Gdy byłem mały, przysięgałem, że nie będę pił alkoholu i palił papierosów. Obiecałem sobie też, że będę podróżował dookoła świata i grał w piłkę nożną w hiszpańskiej lidze. Mało z tych postanowień wyszło, ale jednego się trzymam. Obiecałem sobie bowiem też, że będę dobrym ojcem. Skąd tak poważne postanowienie u młodego chłopaka? To sprawa wzorca. W moim przypadku fatalnego.
O moim ojcu trudno powiedzieć coś dobrego
Nie potrafił okazywać uczuć, wiecznie się wściekał, za wszystko karał i zabraniał „się mazać”. Dostałem od niego pasem nie więcej niż cztery razy (nic wyjątkowego jak na tamte czasy), ale inne kary, które stosował, czasem bolały bardziej niż lanie. Gdy jako sześciolatek zerwałem w zabawie z siostrą firankę z karnisza, ojciec zabrał mojego ulubionego pluszaka i wyrzucił go do kontenera na śmieci. To był śmieszny, jednouchy królik, mój towarzysz do zasypiania.
– Ile razy mówiłem, żebyście tak nie wariowali?! Powinieneś był przewidzieć konsekwencje swojego zachowania! – krzyczał ojciec, gdy prosiłem, żeby wyciągnął króliczka z kubła.
– Andrzej, nic się takiego nie stało… – wtrącała się zahukana mama.
– Weź go jeszcze pogłaskaj! – irytował się jak zwykle, gdy nas broniła.
Taką wymianę zdań między ojcem a matką zapamiętałem do dziś. Powtarzało się to za każdym razem, gdy zasłużyliśmy na karę. Za rozrzucone po przedpokoju buty ojciec kazał czyścić wszystkie pozostałe. Za zbyt głośne zachowanie zmuszał nas do siedzenia w absolutnej ciszy przez pół godziny. Gdy któregoś razu siostra przyniosła ze szkoły uwagę, zabrał jej wszystkie zaoszczędzone pieniądze, bo uznał, że nie jest dość dojrzała. Gorsza od kar była jednak jego gwałtowność. „Co robisz, gamoniu?!”, „Gdzie leziesz, ciapo?!”, „Uważaj, niezdaro!”, „Z tobą to tylko same problemy!”, „Jeszcze tego pożałujesz!”, „Wynocha do pokoju”, „W kogo on się wdał?!” – takimi odzywkami raczył nas na co dzień. Czasem złapał za rękę z całej siły i syczał ze złością do ucha:
– Nie smarkaj! Trzeba mieć trochę charakteru, a nie mazać się co chwila.
Mama starała się nas chronić. Często ukrywała przed ojcem przewinienia moje i siostry. Zamiatała stłuczone szkło, chowała poplamione obrusy, kłamała, że to ona zepsuła pilota do telewizora. Nie zawsze jej się udawało i często stawała się nowym celem ojcowskich ataków.
– Za ciebie się też zabiorę… Nie myśl sobie, że będziesz ich bezkarnie kryła. Jesteś taka sama jak oni! – mruczał.
Mama wtedy zamykała się w sobie
Udawała, że nic się nie dzieje, szła do kuchni i robiła jedzenie. Czasem mieliśmy z siostrą wrażenie, że zwariowała od tej jego wścieklizny. Od tych wiecznych awantur i wykładów. Mógłby ktoś zapytać, jakim cudem z nim wytrzymaliśmy? Dlaczego ona się tak z nim męczyła? Prosta sprawa – byliśmy na niego skazani. Ojciec żywiciel, jedyna pracująca osoba w rodzinie. A do tego wojskowy… Dużo też wyjeżdżał, a po każdym powrocie był dla nas przez kilka dni trochę lepszy.
– Tata ma trudny charakter, ale bardzo was kocha. Robi to dla waszego dobra. Żebyście wyrośli na porządnych ludzi – tłumaczyła nam mama i myślę, że naprawdę w to wierzyła.
Czy podzielałem jej wiarę? Zastanawiałem się nad tym przez całe dzieciństwo, ale gdy już poszedłem na swoje, odpuściłem te rozważania. Uznałem, że jest, jak jest, i muszę się zająć swoją rodziną. Przestałem być od ojca zależny, dorobiłem się swoich dzieci i nasze relacje zaczęły się lepiej układać. Nie miał już nade mną władzy – nie mógł mi nic kazać, nie mógł wlepić żadnej kary. Tylko od czasu do czasu o coś się z nim na krótko posprzeczałem. No i tak nam się życie toczyło. Odwiedziny u rodziców nie były może największą przyjemnością, ale zjawialiśmy się u nich z żoną regularnie. Nie chciałem robić przykrości mamie, a jednocześnie nie mogłem całkiem odwrócić się od ojca. Zapomnieć, że na swój pokrętny sposób nas kocha. Nie mogłem też odizolować od niego wnuków – tym bardziej że traktował je naprawdę przyzwoicie. Myślałem tak do chwili, gdy zrobił coś, co zupełnie nas podzieliło. Coś, co udowodniło, że ma bardzo poważne problemy z emocjami, i nie potrafi się liczyć z uczuciami innych ludzi.
To było przed feriami
Zdecydowaliśmy z żoną, że pojedziemy w góry, bo już trzy lata z rzędu byliśmy nad jeziorem. Do tej pory braliśmy naszego psa ze sobą, ale piętnastoletnia Tola była już za stara i zbyt schorowana, by zmuszać ją do tak dalekiej podróży. Uznaliśmy więc, że najlepiej będzie, jeśli zostanie z moimi rodzicami. Teściowie mieszkali zbyt daleko, by zostawiać ją u nich.
– Trzeba będzie gadać z ojcem, matko święta… – jęknąłem ciężko na myśl o tym, co od niego usłyszę.
– Ja z nim pogadam. Spokojnie, wobec mnie jest łagodniejszy – obiecała żona.
No i załatwiła sprawę, choć nie obyło się bez narzekania. Ojciec stękał, że pies jest za stary, że śmierdzi i trzeba z nim łazić po „osranych trawnikach”. Zarzekał się też, że nie będzie po Toli sprzątał kup i nie ma też zamiaru podawać jej żadnych leków.
– Mama jej da. Tolka jest przebadana, a do weterynarza podejdziemy z nią tuż przed wyjazdem. Trzeba ją będzie tylko karmić i wyprowadzać – zapewniła go małżonka, a on marszczył brew, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości nerwowej.
Ale dla dobra sprawy, milczałem.
– Ja na dwór nie będę z nią latał… Będzie musiała zaczekać, aż mama wróci z pracy – sapnął. Był na wcześniejszej emeryturze, a mamie jeszcze parę lat brakowało.
– Jak raz w ciągu dnia pójdziesz, to nic ci się chyba nie stanie. No, zgódź się, Andrzejku… – wtrąciła się mama. – Ja ją wyprowadzę rano i wieczorem. Tobie zostanie tylko jeden spacer w południe.
Jeszcze trochę kaprysił, narzekał, ale się zgodził. Całe szczęście, że Tolka to spokojny pies. Wzięliśmy ją ze schroniska, gdy miała siedem lat i zdążyła się u nas zestarzeć. Miała problemy z nerkami i powoli wysiadał jej kręgosłup, więc nie trzeba było z nią za wiele spacerować. Po przyjściu do domu, od razu kładła się spać.
– Nie martw się – powiedziała żona, gdy oddawaliśmy ją przed wyjazdem. – Mama się nią zajmie, jak trzeba.
Nie martwiłem się, po prostu żal mi się było z nią rozstawiać. O co, zresztą, miałbym się martwić? Ojciec nie jest może najwrażliwszym człowiekiem pod słońcem, ale pies to nie dziecko.
Wytrwa bez nadmiernych czułości
Po pożegnaniu z Tośką pojechaliśmy na bardzo fajne ferie. Bawiliśmy się wyśmienicie, nawet mimo tego, że pogoda była w kratkę. Graliśmy w gry, spacerowaliśmy po połoninach, coś tam zwiedzaliśmy. Regularnie dzwoniłem też do mamy i pytałem, jak tam pies, czy nie za bardzo im przeszkadza. Ona zawsze odpowiadała, że ani trochę, i żebym się dobrze bawił. Muszę przyznać, że niczego w jej głosie wtedy nie wyczułem. Nie zorientowałem się, że coś przede mną ukrywa… Przez wiele lat uczyła się przy ojcu maskować prawdziwe emocje, więc udało się jej mnie oszukać. Że coś jest nie tak, spostrzegłem dopiero, gdy przyjechałem po Tolę. Mama otworzyła mi ze łzami w oczach.
– Co się stało? Coś z tatą? – zapytałem wystraszony.
– Nie, nie… Z ojcem wszystko w porządku – wydukała mama.
– To co się stało? Mamo… – pochyliłem się, żeby spojrzeć jej w oczy.
– Boże, Boże dzieci się zapłaczą… Musieliśmy uśpić Tolę…
– Tolę? Ale dlaczego?! – zdębiałem.
– Nie denerwuj się. Pogorszyło jej się bardzo i ojciec był z nią u weterynarza i… Lekarz powiedział, że przykro mu, ale nic się nie da zrobić…
– Mamo! Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? Mamo! Przecież…
– Nie chcieliśmy was martwić… Mieliście taki wspaniały urlop…
Patrzyłem na nią przez chwilę i wtedy do mnie dotarło. Wtedy skojarzyłem, że ma wymalowany na twarzy nie tylko smutek i rozżalenie, ale też co innego. Te same emocje, którym ulegała za każdym razem, gdy próbowała nie dopuścić do kłótni między mną a ojcem.
– Mówisz, że to tata był z nią u weterynarza? – zapytałem drżącym głosem.
– Tak.
– Gdzie on jest? – wszedłem do środka, ruszyłem w kierunku pokoju,
– Michał, daj spokój – jęknęła mama.
Ojciec siedział w swoim ulubionym fotelu i nawet nie wstał, gdy mnie zobaczył. Spojrzał tylko buńczucznie. Słyszał, jak rozmawiam z mamą w przedpokoju i wiedział, że idę go wypytać o uśpienie psa. A przecież nigdy się przed nikim nie tłumaczył. A gdzie tam! On?! Jakby to wyglądało!
– Powiedz mi, co powiedział weterynarz. Dlaczego z nią do niego poszedłeś? – zacząłem z grubej rury.
– Dzień dobry, miło cię widzieć – odparł z przekąsem. – Zaczęła robić pod siebie, fajdała mi w domu. Zabrałem ją do lekarza, a ten powiedział, że ma starczy zanik mięśni, że ślepnie powoli i już niedługo pociągnie.
– To już wiedzieliśmy, a mimo tego nie zdecydowaliśmy się na uśpienie. W domu nie brudziła. U nas nic takiego się nie działo!
– Ale u nas zaczęła.
– Ile razy?
– Co ile razy?
– Ile razy narobiła?
– Nie będę liczył psich gówien…
– Kurna, nie mogłeś wyprowadzać jej częściej? Nie mogłeś wytrzymać tych paru dni do naszego powrotu?
– Nie taka była umowa, żebym z nią latał co chwila!
– Dwa tygodnie nas nie było. Nie mogłeś tego zrobić, do cholery?! – wkurzyłem się na całego i podniosłem głos.
– Hamuj się. Jesteś u mnie w domu! – ryknął rozwścieczony. – Lekarz powiedział, że już można, to załatwiłem sprawę! Już dawno powinniście to zrobić. Oddałem ci tylko przysługę. Żadne z was nie miało odwagi, więc ktoś musiał ją zaprowadzić. Gdybyś miał jaja, nie musiałbym cię wyręczać!
– Mam cię dość… – syknąłem. – Mam cię dość do końca życia… Rozumiesz?! Mam cię dość od wielu lat…
– Uważaj na słowa, gówniarzu!
– Nie jestem dla ciebie gówniarzem. I gdybym mógł wybierać, to nie chciałbym być twoim synem!
Wyszedłem
Byłem tak wściekły, tak koszmarnie rozżalony, że od razu poszedłem do pobliskiego gabinetu weterynaryjnego. Domyślałem się, że ojciec nie pofatygował się dalej niż te dwieście metrów od domu. Kiedy weterynarz usłyszał, z czym przychodzę, po prostu zdębiał! Potwierdził, że przed kilkoma dniami usypiał takiego psiaka, przyznał, że przyprowadził go starszy pan, który podał się za właściciela. Wyjaśnił też, że nie ma sposobu, by przed uśpieniem zwierzęcia w jakikolwiek sposób potwierdzić, że ktoś jest jego właścicielem lub nie.
– A pan, który z nim przyszedł, zapewniał, że nim jest – powiedział lekarz. – Podpisał wszystkie potrzebne dokumenty. Ja mam te papiery u siebie, mogę panu pokazać.
– Ale to nie był jego pies! – wściekałem się. – Nie miał prawa!
– On poświadczył, że pies jest jego. Bardzo mi przykro, ja… ja pierwszy raz spotykam się z taką sytuacją. Proszę zgłosić sprawę na policję. Ja będę chętnie zeznawał…
Przyznam, że miałem ochotę przejść się na komisariat, ale odpuściłem. Musiałem wrócić do domu i powiedzieć dzieciom, że Tolce nagle się pogorszyło, i już jej nie ma. Oczywiście przemilczałem fakt, że dziadek uśpił ją, bo jest potworem – nie miałem ani sumienia, ani odwagi, by przytłaczać dzieciaki prawdą… Od tego czasu bywamy u moich rodziców bardzo rzadko. Ja praktycznie nie odwiedzam ich wcale, bo zawsze, gdy szykuje się wizyta, znajduję sobie jakieś usprawiedliwienie. Szukam też okazji, aby zobaczyć się tylko z mamą. Gdy już wpadnę na ojca, kiedy jest w domu, panuje między nami wrogie milczenie. Nie mam zamiaru więcej udawać, że wszystko jest w porządku. To, co zrobił, zasługuje na potępienie. Skrzywdził mnie, skrzywdził moje dzieci. Ma szczęście, że nie zgłosiłem sprawy na policję. Nie zrobiłem tego tylko ze względu na mamę…
Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”