Rodzina… Wierzyłam, że moja jest niczym skała. Mam męża, który zawsze mnie wspierał w najtrudniejszych chwilach, i dwoje wspaniałych, już dorosłych dzieci. Michał jest informatykiem, trzy miesiące temu urodziła mu się córeczka. A Joanna pracuje jako dziennikarka w lokalnej telewizji i ma dwóch synków; strasznie kochane bliźniaki, Krzysia i Szymona.
Kilka dni temu córka przyszła do mnie po południu, prosto z pracy. Od razu poznałam, że ma jakiś problem – była zamyślona i jakby smutna.
Nakarmiłam ją zupą, którą zjadła bez zwykłego apetytu, potem zaparzyłam mocnej herbaty. Mój mąż był jeszcze w pracy, więc nikt nam nie przeszkadzał, ale nie popędzałam córki. Wiedziałam, że prędzej czy później pęknie i powie, co ją gryzie.
Bił mamę, bił mnie, Boże, jak strasznie nas katował!
Miałam rację. W pewnej chwili Joasia wyjęła z torebki kopertę z jakąś urzędową pieczątką…
– Mamuś, to pewnie nic takiego i nie ma się czym przejmować – powiedziała, wyjmując z koperty list.
– Zwyczajna pomyłka sądowa. No bo zobacz, jakiś facet, którego nie znam, żąda ode mnie alimentów.
On twierdzi, że jestem jego wnuczką. Absurd! Pewnie pomylił mnie z kimś innym, w końcu noszę popularne nazwisko. Wkrótce wszystko się wyjaśni…
Mój Boże, jak bardzo chciałam wtedy jej przytaknąć i powiedzieć: „Oczywiście, kochanie, że się wyjaśni. Przecież to nie może być twój dziadek, obu swoich dziadków znałaś, i oni już nie żyją. Sąd to stwierdzi i oddali pozew. Wszystko będzie dobrze”.
Ale wiedziałam, że dobrze nie będzie.
Znałam bowiem doskonale nazwisko tego mężczyzny i wiedziałam, że faktycznie jest dziadkiem Joanny.
Dlaczego? Bo to mój ojciec.
Nie widziałam go od czterdziestu lat. Kiedy jednak odczytałam jego nazwisko na sądowym dokumencie, zwyczajnie zabrakło mi tchu. Stężałam niczym posąg, zupełnie jak w dzieciństwie, gdy słyszałam jego kroki na schodach. Wtedy nasłuchiwałam, usiłując stwierdzić, jak bardzo jest pijany. Najlepiej było, kiedy szedł prawie na czworakach, bo wtedy od razu po wejściu do domu walił się na łóżko i zasypiał.
Najgorzej, jeśli wypił niewiele, bo wtedy wracał wściekły, i tylko szukał pretekstu do awantury.
Bił nas, Boże, jak bardzo!
Mama starała się mnie chronić, ale nie zawsze jej to wychodziło. Następnego dnia, cała posiniaczona, szłam do przedszkola, a wychowawczynie odwracały głowy, gdy zdejmowałam koszulkę. Nie wiem, dlaczego nie reagowały. Może dlatego, że ojciec, złota rączka, naprawiał im za darmo telewizory, radia, pralki.
W każdym razie nikt mi nie pomógł. A mama za bardzo się bała, żeby od ojca odejść. Pamiętam, jak kiedyś podsłuchałam jej rozmowę z babcią. Mama powtarzała z płaczem, że nawet jeśli ucieknie, to ojciec ją wszędzie znajdzie, i że nie da jej rozwodu.
To Tadeusza nazywałam tatą – był nim dla mnie – Zrozum, on cię kiedyś zabije. I Madzię też! – uświadomiła ją babcia.
I to ona w końcu wyrwała nas z tego zaklętego kręgu zła. Załatwiła mamie pracę na drugim końcu Polski, a potem dopilnowała, aby ta wreszcie złożyła papiery rozwodowe. Kiedy miała się odbyć rozprawa, poprosiła swojego sąsiada, aby towarzyszył mamie w sądzie. Ojciec oczywiście natychmiast się na niego rzucił, myśląc, że to jej kochanek, a facet był policjantem… Mama nie tylko dostała rozwód, ale jeszcze ojca zapuszkowano za użycie przemocy wobec władzy.
Po rozwodzie ani on nas nie szukał, ani my jego. Mama, nie chcąc mieć więcej z nim do czynienia, zrezygnowała nawet z alimentów. Wprawdzie jakieś zasądzono, lecz ojciec i tak nigdy nie płacił, a ona się o nie nie upominała, dla świętego spokoju.
Powoli zapominałyśmy o istnieniu tego człowieka. Mama poznała bardzo miłego faceta i po jakimś czasie zdecydowała się mu zaufać. Wyszła za mąż i dobrze zrobiła, bo Tadek był bardzo dobrym człowiekiem…
Tak naprawdę to jego uważałam zawsze za ojca, on mnie wychował, ukształtował. Do Tadeusza mówiłam „tato”, a moje dzieci „dziadku”. Ani syn, ani córka nigdy nawet nie wiedzieli o istnieniu innego, rodzonego dziadka. Kiedy bowiem skończyłam osiemnaście lat, wystąpiłam o zmianę nazwiska na nazwisko Tadeusza.
Byłam pewna, że mój biologiczny ojciec na zawsze zniknął z naszej rodziny. Nie miałam pojęcia, co się u niego teraz dzieje, i nic mnie to nie obchodziło. Do głowy by mi nie przyszło, że kiedykolwiek jeszcze o nim usłyszę…
Byłam w szoku, czytając sądowy dokument. Jak śmiał wyciągać swoje pijackie łapy po pieniądze Joanny! Co ona miała z nim wspólnego? Nic! Najwyżej kilka jakichś głupich genów! Tak, ale one właśnie zaważyły na tym, że mój rodzony ojciec miał prawo złożyć wniosek w sądzie o alimenty.
To były dla mnie prawdziwie ciężkie chwile, kiedy musiałam wyjaśnić córce, kim jest człowiek, który ją pozwał. Była wstrząśnięta i długo nie potrafiła zrozumieć, jak mogłam przed nią tak długo ukrywać prawdę.
Stary, schorowany, ale serce ma wciąż z kamienia
– Zrozum, kochanie, byłam pewna, że ani ty, ani Michał nigdy nie będziecie musieli mieć do czynienia z tym potworem! Ja właściwie o nim zapomniałam – tłumaczyłam jej.
Niestety, drań sam o sobie nam przypomniał. Jak to się stało, że odnalazł Joannę i dlaczego to ją, a nie mnie pozwał o alimenty? Z tym pytaniem zwróciliśmy się do adwokata.
– Może pani ojciec jest pijakiem, ale ma dobrego doradcę – stwierdził mecenas. – Poznał najpierw pani sytuację materialną i dowiedział się, że pani i mąż żyjecie skromnie.
To prawda, mój mąż zarabia niewiele, a ja po wypadku komunikacyjnym, w którym brałam udział kilka lat temu, mam tylko skromną rentę.
– Ale dlaczego pozwał tylko Asię, a nie Michała? – zastanawiałam się.
– A skąd pani wie, że syn także nie dostanie takiego wezwania?
Dostał! Jego także pozwał mój ojciec. I tak oto całą rodziną trafiliśmy w sam środek koszmaru. W dodatku mój ojciec ma wielkie szanse, aby z nami wygrać tę potyczkę…
– Niestety, pani matka nigdy nie zadbała o to, aby mu odebrać prawa rodzicielskie, a trzeba było kuć żelazo, póki gorące. W dodatku jeszcze przed rozwodem wyprowadziła się na drugi koniec Polski, zacierając za sobą ślady. Pani ojciec będzie mógł zatem dowodzić, że chciał płacić alimenty i brać udział w pani wychowaniu, ale mu to uniemożliwiono – usłyszałam.
Co za ironia losu! Ja przecież też przyjęłam nazwisko ojczyma, co oczywiście mój ojciec natychmiast wykorzystał w sądzie. Ten łajdak twierdził, że byłam przeciwko niemu nastawiona przez matkę, i sama nigdy nie zainteresowałam się jego losem. A on mnie szukał, na co ma świadków. I w końcu znalazł… A że tylko po to, aby moje dzieci zaczęły płacić mu alimenty? No cóż, jest dzisiaj już biedny i schorowany. Nie pije, bo nie jest w stanie, wątroba już nie ta i serce także.
Tylko czy on na pewno ma serce?!
Biologicznie pewnie tak, lecz jeśli chodzi o uczucia… Zobaczyłam go w sądzie pierwszy raz po tylu latach; schorowanego, starego człowieka. Ale wystarczyło, że podniósł na mnie wzrok, abym zrozumiała, że nic się nie zmienił. Przeszył mnie zimnym spojrzeniem człowieka, który zrobi wszystko, aby mnie wykorzystać i zniszczyć. Mnie i moje dzieci.
Pozostaje mi tylko nadzieja, że faktycznie jest tak chory, jak mówi, i że długo już nie pożyje. A wtedy wreszcie uwolnię się od niego na zawsze.
Czytaj także:
„Wszyscy myślą, że odbiłam przyjaciółce faceta tuż przed ślubem. Ale kiedyś to ona ukradła go mnie i to dla zabawy”
„Teściowa zatruwała mi życie, nie mogłam z nią mieszkać. W końcu spakowałam rzeczy i uciekłam do mamy”
„Kryśka kochała mnie jak głupia, a ja miałem kochanki już miesiąc po ślubie. Ulżyło mi, kiedy w końcu umarła”