„Mój mąż wiecznie potrzebuje adrenaliny. Naraża swoje życie dla obcych, kiedy ja czekam w domu z dziećmi”

Teściowa rozbiła nasze małżeństwo fot. Adobe Stock, missty
„Mąż doskonale wyczuwał mój lekceważący stosunek do swojego nowego hobby. Między nami coraz częściej dochodziło do kłótni. Janusz znikał na całe dnie. Bo oprócz wezwań na akcje, było też wspólne świętowanie w remizie z przeróżnych okazji. Drażniło mnie to. To prości ludzie, a on, wykształcony, inteligentny facet, tyle im z siebie dawał: swój czas, umiejętności”.
/ 22.01.2023 16:00
Teściowa rozbiła nasze małżeństwo fot. Adobe Stock, missty

Kiedy tylko w naszym małym miasteczku zaczyna wyć syrena strażacka, zaczynam drżeć. Nie dlatego, że boję się pożaru. Po prostu zaraz trzasną u nas drzwi i mój mąż pobiegnie do remizy. Kilka miesięcy temu Janusz odszedł na emeryturę policyjną. Okazało się wtedy, że przyzwyczajony do ciągłych akcji i życia pełnego napięcia mąż nie może znaleźć sobie w domu miejsca. Chodził rozdrażniony z kąta w kąt. Z normalnych sytuacji tworzył problemy.

Był czepliwy i poirytowany

– To był błąd, że odszedłem tak wcześnie z pracy – narzekał.

– To nie był błąd, kochanie. Tylko ty musisz sobie znaleźć jakieś nowe zajęcie – przekonywałam go cierpliwie.

Byłam sceptycznie nastawiona do jego życia emeryta w wieku lat czterdziestu, bo wiedziałam, że nie nadaje się do siedzenia w domu. Ale praca w policji stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Janusz niejednokrotnie brał udział w zagrażających życiu akcjach. Teraz nareszcie nie musiałam martwić się o niego. Cieszyłam się, że jest w domu. Namawiałam go na założenie sklepu internetowego, żeby miał jakieś zajęcie. Ale Januszowi nie o to chodziło, jemu brakowało… adrenaliny. W końcu znalazł jej nowe źródło. Najpierw zaczął jedynie przebąkiwać, nieśmiało i delikatnie, że może by się zapisał do miejscowej ochotniczej straży pożarnej. Potem zaczął spędzać całe wieczory na śledzeniu różnych stron internetowych i serwisów poświęconych strażakom.

Długo nie wytrzymał. Pewnego dnia po prostu poszedł w odwiedziny do strażaków i okazało się, że nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby mógł zostać jednym z nich. Druhowie skierowali go na dwumiesięczny kurs. Nie byłam najszczęśliwsza z tego powodu. Zaciskałam jednak zęby, powstrzymując się od komentarzy. Byłam przekonana, że nie dotrzyma do końcu kursu i po prostu mu się znudzi. Nieraz podejmował przedsięwzięcia, które paliły na panewce. Tymczasem Janusz mnie zaskoczył. Po dwóch miesiącach pochwalił się dyplomem ukończenia kursu.

„Nareszcie wróci do domu” – odetchnęłam, ciesząc się, że będę go miała w końcu trochę dla siebie.

Niestety, myliłam się

Dopiero teraz zaczęła się prawdziwa zabawa. Mój mąż na każdy dźwięk strażackiej syreny zrywał się jak oparzony i gnał do remizy. Nieważne, co było do zrobienia w domu. Nieważne, kto z domowników go potrzebował, ja czy nasi synowie…

Jestem zazdrosna – narzekałam zmęczona jego częstą nieobecnością.

– O co? – śmiał się Janusz. – Jesteś zazdrosna o tych facetów w czarnych ubraniach i w czerwonym samochodzie? – nie opuszczał go dobry humor.

– O cały ten twój czas i zaangażowanie – tłumaczyłam mu.

– Nie przesadzaj, przecież to zaledwie kilka godzin tygodniowo – bagatelizował całą sprawę.

Nie rozmawialiśmy nigdy na poważnie o jego pracy w straży. Po co to robi, dlaczego, co mu to daje. Traktowałam tę straż jak swojego wroga. Sądziłam, że to jest swoista ucieczka przed domową nudą, obowiązkami rodzinnymi. Bo co to wielkiego jechać na sygnale do palącego się śmietnika albo do wycinki drzewa, które przewróciło się na drogę? Inne poważniejsze rzeczy raczej się nie zdarzały w miasteczku. A jeśli już, to tak jak uspokajał mnie na początku Janusz, od rzeczy poważnych była prawdziwa Państwowa Straż Pożarna. Oni, ot – zwykli ochotnicy. Nieraz myślałam o tym jak o zabawie dużych chłopców, patrząc przez pryzmat moich potrzeb, które wymagały od Janusza, by był w domu częściej, a on nie mógł temu sprostać. Mąż doskonale wyczuwał mój lekceważący stosunek do swojego nowego „hobby”.

Między nami coraz częściej dochodziło do kłótni. Janusz znikał na całe dnie. Bo oprócz wezwań na akcje, było też wspólne świętowanie w remizie z przeróżnych okazji. Drażniło mnie to. Z moich obserwacji wynikało, że jego kompani to prości ludzie, a on, wykształcony, inteligentny facet, tyle im z siebie dawał: swój czas, zaangażowanie, umiejętności.

– Dla ciebie ważniejsza jest konserwacja sprzętu pożarowego niż obejrzenie filmu z żoną – wyrzucałam mu.

– Nigdy nie mówiłaś mi, że chcesz ze mną spędzać więcej czasu. Wiecznie masz o coś pretensje i jesteś niezadowolona – wypominał z kolei Janusz. – Nic dziwnego, że wolę z chłopakami umyć samochód.

Mieliśmy poważny kryzys

Nie miałam pomysłu, jak sobie z nim poradzić!

Pewnego dnia, gdy wracałam z zakupów, zauważyłam, że ludzie mi się jakoś tak dziwnie przyglądają. Po powrocie do domu spojrzałam dokładnie w lustro, czy wszystko w porządku ze mną. Nic nie budziło moich zastrzeżeń… Zaraz potem zadzwonił telefon.

Dzień dobry, szukam Janusza – w słuchawce odezwał się męski głos.

Domyśliłam się, że to pewnie jeden z jego kolegów ze straży.

– Męża nie ma w domu, a zadzwonił pan na komórkę jego żony, czyli moją – zwróciłam mu uwagę.

– Tak, wiem, przepraszam. Janusz podał ten telefon jako drugi do kontaktu – wytłumaczył się grzecznie. – Niestety, on swoją pewnie wyłączył, a chciałbym przekazać, że burmistrz miasta chciałby się z nim spotkać.

– A w jakiej sprawie? – zdziwiłam się.

Po drugiej stronie zapadła cisza, po czym usłyszałam:

To pani nic nie wie? – mężczyzna był zaskoczony.

– Burmistrz chciałby podziękować pani mężowi. Za jego postawę jako strażaka… – dodał.

– Ach, tak – przytaknęłam.

„Pewnie znowu jakieś święto, na którym burmistrz chce zaistnieć i zwrócić na siebie uwagę – uśmiechnęłam się sama do siebie. – Tylko dlaczego Janusz wyłączył komórkę, przecież właśnie telefon był jego kontaktem z druhami ze straży… Rzadko go wyłącza”.

Zaniepokoiło mnie, że wciąż nie było go w domu. Pamiętałam jak przez sen, że wrócił ze zbiórki w nocy. Pewnie aby mnie nie denerwować i nie prowokować do kolejnej kłótni, położył się w salonie. Rano już się nie spotkaliśmy. Sądziłam, że znowu pobiegł do straży, ale jak się przekonałam, tam też go nie ma. Próbowałam sama do niego zadzwonić, jednak telefon milczał.

„Może się rozładował?” – pomyślałam.

Jakieś dwie godziny później zaterkotał dzwonek do drzwi.

Zapomniałeś kluczy? – krzyknęłam, idąc do przedpokoju.

Zdziwiłam się jednak, bo przede mną stała kobieta. Wyglądała niedobrze. Miała włosy w nieładzie, oczy podkrążone, rozpiętą kurtka. Widać, że wygląd nie był dla niej w tej chwili istotny…

Pani do mnie? Słucham panią – odezwałam się zaskoczona.

– Przyszłam, żeby podziękować – powiedziała, głośno przełykając ślinę.

– Nie bardzo rozumiem… – pokiwałam głową zdezorientowana.

– Pani mąż dziś w nocy wyniósł z pożaru naszego domu moje dwie córeczki… – zaczęła i nagle jej oczy się zaszkliły, a po policzkach popłynęły łzy. – Tylko on się odważył! Dzieci spały w swoim pokoju. Ja na nocnej zmianie. Mój mąż poszedł pić do sąsiada… A pani mąż wszedł w te płomienie i wyniósł je… – rzucała strzępki zdań.

Musiała być jeszcze w szoku

Ja zresztą też zaczynałam czuć oszołomienie. Nie miałam pojęcia, co się działo w nocy! Nie wiedziałam, gdzie teraz jest Janusz. A może gorzej się poczuł i pojechał do szpitala? Sytuacja zaczynała coraz poważniej się komplikować.

Wszystko w porządku z dziewczynkami? – zapytałam kobietę, by oderwać myśli od Janusza.

– Tak, tak… Są trochę poparzone… Ale są… żyją – zapewniła szczęśliwa.

Dopiero teraz rozpłakała się na dobre. Nie wiedziałam, co mam z nią zrobić. Rozumiałam ją. Mogła stracić dzieci. Czy matkę może spotkać coś straszniejszego? Podałam jej szklankę zimnej wody i obiecałam, że podziękowania przekażę mężowi. Dopiero wtedy wyszła. Niedługo potem wrócił Janusz. Odetchnęłam z ulgą na jego widok. Był cały i zdrowy, lecz dziwnie smutny i małomówny, jak na to wszystko, co się stało. Zamyślony siadł w kuchni. Sądzę, że w ogóle nie miał zamiaru mi czegokolwiek opowiadać.

Burmistrz zaprasza cię do urzędu miasta – odezwałam się w końcu.

Popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

– Była też tutaj ta kobieta, której dzieci uratowałeś – dodałam cicho.

Czyli już wiesz? – spojrzał na mnie.

– Tak. I chciałabym cię przeprosić – zaczęłam. – Nie powinnam tak lekceważyć tego, co robisz. Myślałam tylko o swoich potrzebach – wyznałam. – Byłam zazdrosna, że dla straży jesteś na każde zawołanie, a ja jestem na drugim planie – żaliłam się.

– Ja też cię przepraszam – odezwał się Janusz; jego słowa mnie zaskoczyły. – Chodziłem dziś prawie cały dzień po miasteczku. Chciałem uciec przed tymi spojrzeniami i gratulacjami. Tak naprawdę uświadomiłem sobie, że ryzykowałem swoje życie dla kogoś… Nie wiem, czy chcę nadal to robić. Czy chcę poświęcać czas dla innych, gdy moja rodzina czeka na mnie w domu – westchnął. – Czy wybaczyłabyś mi, gdybym zginął? – popatrzył na mnie.

– Nie zginąłeś i nie zginiesz! – wtuliłam się w jego ramiona; włosy pachniały mu jeszcze dymem. – Dziś zrozumiałam, że twoja nowa służba ma sens, że szukasz w życiu czegoś więcej, jakiejś wartości – przyznałam się.

Poczułam ciepłe usta Janusza na swojej skroni.

– Będę więcej w domu, obiecuję! – powiedział. – Nie chcę was stracić.

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA