„Mój mąż poszedł do więzienia, bo stanął w obronie niewinnej starszej kobiety. Co za niesprawiedliwość”

Chciałam zemścić się na koleżance fot. Adobe Stock, zigres
„Bartek miał odpowiadać z wolnej stopy. Do rozprawy sądowej też jednak nie doszło. Zaprzyjaźniony dziennikarz wytłumaczył komendantowi straży miejskiej, że to byłby wstyd. Bo media na pewno przejadą się po dwóch młodych funkcjonariuszach za to, że w ten sposób potraktowali staruszkę”.
/ 05.06.2023 14:30
Chciałam zemścić się na koleżance fot. Adobe Stock, zigres

W tamtych czasach nie wiadomo było, kto wróg, a kto przyjaciel. W naszej rodzinie nikt nigdy nie miał kłopotów z prawem. Nikt nie siedział na dołku, w więzieniu, ba, nawet nie zapłacił mandatu. Niestety Bartek, mój mąż, złamał tę chlubną tradycję. Któregoś dnia zobaczył, jak strażnicy miejscy szarpią staruszkę sprzedającą koperek przed bazarkiem, nerwy mu puściły, przyłożył im, no i... trafił na trzy miesiące do aresztu. Za czynną napaść na funkcjonariuszy na służbie. Teraz stałam pod szarym budynkiem z wielkimi metalowymi drzwiami i czekałam na widzenie.

Adwokat załatwił mi je cudem

Jak twierdził, przed rozprawą sądową to tylko paczkę za kratki można najwyżej podesłać. I to też nie od razu.

– Procedury obowiązujące w czasie takich odwiedzin są dość skomplikowane. Nie będę pani wszystkiego tłumaczył. Będziecie wchodzić grupami, więc proszę obserwować innych odwiedzających i robić to, co oni. Większość z nich na pewno będzie świetnie obeznana z obowiązującymi przepisami. Aha, i koniecznie niech pani weźmie pieniądze na zakupy w więziennym sklepie. Papierosy, czekolada, herbata to tam waluta. Można za nią wiele „kupić”. Od dodatkowego obiadu, po święty spokój – powiedział.

Posłuchałam jego rady. Kiedy wreszcie wyczytano moje nazwisko i przekroczyłam próg metalowych drzwi, zaczęłam bacznie przyglądać się innym szczęśliwcom, którym udało się wejść do środka. Od razu było widać, że są tu nie po raz pierwszy. Nie czekając na polecenia, pokazywali dowód, potem opróżniali kieszenie i pakowali ich zawartość do toreb, a te do specjalnych skrytek. Na koniec w ręku trzymali tylko pieniądze na zakupy w sklepiku i tajemniczą drewnianą kostkę z cyferkami. Strażnik wręczał ją każdemu, kto przeszedł całą procedurę. Szybko zorientowałam się, że ta kostka ma jakieś ogromne znaczenie. Ludzie patrzyli na wyryte na niej numerki i albo cieszyli się, albo wzdychali zawiedzeni.

– Ostatnim razem obiecał mi pan lepszy numerek. Przecież jestem tu już piąty raz! – denerwowała się jakaś kobieta.

Najsprawiedliwsze byłoby losowanie! – wtórował jej siwy mężczyzna.

Zaciekawiona szybko schowałam torbę do skrytki i stanęłam przed strażnikiem.

– Przepraszam bardzo, co to jest? – zapytałam, gdy wręczył mi moją kostkę.

– Klocek – odparł.

– Klocek? – zdziwiłam się.

Takie wyjaśnienie mi nie wystarczało

– Ojej, to numer stolika, przy którym będzie widzenie. Pani ma 25 – uściślił znudzonym głosem.

Widać nie był przyzwyczajony do wizyt nowicjuszy. Podziękowałam grzecznie i stanęłam pod ścianą. Zauważyłam, że inni oczekujący popatrzyli na na mnie z wyraźnym współczuciem.

„O co tu chodzi? Może to jakiś przesąd? Jedne numerki są szczęśliwe, a drugie nie?” – zastanawiałam się.

Mijały minuty, a my staliśmy w poczekalni. Stłoczeni jak sardynki w puszce, bo pomieszczenie było bardzo małe, bez okien. Ludzie zaczęli się burzyć.

– Czemu nie przechodzimy? Udusić się tu można! Jak ktoś się spóźnia, to trudno, nie ma prawa wejść! – krzyknął ktoś.

– Czekamy na panią X – odparł strażnik, podając nazwisko znanego przestępcy.

Z tego, co wyczytałam wcześniej w gazetach, facet złamał chyba wszystkie paragrafy kodeksu karnego. Ludzie natychmiast zamilkli i cierpliwie czekali. Pomyślałam, że to bardzo dziwne. Adwokat uprzedził mnie, że jeśli się spóźnię choćby minutę, nie zostanę wpuszczona. Tymczasem pani X miała tę zasadę... nie powiem gdzie. I jakoś nikt nie miał jej tego za złe. Ze strażnikami na czele. Pani X pojawiła się po dwudziestu minutach. Ależ miała wejście! Platyna na głowie, wieczorowy makijaż… Do tego czarne kozaczki na niebotycznie wysokiej szpilce i krwistoczerwony płaszcz z kaszmiru. Zabrzęczała złotymi bransoletami i łańcuchami, błysnęła brylantami na palcach. Strażnik uśmiechnął się na jej widok od ucha do ucha.

– Droga pani, przecież nie widzimy się po raz pierwszy… Nie wolno się spóźniać – powiedział, starając się nadać głosowi surowy ton.

Kobieta spuściła oczy, udając skruchę

– Och, panie Władysławie, naprawdę przepraszam… To przez te korki… Za sekundkę będę gotowa – zaćwierkała.

Błyskawicznie opróżniła kieszenie, schowała torebkę (znanej i drogiej marki oczywiście) do skrytki i ze zwitkiem banknotów w ręku stanęła ze strażnikiem. Ten otworzył szufladę i wyjął klocek. A potem go jej podał… Co tam podał! Uroczyście wręczył! Tylko czerwonej aksamitnej poduszki z frędzlami brakowało. Niby od niechcenia spojrzała na numerek.

– Jak zwykle trójka! – wykrzyknęła i omiotła triumfalnym wzrokiem wszystkich oczekujących.

Westchnęli. W ich oczach zobaczyłam zazdrość i podziw. Pomyślałam, że jeśli za chwilę nie dowiem się, o co chodzi z tymi numerkami na klockach, to chyba umrę z ciekawości. Miałam nadzieję, że mąż mi to wyjaśni… Ruszyliśmy do sali widzeń. Strażnik przodem, pani X za nim, reszta grzecznie z tyłu. Przeszliśmy przez dziedziniec i znaleźliśmy się na miejscu. Sala była duża i wyglądała nieźle. Zielone plastikowe stoliki, na każdym numerek. Zaczęłam szukać tego z 25. Stał na samym końcu sali, w rogu.

„Świetne miejsce, można spokojnie porozmawiać, nikt nie podsłuchuje” – ucieszyłam się i tak jak wszyscy usiadłam na krzesełku.

Strażnik pouczył nas, że do czasu nadejścia aresztantów nie wolno nam się ruszyć z miejsca. Weszli po kilku minutach. Od razu zauważyłam Bartka… Wbrew moim obawom nie wyglądał na przybitego czy załamanego. Dziarskim krokiem podszedł do stolika i usiadł na krzesełku. Zasypałam go dziesiątkami pytań.

– Nie martw się o mnie, daję radę. Pogadamy, jak stąd wyjdę – powiedział.

A potem rozejrzał się po sali.

– Można się było tego spodziewać. Dostałaś najgorsze miejsce – zmartwił się.

– Dlaczego najgorsze? Najlepsze! W rogu, z dala od innych – zdziwiłam się.

– Sama zaraz zobaczysz – odparł, wskazując na drugi koniec sali.

Było tam okienko zasłonięte metalową żaluzją

Nagle żaluzja się podniosła i pojawiła się kobieta w białym fartuszku. Za jej plecami stały półki pełne wszelkiego dobra: herbata, papierosy, czekolada, dezodoranty, napoje… Sklepik! Wszyscy odwiedzający zerwali się od stolików i stanęli w kolejce.

Musisz stanąć, bo nie zdążysz zrobić zakupów. Jestem winien chłopakom parę rzeczy, poratowali mnie papierosami, mydłem... Tu masz listę – powiedział mąż.

– No to chodźmy razem, pogadamy – odparłam.

– W tym rzecz, że ja nie mogę ruszyć się od stolika. Tylko tobie wolno – wyjaśnił.

– Ale jak stanę, to nie porozmawiamy. Za daleko… Przecież nie będę wrzeszczeć przez całą salę – zdenerwowałam się.

– Właśnie dlatego to miejsce jest najgorsze – mruknął.

Chcąc nie chcąc, ruszyłam do kolejki. I wtedy zobaczyłam panią X. Stała w ogonku i spokojnie gawędziła sobie z mężem. Jej stolik z numerkiem 3 był tuż przy samej ladzie… Tajemnica drewnianych klocków się wyjaśniła. I tak z godzinnego widzenia, na rozmowę z mężem zostało mi tylko 10 minut. Opuszczając mury więzienia, obiecałam sobie, że następnym razem zawalczę o tę trójkę. Na szczęście następnego razu nie było. Adwokat wyciągnął męża z aresztu. Bartek miał odpowiadać z wolnej stopy. Do rozprawy sądowej też jednak nie doszło. Zaprzyjaźniony dziennikarz wytłumaczył komendantowi straży miejskiej, że to byłby wstyd dla straży na całą Polskę. Bo media na pewno „przejadą się” po dwóch młodych funkcjonariuszach za to, że szarpali staruszkę...

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA