Jestem trenerem piłkarskim z wykształcenia i zamiłowania. Od wielu lat pracuję z młodzikami. Nieraz już szefostwo klubu namawiało mnie, żebym zajął się starszymi chłopakami, ale ja nie mam zamiaru rezygnować z tych małolatów. Dlaczego? Bo im młodszy sportowiec, tym wdzięczniejsza przy nim praca. Moje chłopaki nie mają więcej niż trzynaście lat i w głowie im tylko sport. Żadne tam kariery, pieniądze, dziewczyny, zabawa, alkohol.
Dla nich liczy się tylko piłka
Wiem jednak, że większość z nich nigdy nie zagra zawodowo. Staram się zatem, żeby treningi były dla nich największą przygodą dzieciństwa. Aby dobrze się bawili i na zawsze zapamiętali grę w naszym klubie. Co jakiś czas zdarza mi się jednak talent. Wyjątkowy chłopak, który ma wszystko, co potrzebne do tego, by zostać prawdziwą gwiazdą. Głowę i serce do walki, warunki fizyczne i determinację do pracy.
O jednym z takich talentów chciałbym opowiedzieć, bo Paweł szczególnie zasłużył na wyróżnienie. W całej swojej karierze nie spotkałem jeszcze chłopaka, który byłby tak zdeterminowany jak on. Poznałem go, gdy był w piątej klasie szkoły podstawowej, i zapamiętałem od razu, bo na pierwszym treningu wystąpił w tych samych trampkach, w których przyszedł. Dziś, kiedy sprzętu sportowego jest pod dostatkiem, wszystkie dzieciaki mają korki na zmianę i specjalne sportowe stroje. On zagrał w tym, co miał na sobie, gdy przyprowadziła go mama. Zmienił tylko koszulkę – z takiej porządniejszej na bardziej znoszoną. Wpadł na boisko i od razu zawstydzał chłopaków w drogim sprzęcie. Matka wpatrywała się w niego jak w obrazek i dopytywała mnie, ile kosztują treningi i jak często się na nich spotykamy.
– Bo my, panie trenerze, nie jesteśmy najbogatsi. Mam w domu jeszcze dwóch takich jak on i jeszcze jedną dziewczynę. A mieszkamy daleko, jakieś dziesięć kilometrów stąd.
– Będziecie go wozić na treningi? – zapytałem, gdyż większość moich chłopaków podrzucali rodzice.
– Nie. Nie ma jak. Będzie przyjeżdżał autobusem. Da radę, już nieraz sam jechał do miasta. Przystanek mamy pod domem, a tutaj wysiada zaraz koło boiska. Pan wie, gdzie? Sto metrów dalej – wskazała kierunek, w którym należało iść na PKS.
– Jasne. A zimą? Teraz lato, ale w zimie będzie już ciemno po treningu.
– Będziemy się wtedy martwić. Coś wymyślimy. A ile trzeba zapłacić za treningi, może mi pan przypomnieć?
Przypomniałem, ale już wtedy narodziła się we mnie myśl, że jeśli ten chłopak okaże się pracowity, wart wsparcia, to pomogę im finansowo.
Szybko okazało się, że tak właśnie jest
Paweł był nie tylko wyjątkowo zdolny, ale do tego zdyscyplinowany i skromny. Nie gwiazdorzył, tylko ciężko harował, słuchając moich wskazówek. Już po czterech miesiącach zadzwoniłem do jego mamy z informacją, że nie muszą płacić za treningi, bo klub zwalnia ich z opłat. A do tego zobowiązałem się, że wspomożemy chłopaka, jeśli chodzi o sprzęt. Tak naprawdę za swoje pieniądze kupiłem mu pierwsze korki – udając, oczywiście, że to nagroda od klubu za wybitne osiągnięcia. Buty przyjął, ale o zwolnieniu z opłat się nie dowiedział. Poprosiła mnie o to jego mama.
– Chciałabym, żeby Paweł czuł się na równi z wszystkimi kolegami…
– Wiem, wiem. Nic nie powiem. Tak jak obiecałem, tak zrobiłem.
Zaciskałem też zęby, gdy widziałem, jak po każdym treningu Paweł idzie sam na autobus. Inne dzieciaki wsiadały do aut, witały się z rodzicami, opowiadały o sukcesach i porażkach, a on dreptał w samotności na przystanek. Wiele razy kusiło mnie, żeby go zawieźć do domu, aż w końcu zaproponowałem mu podwózkę. Było wtedy zimno i zanosiło się na deszcz.
– Nie, dziękuję panie trenerze. Sam dojadę – odparł dzielnie.
– Ale nie krępuj się, Paweł, ja chętnie cię podwiozę, naprawdę.
– Nie, pan musi wracać do domu, pan ma swoje sprawy.
– Żona zaczeka, wsiadaj!
– Naprawdę dziękuję. Poza tym, gdyby chłopaki zobaczyli, że mnie pan wozi, uznaliby, że jestem pupil. A ja nie chcę żadnych forów – powiedział.
Na ten argument nic nie mogłem poradzić
Odpuściłem. Ale wkrótce przyszła zima, coraz szybciej robiło się ciemno, a Paweł dalej jeździł autobusem. Jeszcze raz spróbowałem przekonać go, żeby dał się podwozić do domu – choćby w środę, kiedy to treningi zaczynaliśmy godzinę później niż zwykle – lecz też odmówił. Powiedział, że nie boi się ciemności i dojedzie PKS-em. Ale ja się o niego bałem i dlatego przez całą zimę parkowałem po treningu auto niedaleko przystanku, by z daleka przypilnować, czy wsiadł do autobusu. Robiłem to regularnie aż do czasu, gdy dzień stał się dłuższy. Tak oto przetrwaliśmy zimę i przyszła wiosna. Zaczęły się rozgrywki, w trakcie których bardzo liczyłem na Pawła. No i właśnie wtedy spotkało mnie ogromne rozczarowanie. Nagle, w ciągu tygodnia mój ulubiony zawodnik zmienił się nie do poznania. Na boisku przestał być sobą, jakby stracił wolę walki. Coraz częściej odpuszczał, przystawał, nie dochodził trudnych piłek, dawał się ograć, zagapiał. Musiałem go poganiać i mobilizować. Czekałem dwa tygodnie, nim wziąłem go na rozmowę dyscyplinującą.
– Paweł, co się dzieje? Czemu nic nie grasz? Coś z tobą nie tak, źle się czujesz…? – zapytałem chłopaka.
– Nie, trenerze, wszystko w porządku.
– Przecież widzę, że nie jest w porządku. Zachowujesz się, jakbyś nie miał siły… Odechciało ci się grać?
– Nie, na pewno nie! – wyraźnie zaczynał się denerwować.
– To może masz w domu za dużo zajęć? Pogadać z twoją mamą?
– Nie! Ja się poprawię, tylko niech pan jej nie mówi! – niemal wykrzyknął.
Zareagował tak gwałtownie, że dałem mu spokój i postanowiłem poczekać. Ale pewnie nie doczekałbym się odmiany, gdybym sam nie zdiagnozował problemu. A stało się to zupełnym przypadkiem. Któregoś razu po treningu wypadło mi coś ważnego i zamiast do domu musiałem jeszcze podjechać do centrum miasta. Wsiadłem do auta, odpaliłem silnik, wyjechałem za bramę i zobaczyłem Pawła. Szedł w stronę szkoły, co było dość dziwne, bo na autobus powinien był iść w przeciwnym kierunku. Zaparkowałem nieopodal i przyglądałem mu się z daleka. A on zatrzymał się przed głównym wejściem do naszej podstawówki i zaczął odpinać jeden z rowerów tam zaparkowanych. Schował zapięcie do plecaka i wsiadł na tego starego górala, po czym ruszył przed siebie. Pojechałem za nim, co chwila gdzieś przystając, żeby mnie nie zauważył.
Tak przez dobry kilometr...
Dopiero na wyjeździe z miasta dotarło do mnie, że on na tym rowerze pedałuje do domu. Zatrzymałem się obok niego i wysiadłem z samochodu.
– Hej, poczekaj! Co jest, Paweł? Nie jedziesz autobusem?
– Nie, nie. Dzisiaj rower. Tak dla odmiany – odpowiedział.
Był zmieszany i zaskoczony. Poznałem, że kłamie.
– Paweł, daj spokój. Mów prawdę. Jeździsz rowerem do miasta codziennie? – zapytałem wprost, a jego milczenie mówiło wszystko.
Patrzył na mnie, a w oczach zbierały mu się łzy. Wstyd i duma mieszały się z potrzebą wyznania prawdy.
– Nie macie na bilet? – dopytałem.
– Tak – kiwnął głową. – Rozumiem, dlaczego nie masz siły na treningach… Przecież to, chłopie, dziesięć kilometrów w jedną stronę!
– Dwanaście.
– Chryste! Wsiadaj do samochodu!
– A rower? – Zdejmiemy przednie koło, to wejdzie do bagażnika – uśmiechnąłem się do Pawła.
Podwiozłem go do domu i po drodze dopytywałem o sytuację rodzinną. Pożalił mi się w końcu, że nie jest najlepiej i często brakuje im pieniędzy na podstawowe potrzeby.
Chciałem go podnieść na duchu
Obiecałem, że jak będzie sumiennie trenował, to kiedyś zarobi na piłce takie ilości pieniędzy, że ozłoci całą rodzinę.
– Ale najważniejsza jest piłka! – pokiwałem palcem dla przestrogi. – Pamiętaj, że pieniądze to dodatek.
– Wiem, wiem – uśmiechnął się. – Ale co z biletem na autobus? Nie może mnie pan codziennie wozić.
– Bilet się załatwi – uspokoiłem go, postanawiając wyciągnąć jakąś kasę na wsparcie z klubu.
No i załatwiłem. Zrobiłbym dla tego chłopaka znacznie więcej, bo uważam, że wart jest każdej pomocy. Jeśli tylko opatrzność pozwoli i nie będzie miał żadnej kontuzji, kiedyś zagra w ekstraklasie. Bo to naprawdę duży talent i dzieciak z ogromną determinacją. Przez kilka tygodni Paweł przyjeżdżał na treningi, pokonując na rowerze dwanaście kilometrów. Zsiadał z niego, biegał przez półtorej godziny, a potem znów wracał, pedałując ledwo żywy. Prawdziwy wojownik. Z takim charakterem na pewno zajdzie daleko.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”