„Mój mąż prawie zabił naszego siostrzeńca. To moja wina, bo nie protestowałam, gdy chciał wsiąść do auta po pijaku”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Poczułam jak wchodzimy w zakręt i nagle... trach. Auto wypadło z drogi i stoczyło się po skarpie… Mój siostrzeniec był nieprzytomny, z czoła płynęła mu krew. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu”.
/ 09.12.2021 12:14
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Nie zapomnę chwili, w której karetka podjechała pod szpital. Siostra już czekała. Zapłakana, roztrzęsiona. Chciałam ją przytulić, pocieszyć, zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ale mnie odepchnęła „Nigdy ci tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy! Nie chcę was więcej widzieć na oczy!” – krzyknęła, patrząc na mnie z nienawiścią i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, ruszyła za ratownikami, którzy wieźli jej synka na SOR. Gdyby zatrzymała się choć na sekundę, toby usłyszała, że chciałabym cofnąć czas. A wtedy na pewno nie pozwoliłabym Andrzejowi nawet zbliżyć się do samochodu.

To miała być wspaniała niedziela

Znajomi – Kasia i Edward zaprosili nas do siebie na działkę za miastem. Ucieszyliśmy się, bo mieliśmy już serdecznie dość tej domowej izolacji. Tak jak dawniej, pełną piersią. Znajomi jechali z dwójką swoich pociech, więc i my postanowiliśmy zabrać ze sobą mojego siedmioletniego siostrzeńca. Sami nie mieliśmy dzieci, więc Marcinek był naszym oczkiem w głowie. Gdy tylko mogliśmy, fundowaliśmy mu różnego rodzaju atrakcje…

– Słuchaj, Ewa, ci nasi przyjaciele to naprawdę fajni ludzie. A ich dzieci są niemal w wieku Marcina. Będzie grill, pieczenie pianek. No i mały będzie się mógł wreszcie wybiegać – przekonywałam siostrę. Zgodziła się.

Okazało się, że chce zrobić generalne porządki w szafach i wyjazd dziecka na cały dzień był jej na rękę.
Siostrzeniec był zachwycony czekającą go wyprawą. Gdy podjechaliśmy pod dom, stał pod klatką, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę.   

– Tylko błagam, nie spuszczajcie go z oczu. Wiecie, że miewa szalone pomysły – krzyknęła Ewa, gdy pakowałam małego do samochodu.

– Możesz być spokojna. Włos mu z głowy nie spadnie. Wiesz, że możesz nam zaufać – zapewniłam ją.
Rozumiałam ją. Marcinek był  jej jedynym synem. Ewa wychowywała go sama, bo jej mąż odszedł niedługo po narodzinach małego. Po porodzie lekarze powiedzieli, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Chuchała więc na synka i dmuchała, czasem aż do przesady. Gdyby coś mu się stało…

– Nie martw się, wszystko będzie w najlepszym porządku. Odstawimy ci go do domu, całego i zdrowego. Przysięgam na wszystkie świętości – powtórzyłam na koniec.

Piwo to właściwie nie jest alkohol – przekonywał

Dzień był wyjątkowo ciepły i piękny, więc na działce bawiliśmy się świetnie. Wszystko odbywało się zgodnie z planem. Dzieciaki hasały wśród zieleni, a my rozłożeni na leżakach łapaliśmy ciepłe promienie wiosennego słońca i raczyliśmy się karkówką i kiełbaskami z grilla.

– Ojej, chyba muszę wypić kieliszeczek czegoś mocniejszego na trawienie – westchnął nagle mój mąż, łapiąc się za brzuch. – Inaczej nie wstanę z tego leżaka przez trzy dni – dodał i mrugnął do Edwarda. Ten natychmiast postawił na stole butelkę wódki.

– Ani mi się waż! Pamiętaj, że dziś wieczorem wracamy do domu – zaprotestowałam.

– Ale tylko jeden, malutki. Dla zdrowia – patrzył na mnie błagalnie.

– Mowy nie ma! Gdybym miała prawo jazdy, mógłbyś wypić nawet dwa. Nie zastąpię cię za kierownicą! – zdenerwowałam się

– A, no tak… To może chociaż małe, zimne piwko? To właściwie nie alkohol tylko napój. I to taki, którego organizm szybko się pozbywa – upierał się Andrzej.

Spojrzałam na zegarek. Zbliżała się dopiero czternasta. Do odjazdu zostało nam dobrych kilka godzin.

– No dobrze, ale tylko jedno – uległam dla świętego spokoju.

Mijały kolejne godziny. Z jednego małego piwa zrobiły się dwa, potem trzy. Próbowałam protestować, ale mąż nic sobie z tego nie robił. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę mu przyłożyć. Kasia natychmiast to zauważyła.

– Tylko się nie denerwuj, bo dzień sobie zepsujesz. Baw się, odpoczywaj. A jak Andrzej wypije za dużo, to najwyżej zostaniecie u nas na noc – zaczęła mnie uspokajać.

– Możemy? Nie sprawimy kłopotu? – dopytywałam się.

– Ależ skąd! Miejsca nie brakuje. Wyśpicie się i świtem wszyscy bezpiecznie wrócimy do miasta – uśmiechnęła się przyjaciółka.

Posłuchałam jej rady i przestałam strofować męża. Byłam pewna, że do domu pojedziemy dopiero następnego dnia. Zadzwoniłam do siostry, by ją o tym uprzedzić. Nie była zachwycona, bo już tęskniła za synkiem, ale przyznała, że w takiej sytuacji to jedyne rozwiązanie. Tymczasem tuż przed zmierzchem mój rozbawiony małżonek nagle poderwał się z leżaka.

– No, niestety, wszystko, co dobre kiedyś się kończy. Niedziela na działce też. Kochanie, zbieramy się. Wołaj Marcina – zarządził.

– Nie ma mowy. Zostajemy na noc. Kasia mówi, że to dla nich żaden kłopot – odparłam.

– To bardzo miłe, ale nie możemy. Jutro o siódmej rano muszę być w firmie. Zwarty i gotowy – uśmiechnął się do gospodyni przepraszająco.

– To wstaniemy o czwartej i zdążysz – upierałam się.

– Słucham? Chyba zwariowałaś! Wiesz, że o tak wczesnej porze nie żyję. Chcesz żebym spowodował wypadek? – wpatrywał się we mnie.

– Nie, nie… Ale przecież wypiłeś aż trzy piwa! – zdenerwowałam się.

Byłam zdziwiona jego zachowaniem. Do tej pory nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby prowadzić po alkoholu. Z zakrapianych imprez zawsze wracaliśmy taksówką. Mimo że rzadko wychodził na chwiejnych nogach. Ale tym razem był nieugięty.

– O rany, przestań. Przecież to tylko piwo, nie wódka. Nawet mi nie zaszumiało w głowie – machnął ręką.

– Mimo wszystko to niebezpieczne – próbowałam tłumaczyć.

Kiedyś słyszałam, że człowiek nawet po wypiciu niewielkiej ilości alkoholu gorzej widzi, trudniej mu się skoncentrować, ma mniejszy refleks. I często nie zdaje sobie z tego sprawy.

– Przestań dramatyzować. Naprawdę świetnie się czuję. Gdyby było inaczej, nawet nie zbliżyłbym się do samochodu. Przecież mnie znasz. Jestem odpowiedzialnym facetem, a nie jakimś gówniarzem bez mózgu – uciął i ruszył w stronę auta.

Dałam się przekonać. Wtedy wydawało mi się, że Andrzej rzeczywiście wie, co mówi, i bezpiecznie dowiezie nas do domu. Przecież miał prawo jazdy od ponad 20 lat i nigdy nawet nie zarysował samochodu. Kaśka próbowała nas jeszcze zatrzymać, mówiła, że nie ma co ryzykować, ale Edward szybko ją uciszył.

– Daj im święty spokój. Przemkną bez problemów. Po co robić z igły widły – machnął ręką.

Przez 50 kilometrów nic się nie działo. Wydawało mi się, że mąż prowadzi pewnie i spokojnie. Żadnego nerwowego hamowania, gwałtownych ruchów kierownicą, niebezpiecznego przyśpieszania. Odwróciłam się. Marcin zmęczony całodzienną zabawą przysypiał na tylnym siedzeniu. Odprężyłam się, zamknęłam oczy. Poczułam, jak wchodzimy w zakręt i nagle trach. Auto wypadło z drogi i stoczyło się po skarpie… Zareagowałam, dopiero gdy samochód się zatrzymał. Wcześniej nie byłam w stanie, sparaliżował mnie strach. W pierwszej chwili wydawało mi się, że nic nikomu się nie stało. Skarpa na szczęście nie była wysoka. I wtedy spojrzałam do tyłu. Mój siostrzeniec był nieprzytomny, z czoła płynęła mu krew. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Ewa nie chce nas widzieć, nie chce nas znać…

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Przyjechały policja i karetka pogotowia. Bezradnie patrzyłam, jak ratownicy zakładają Marcinowi kołnierz, wyciągają go z samochodu i niosą do erki. Kątem oka zauważyłam męża. Siedział obok samochodu. Twarz miał schowaną w dłoniach.

– Co my teraz powiemy Ewie, jak to wszystko wytłumaczymy? – zapytałam go z płaczem.
Usłyszałam tylko szlochanie.

Mój mąż został zatrzymany. Okazało się, że miał we krwi 0,7 promila alkoholu. Mnie pozwolono pojechać do szpitala z siostrzeńcem. Ewa już tam czekała. Roztrzęsiona, zapłakana. O wypadku dowiedziała się od policjantów. Oni także powiedzieli jej, że Andrzej był pijany. Gdy chciałam ją przytulić, spojrzała z nienawiścią.

– Nigdy ci tego nie wybaczę! Rozumiesz?! Nigdy! Nie chcę was więcej widzieć na oczy – krzyknęła.
Niestety, nie miałam nic na swoje usprawiedliwienie.

Od wypadku minęły dwa tygodnie. Na szczęście Marcinek czuje się już dobrze, jutro wypiszą go ze szpitala. Wiem to od mamy, bo siostra się do mnie nie odzywa. Nie dziwię się jej, pewnie też tak bym się zachowała na jej miejscu. Mój mąż stanie przed sądem. Być może pójdzie do więzienia. Ale to nie ma znaczenia. Największą karą i dla niego, i dla mnie jest świadomość, że przez naszą głupotę Marcin mógł zginąć. Naszą, bo przecież jestem tak samo winna jak Andrzej. Powinnam była zabrać mu kluczyki, nie pozwolić nawet zbliżyć się do samochodu. A ja pozwoliłam… Nie popełniajcie mojego błędu.

Czytaj także:
„Moja dziewczyna twierdzi że jestem zacofany, bo chcę wziąć ślub. A ja prócz bycia ojcem, chcę być też mężem”
„Ukochany zostawił mnie, bo byłam zbyt bogata. Nie mógł znieść myśli, że zmarnuje sobie przy mnie życie”
„Chciałam awansów, kariery, pieniędzy... Pan Bóg mnie pokarał i spełnił moje marzenie”

Redakcja poleca

REKLAMA