„Mój ojciec przepił wszystko, łącznie z meblościanką i kryształami. Matka go nie zostawiła, więc tkwiłam w tym syfie”

załamany mężczyzna fot. iStock, FG Trade
„Odłożone w kredensie banknoty magicznie wyparowały – przemieniając się w alkohol niczym woda w wino w Kanie Galilejskiej”.
/ 20.02.2024 21:15
załamany mężczyzna fot. iStock, FG Trade

Mówią, że wszystko jest dla ludzi. Niby tak, ale nie dla wszystkich. Trzeba znać granice, których przekraczać nie wolno. Tak, by nie wyrządzić szkody sobie i najbliższym. Niestety, nie wszyscy to potrafią, o czym sama boleśnie się przekonałam…

Miłe złego początki

Moi rodzice poznali się mając niewiele ponad 18 lat. Podobno ojciec był fajnym, wesołym i dowcipnym chłopakiem, w którego towarzystwie czas mijał szybko i przyjemnie. Matka wspominała, jak dobrze się z nim tańczyło na domówkach czy weselach. Niestety, tańce kończyły się z chwilą, gdy ojciec „przyjął” zbyt dużą dawkę alkoholu.

W tamtych czasach pijał okazjonalnie, na tego typu imprezach właśnie. Nikt nie uważał tego za problem, w końcu większość była zdania, że alkohol do dobrej zabawy jest wręcz niezbędny. Niestety, ojciec nie znał umiaru i zazwyczaj w połowie imprezy był już nawalony jak świnia. Tego oczywiście we wspomnieniach matki już nie słyszałam. W rodzinie krążyły jednak legendy o „słabej głowie” mojego ojca.

Matka wychodząc za niego z całą pewnością nie wiedziała, w co się pakuje. Okazjonalne picie nie było przez nikogo uważane za coś złego. A że z biegiem czasu okazje zaczęły zdarzać się coraz częściej? Oj tam, człowiek szczęśliwy, to napić się musi! Tak jak choćby na własnym weselu – po którym ojciec trzeźwiał podobno tydzień. No co, przecież musiał jakoś uczcić fakt, że poślubił najbardziej wyrozumiałą (jak się później miało okazać) kobietę w okolicy!

Albo takie na przykład narodziny córki, czyli mnie. Toż to dopiero była okazja do picia! Nawet szef w pracy zrozumiał, że człowiek nie wielbłąd, pić musi. I dał ojcu tydzień wolnego, żeby tylko na kacu, albo – co gorsza – mocno pod wpływem, do roboty nie przyszedł. Taki ludzki pan był z tego szefa. Co też oczywiście mój ojciec skwapliwie wykorzystał.

Okazja czyni pijaka

Niestety, okazje zaczęły zdarzać się coraz częściej. To już nie było tylko picie na imprezach rodzinnych czy od święta. Każdy pretekst okazywał się doskonały do tego, żeby się napić. Najpierw pił z kumplami – czy to w domu któregoś z nich, czy w knajpie (z której wyrzucano ich, gdy nie byli w stanie utrzymać się na krześle czy samodzielnie uregulować rachunku). Później zaczął też pić w pracy – „jak to w budowlance”, jak mawiano wokół.

Póki było to jedno piwko wypite „na robocie”, znów nikt nie widział w tym problemu. Ojciec nie miał do czynienia z elektryką, z reguły nie pracował też na wysokościach, więc browarek w jego mniemaniu (i zdaniem większości jego kolegów) nie mógł w niczym zaszkodzić. Jednak na tym jednym piwku się nie kończyło, po pracy były kolejne, albo i coś mocniejszego. Ojciec coraz częściej szedł do pracy „wczorajszy” i dzień zaczynał od „klinika”.

Z biegiem czasu ojciec zaczął wracać z pracy coraz bardziej pijany.

– Jureczku, piłeś? – dziwiła się matka.

– Alinko, no piwko przy robocie wypić trzeba. Wiesz, żeby się mury nie rozeschły, jak to mówią.

– Ale to chyba nie było jedno piwko, bo mocno zawiany jesteś – matka była mistrzynią eufemizmów.

– No kochanie, gorąc był straszny, pić się chciało, to po drugie sięgnąłem. A ścięło mnie, bo mi śniadania do roboty nie dałaś.

I w ten sposób matka stawała się winna temu, że ojciec schlał się w robocie. Za co go zresztą gorliwie przepraszała.

To był początek końca

Czasy, gdy ojciec wypijał jedno piwko „na robocie”, minęły bezpowrotnie. Pił coraz częściej i coraz więcej. Przez pewien okres kumplom udawało się go kryć. Ale w końcu nadszedł dzień, w którym mój ojciec stracił pracę.

– Alinko, świętujemy! – pojawił się nagle z flaszką w domu.

– Jureczku, bój się Boga, a co ty w domu robisz? – zdziwiła się matka. – Przecież ty w pracy powinieneś być!

– Oj tam, kobieto, nie marudź! Świętujemy! Chodź, napij się ze mną! – wykrzykiwał, stawiając szkło na stole.

– Ale co świętujemy, Jureczku?

– Alinko, masz przed sobą wolnego człowieka!

– Co też ty opowiadasz, Jureczku?
– Ten idiota wywalił mnie z roboty, wyobraź sobie!

– Twój szef? Zwolnił cię? Jezus Maria! – zatrwożyła się matka.

– Tak, zwolnił. Przyszedł z jakimś smutnym urzędasem na budowę i zaczęli się czepiać, że ja pijany jestem. Wyobraź sobie, policję chcieli wzywać! No to się pożegnałem z nimi! – obwieścił, wyraźnie z siebie zadowolony.

Tego dnia ojciec spił się do nieprzytomności, z trudem zawlokłyśmy go do łóżka. Matka płakała całą noc, martwiąc się, jak wyżyjemy z jej niewielkiej pensji. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że może być znacznie gorzej.
Ojciec praktycznie nie trzeźwiał. Picie stało się sensem jego życia. Kupował alkohol z mocno niepewnych źródeł, sam pędził też bimber w domu.

Czasem przychodził do domu z kumplami od kieliszka, częściej jednak pił u kogoś. Albo wystawał z podobnymi do niego pod sklepem, gdzie od czasu do czasu udawało mu się dostać flaszkę na zeszyt. Coraz bardziej upodabniał się do kolegów – żuli, a ja coraz bardziej wstydziłam się przed koleżankami i kolegami, że to mój ojciec.

Matce zaczęły znikać z portfela pieniądze, kilka razy musiała pożyczać od znajomych i rodziny na czynsz, bo odłożone na ten cel w kredensie banknoty magicznie wyparowały (przemieniając się w wódkę niczym woda w wino w Kanie Galilejskiej). Z czasem ojciec zaczął wynosić z mieszkania co cenniejsze przedmioty: biżuterię matki, kryształy, sprzęty elektroniczne.

Miałam tego dosyć

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły zapłakana. Ktoś widział, jak mój ojciec wynosił z domu meble, żeby je sprzedać i mieć kasę na wódę. Rozeszło się po szkole, wielu śmiało się ze mnie i wytykało mnie palcami. Matka od razu zainteresowała się, co się stało, czemu płaczę.

– Nic – odpowiedziałam, pochlipując. – Zupełnie nic.

– Córcia, no przecież widzę, że jednak coś – naciskała matka.

– Ta, widzisz – mruknęłam. – Wszystko widzisz, tylko nie to, że wyszłaś za mąż za pijaka!

– Nie mów tak o ojcu! – zareagowała histerycznie.

– A jak mam mówić? Moczymorda?!

– Zabraniam ci… – zaprotestowała słabo.

– Co ty mi możesz zabraniać? Jak nawet nie potrafisz tego pijaczyny upilnować, żeby ci gratów z mieszkania nie wynosił. Przecież on już przepił wszystko, co dało się wynieść z domu. Nawet meblościankę! Stałam się pośmiewiskiem w szkole przez niego…

Matka jednak wciąż ojca usprawiedliwiała. O tym, żeby od niego odejść, nie chciała w ogóle słyszeć. Argumenty z jej ust padały różne, od „tak się nie godzi” czy „co ludzie powiedzą”, przez „ślubowałam mu przed Bogiem”, aż po „przecież to dobry człowiek jest, nigdy na mnie ręki nie podniósł”. No rzeczywiście, to było osiągnięcie, za które ojcu należał się medal! W sumie to całe szczęście, że po alkoholu nie brał się do bitki, bo i to by potrafiła usprawiedliwić.

Musiałam trwać w tym syfie, dopóki nie byłam w stanie się usamodzielnić. Co nie było łatwe, bo nawet jak już mogłam coś zarobić (nie wybrzydzałam, chwytałam się wszelkich dostępnych dla nastolatków prac dorywczych), to ojciec zaraz wiedział, że mam kasę (albo miał szósty zmysł, albo w naszym mieście wieści się zdecydowanie za szybko rozchodziły). Mogłam ją nie bardzo dobrze schować – i tak potrafił ją znaleźć i przepić.

Mnie się udało

Na szczęście nie należę do osób, które się łatwo poddają. Na znikające oszczędności znalazłam sposób, na to, by wyrwać się z domu raz na zawsze – też. Dziś mam własną rodzinę: wspaniałego, kochającego męża, a niebawem urodzi nam się dziecko. Piotr nie pije w ogóle, a znając moją historię, zaproponował, by nasze wesele odbyło się bez alkoholu. Byłam zdumiona, ale nasi goście wykazali się zrozumieniem i doskonale bawili się na trzeźwo.

Mam za sobą kilka lat terapii. Namówił mnie do niej mój mąż i jestem mu za to bardzo wdzięczna. Dzięki stosunkowo wczesnemu kontaktowi ze specjalistą nie doświadczam już praktycznie skutków syndromu DDA w moim dorosłym życiu. Przepracowałam swoje traumy i z ekscytacją (choć oczywiście i odrobiną niepewności) oczekuję na narodziny naszej córeczki. Staram się nie myśleć o tym, czy sprawdzę się jako matka.

Z ojcem nie mam kontaktu. Z matką widuję się od czasu do czasu. Nie skarży się, ale wiem, że jest jej ciężko. Nadal jednak nie chce sobie pomóc. Udaje, że nie ma problemu i tłumaczy, jaki to ojciec jest biedny i skrzywdzony przez życie. Oby tylko w przyszłości nie stał się dla niej jeszcze większym ciężarem, niż jest obecnie.

Czytaj także:
„Teściowa wiecznie mnie krytykowała i wytykała błędy. Myślała, że weźmie mnie pod pantofel, tak jak męża i syna”
„Uciekłem z domu, bo dość miałem patologii. Jedynym hobby ojca było sączenie trunków i mówienie, że jestem do niczego”
„Brat ukrywał prawdę przez lata, bo bał się, że tajemnica zniszczy naszą rodzinę. Nie był tym, za kogo się podawał”

Redakcja poleca

REKLAMA