam, pomyślałam. Zamiast zarobić, stracę klientów.
– Ojej, tu jest tak rustykalnie – młoda spojrzała na towarzysza wzrokiem bezbronnego szczeniaka. – Zostańmy…
Rustykalnie? Znaczy że co?
Proszę, jedno spojrzenie i załatwione
Facet od razu przestał mieć obiekcje i złapał za portfel. No, ja myślę: jak się chce kobiecie zaimponować, to nie można oszczędzać na byle czym, a dla takich warszawiaków stówa to nie pieniądz. Męczyło mnie trochę, co gówniara miała na myśli, mówiąc, że u mnie jest rustykalnie… Postanowiłam poprosić córkę, by sprawdziła potem w komputerze, czy mnie nie obrażają we własnym domu, a póki co, zainkasowałam należność.
– Tylko na jedną dobę? – spytałam, przeliczając banknoty. – Zobaczymy jeszcze – powiedział mężczyzna, obejmując młódkę w pasie. – Zależy, czy nam się spodoba.
– Mnie już się podoba – dziewczyna pocałowała go w policzek. – Właśnie o czymś takim marzyłam.
Och, jaka romantyczna i pełna niespodzianek wyprawa!
– Chcę nocować w tej stodole, przed którą zaparkowaliśmy.
Jakiej znowu stodole? Wyjrzałam oknem, czy tam się co nie zmieniło, ale nie.
– To była kuźnia – uświadomiłam nieuków. – Stodołę żeśmy rozebrali.
– Czadowo – westchnęła, jakby ją mieli gościć w apartamencie królewskim.
Słowo daję, ale trafiłam na zbzikowaną klientelę. Szybko skalkulowałam, jak by można na tym zarobić.
– Za pokój w kuźni jest dopłata – powiedziałam ostrożnie. – Te pomieszczenia są zimne, konieczne jest dogrzewanie elektryczne. Trzydzieści złotych na dobę.
– Od osoby?! – krzyknął mężczyzna.
Trzeba znać granice, a ja wyczułam właśnie, że dobijam do muru.
– Nie – rzuciłam lekko. – Od pokoju i nie interesuje mnie, ile osób będzie się tam grzało.
– A co, myśli pani, że sprosimy okolicznych żuli, by wyjść na swoje? – mruknął ponuro, ale wyciągnął portfel.
Oho, widzicie go, jaki nerwowy
Wcześniej czy później, z każdego chamstwo wyjdzie, nawet jak stać go, by nie kupować butów w Biedronce. Przewinęło się już przez moje obejście sporo podobnych artystów. Mogłabym książkę o tym napisać i kto wie, może nawet kiedyś napiszę? Najważniejsze w mojej profesji, to nie dać się wyprowadzić z równowagi, dokładnie w myśl zasady „klient nasz pan”. Udałam po prostu, że nie dosłyszałam, co tam burczy pod nosem. Odstawiłam kotlety z płyty kuchennej, z haczyka zdjęłam klucz do pokoju gościnnego i poprowadziłam gości w stronę starej kuźni. Po drodze minęliśmy się z córką wracającą od koleżanki. Smarkula jeszcze nie skończyła szkoły, a we łbie tylko jej jedno. Doskonale wiedziałam, że prowadza się z Damianem; słowo daję, jak mi kiedyś z brzuchem do domu przyjdzie, pogonię.
– Do domu – szturchnęłam ją w bok, bo zagapiła się, jakby pierwszy raz gości u nas widziała. – Kotlety odgrzałam, to ojcu podaj i pościel mi przynieś do kuźni, dwa komplety. Tylko żebym nie czekała do rana.
Pobiegła, a ja skinęłam na warszawiaków, żeby szli za mną. Otworzyłam drzwi pokoju i przepuściłam ich przodem.
– Ale odlot, o jaaa! – zapiała z zachwytu dziewczyna. – Jakie stare belki, patrz! Muszę zrobić zdjęcie i wstawić na profil, niech mi zazdroszczą.
No i kto dojdzie za ludźmi? Całą zimę goniłam Zdzicha, żeby te belki ładnie płytami gipsowymi pozasłaniał, a tu się okazuje, że niepotrzebnie, bo one właśnie są super i wow. Nie zamierzałam mu jednak o tym mówić, zaraz by popadł w samozachwyt i od telewizora już nic by go nie oderwało. Stałam w progu i czekałam na Sylwię, a ta gdzieś przepadła. Słowo daję, jak człowiek sam nie zrobi, to nikt go w tym domu nie wyręczy. W końcu przyleciała, mało laczków nie gubiąc po drodze. Przyniosła pościel i ręczniki, ale zamiast po prostu mi je oddać, wtarabaniła się do pokoju i wręczyła tłumok zdumionemu facetowi.
– Życzymy przyjemnego wypoczynku – zaszczebiotała, patrząc na niego maślanym wzrokiem.
Mężczyzna był nie mniej zdumiony ode mnie
Uśmiechnął się głupkowato i skinął głową, mrucząc niewyraźne „dziękuję”. Pociągnęłam Sylwię za rękaw, bo wyglądała tak, jakby chciała zostać na noc zamiast tamtej siksy. Zamknęłam za nami drzwi i wysyczałam ze złością:
– Całkiem ci na mózg siadło? Co to za umizgi?
– No co ty! – prychnęła na mnie jak rozzłoszczona kotka. – Nie poznajesz, kto to jest?
Musiałam zrobić głupią minę, bo podsunęła mi pod nos swoją komórkę ze zdjęciem naszego gościa na ekranie. To znaczy, sama nie wiem…Chyba to był on, ale wyglądał jak hollywoodzki aktor: w ciemnych okularach, eleganckim garniturze, przy boku szykownej brunetki w wieczorowej kreacji. Oboje w otoczeniu reporterów, mikrofonów i aparatów fotograficznych. Czerwony dywan pod ich stopami wiódł do oświetlonego wnętrza jakiejś restauracji czy czegoś podobnego.
– To on? – spytałam niepewnie. – Patrz, jaki elegancki. Ten nasz wygląda przy nim jak żebrak.
– Bo na wakacjach jest, kobieto – Sylwia przewróciła oczami.
– Widzisz ją, jaka mądra. A ojciec widział, jak żeś się znowu wymalowała?
– Ojciec nawet nie zauważył kotletów, co mu je pod nos podetkałam – wzruszyła ramionami. – A ty też nie lepsza, gwiazda filmowa wchodzi do twojej kuchni, a ty co? Mogłaś chociaż o autograf poprosić. Wiesz, za ile można sprzedać podpis znanego człowieka?
– Za ile? – zaciekawiłam się.
– Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Ale na pewno sporo.
Wyszczekana jest na pewno ta moja Sylwia, ale rozum to po ojcu odziedziczyła. Za durnym autografem się będę uganiać, a prawdziwa kasa przejdzie mi obok nosa…
– A ta kobieta na zdjęciu – spytałam. – Ta obok niego, to kto?
– Żona – Sylwia zajrzała do swojej komórki, żeby się upewnić. – Tak, to on z żoną na rozdaniu jakichś nagród.
– Aha – skinęłam głową w zamyśleniu. – Więc u nas jest niby z kim?
Oczy jej zabłysły w nagłym olśnieniu
– Z kochanką! – sapnęła z przejęciem.
– A jakże – przytaknęłam. – Przyjechali się tu gzić, ale pod moim dachem coś takiego nie przejdzie!
– Co ty chcesz zrobić? – przestraszyła się Sylwia. – Nie rób niczego głupiego, mama.
Uśmiechnęłam się, bardziej do własnych myśli, niż do córki, i powiedziałam, żeby się nie martwiła.
– Trzeba łapać okazję, kiedy się pojawia – dodałam. – A twoja matka to potrafi. Jutro załatwimy tę sprawę, a ty tylko patrz i się ucz, bo wiecznie nie będę żyła, a ktoś musi wszystkiego dopilnować.
Nazajutrz była sobota, dzień wolny od szkoły, więc byłam zdziwiona, kiedy Sylwia zjawiła się w kuchni z samego rana. Najwyraźniej ciekawość ją zżerała, co też stara matka wymyśliła. Męża pogoniłam do malowania pokoi na górze, bo tylko by przeszkadzał, a my we dwie siadłyśmy przy oknie, by nie przegapić, jak goście się pokażą na podwórku. Długo przyszło nam czekać, aż się „wielmożni państwo” obudzą, ale w końcu doczekałyśmy się. Około dziewiątej wyszli z kuźni, radośni jak ptaszki.
– Cyknij parę zdjęć – szturchnęłam Sylwię w bok. – Będą potrzebne.
Sama zarzuciłam sweter na ramiona i wyszłam na próg, by ich złapać, zanim wsiądą do samochodu albo pójdą na jakiś spacer.
– Pozwól pan – skinęłam ręką na faceta. – Najlepiej sam.
Uśmiechnął się do mnie i poprosił dziewczynę, by poczekała w samochodzie.
– Dzień dobry pani – podszedł do schodów, na których stałam. – Coś się stało?
Nie pozwoliłam sobie na żadne uprzejmości
Kiedy trzeba, gram ostro.
– Panie, tu jest porządny, katolicki dom – powiedziałam. – A nie hotel na godziny.
Twarz mu się wydłużyła ze zdumienia. A mądralo, myślałeś pewnie, że poproszę o autograf. Uśmiechnęłam się półgębkiem, podparłam pod boki.
– Tu wypoczywają rodziny – kontynuowałam ostrym tonem. – Czasami z dziećmi.
– Przecież ja też jestem tu z dzieckiem – wydukał grzeczniutki jak bobas.
– Dokładnie, drogi panie, z dzieckiem, ta dziewczyna jest niewiele starsza od mojej Sylwii! – huknęłam. – Ciekawe, czy nie zainteresuje to pańskiej żony, hę?
– Co? – wyjąkał. – O co właściwie chodzi?
– A o to, że wiem dokładnie, jak się pan nazywa. I że ma pan żonę, która pewnie nie wie, z kim się szanowny mężuś zabawia. Ja, oczywiście, jestem oburzona takim zachowaniem, ale w ostateczności, za dodatkową opłatą, gotowa jestem przymknąć oko.
Zamilkłam, by dać mu czas na przemyślenie oferty, ale facet był tak skołowany, że dopiero po dłuższej chwili zorientował się, w czym rzecz i o co chodzi.
– Nie wierzę własnym uszom – powiedział. – Chce pani, żebym zapłacił za milczenie?
– Nazwijmy to dodatkową opłatą za dyskrecję – uściśliłam.
– Ja znam inną nazwę takiej opłaty, szanowna pani – to szantaż! – powiedział, otwierając dłoń, na której zobaczyłam jego komórkę. – I powiem pani, że nagrałem sobie to wszystko. Może być pani pewna, że zrobię z tego użytek, nie w taki, to w inny sposób.
– Ej! – zdenerwowałam się. – Nie takim tonem do mnie. Nie jestem taka głupia, by nie wiedzieć, kto u mnie nocuje. Sylwia, pokaż no zdjęcie!
Nie wiem, czemu się tak ociągała, ale w końcu wyszła na schody i podała swoją komórkę. Zerknęłam dla pewności na wyświetlacz: ok, to było zdjęcie, o którym mówiliśmy. Podsunęłam ważniakowi telefon pod nos, a on przez chwilę wpatrywał się w ekran, po czym wybuchnął śmiechem. Nic już nie powiedział, tylko odwrócił się do mnie plecami i kręcąc z niedowierzaniem głową ruszył do samochodu.
– Zbieramy się, mała – powiedział i znowu zaniósł się śmiechem.
– Że co? – młoda wychyliła się przez okno. – Całkiem wybywamy?
Skinął głową.
Ta zrobiła smutną minkę
– Nie, proszę, nie możemy pobyć tu trochę dłużej? No, przestań się śmiać, powiedz, co się stało, że musimy się zwijać.
– Znowu wzięto mnie za tego aktora, jak mu tam, no wiesz… Pani myślała, że jesteś moją kochanką i postanowiła sobie troszkę dorobić na boku. Taki niewinny szantażyk. Nie zostaniemy w tym miejscu ani chwili dłużej, Malwinka. Rzygać mi się chce na samą myśl o naszej gospodyni.
Stałam jak głupia z telefonem Sylwii w ręku, a oni bez słowa wynosili do bagażnika swoje klamoty. Kiedy już się spakowali i wsiedli do samochodu, mężczyzna uchylił okno i dodał na pożegnanie:
– Może być pani pewna, że opiszę ten incydent na waszej stronie internetowej, a to co nagrałem, wrzucę na Facebooka. Niewielu będzie pani miała gości w tym roku, obiecuję.
Zasunął szybkę, włączył silnik i z piskiem opon wyjechali na asfalt.
– Sylwia! – ryknęłam. – Ty głupia dziewucho, patrz, co narobiłaś.
Myślałam, że przeprosi albo co, ale wyszła przed dom i założyła ręce na piersiach.
– Ale z ciebie pocisnęli, mamcia – stwierdziła, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Strasznie naiwna z ciebie kobiecina. Przecież to był on!
– Kto? – aż mnie zatchnęło na tę bezczelność.
– Ten aktor – dodała. – Miałaś szansę, ale spartoliłaś wszystko i teraz się z nas śmieją.
Złapała tę swoją komórkę i zamknęła się w toalecie aż do obiadu. Bałam się strasznie, że facet naprawdę spełni swoją groźbę i będzie nam psuł renomę głupimi wpisami w internecie, ale dni mijały i nic się nie wydarzyło. Po miesiącu doszłam do wniosku, że Sylwia miała rację: zostałam obdarowana przez los niesamowitą okazją i, głupia baba, nie umiałam tego wykorzystać. Może by dało się to jeszcze jakoś naprawić? Muszę pomyśleć.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”