„Mój mąż nieustanie porównywał mnie do zmarłej żony. Kiedy zaproponował, żebym założyła jej sukienkę, powiedziałam >>dość<<"

kobieta związana z wdowcem fot. Adobe Stock
„– Nie, nie... – powiedział, mierząc mnie dziwnym spojrzeniem. – To Sylwia wybrała tę kolorystykę, sama wszystko urządziła. Nie chcę tu nic zmieniać. – No dobrze – westchnęłam, gryząc się w język, by nie wyrwało mi się, że nie cierpię takich landrynkowych zestawień. – Ale trzeba to będzie przynajmniej odświeżyć...".
/ 29.07.2022 11:34
kobieta związana z wdowcem fot. Adobe Stock

Kubę poznałam na imprezie u wspólnych znajomych. Wiedziałam, że parę lat wcześniej stracił żonę w wypadku samochodowym i bardzo mu współczułam. Jednak, mimo że byłam rozwiedziona, nie szukałam faceta. To on się mną zainteresował. Zaczęło się banalnie: kilka zdawkowych uprzejmości, odrobina zwierzeń przy czerwonym winie. Pożegnaliśmy się również konwencjonalnie, wyrażając nadzieję, że będziemy mieli okazję jeszcze się spotkać. Prawie o nim zapomniałam. On jednak wyprosił od znajomych mój numer telefonu. Zadzwonił następnego dnia i tak się to wszystko zaczęło...

Byliśmy zakochani, więc wzięliśmy ślub

Przed ślubem był czarujący. Taki poważny, troskliwy, uczuciowy... Aż się popłakałam, kiedy opowiadał mi o swojej żonie... Przyznaję, że aura załamanego wdowca, jaką wokół siebie roztaczał, miała wpływ na moje uczucia. Podobnie jak fakt, że to ja okazałam się godna, by wypełnić pustkę po tamtej, tchnąć nowe życie w złamane serce. A że przy tym był bardzo przystojny, więc... się zakochałam. I kiedy zapytał, czy za niego wyjdę, zgodziłam się...

Przeprowadziłam się do jego mieszkania – było o wiele większe od mojej kawalerki, którą postanowiliśmy na razie wynająć. Byłam szczęśliwa. Marzyłam nawet o dziecku, przecież jeszcze nie jest za późno! Mieszkanie Kuby było nieco zapuszczone, ale wygodne. Nie podobały mi się wprawdzie błękitne, mocno już wypłowiałe tapety i zasłony, postanowiłam więc, że trzeba je zmienić. Nie spiesząc się oczywiście, z czasem. Przy kolacji wspomniałam coś na ten temat. Na twarzy Kuby ujrzałam popłoch.

– Nie, nie... – powiedział, mierząc mnie dziwnym spojrzeniem. – To Sylwia wybrała tę kolorystykę, sama wszystko urządziła. Nie chcę tu nic zmieniać.

– No dobrze – westchnęłam, gryząc się w język, by nie wyrwało mi się, że nie cierpię takich landrynkowych zestawień. – Ale trzeba to będzie przynajmniej odświeżyć...

– Może kiedyś... – odparł nieufnie.

Przynosił mi lilie - ulubione kwiaty jego żony

Zrozumiałam, że na razie nie powinnam niczego zmieniać. Chciałam być delikatna i nie ruszałam, choć drażniło mnie to całe otoczenie i czułam się tak jakoś... obco, nie u siebie. Kuba jednak był czuły i kochający, obsypywał mnie prezentami i smakołykami. Nieważne, że upominki kompletnie do mnie nie pasowały i nie znosiłam słodyczy! Liczyły się intencje. Chowałam więc na dno szuflady kolejne zwiewne apaszki, koronkową bieliznę, romantyczną biżuterię i słodkie perfumy. Czekoladkami częstowałam gości i koleżanki z pracy. Nie wytrzymywałam, kiedy kolejny raz dostałam te same kwiaty – białe lilie, na które jestem uczulona. Już raz – bardzo delikatnie – wspomniałam mu o tym. A jednak wciąż je przynosił.

– Kubusiu, błagam, następnym razem kup inne kwiaty! Umrę od tych lilii! – prosiłam żartem, kichając jak opętana.

Sylwia je kochała – nadąsał się.

Spięłam się cała, ale niczego po sobie nie okazałam. Ustawiłam kwiaty w przedpokoju i na wszelki wypadek zażyłam podwójną porcję leku na alergię...

– Mam do ciebie wielką prośbę, Wandziu... – objął mnie czule. – Czy mogłabyś nie mówić do mnie Kubusiu, tylko Kubasku?...

– Słucham?! – zdębiałam. Zwariował, czy żartuje?

– Ja wiem, że to może brzmi śmiesznie – zaśmiał się. – Ale Sylwunia tak mnie nazywała. Brakuje mi tego... Co ci zależy? To takie słodkie!

Nie, tego już było za wiele! To jakiś obłęd. Nie dam się zwariować.

– Ja nie jestem Sylwunią. Musisz zaakceptować fakt, że ja to ja. Nigdy w życiu nie powiem do ciebie Kubasku. Nie znoszę czekoladek, bransoletek, apaszek i białych lilii! Powinieneś to wiedzieć. I nie mów do mnie Wandziu!

Zaczął krytykować mój styl ubierania

Osłupiał. Zrobiło mi się troszkę głupio, że aż tak wybuchłam. Przeprosiliśmy się od razu i wszystko wróciło do normy. Dosłownie. Następnego dnia Wandzia znowu dostała czekoladki... Ściany, biurka i albumy fotograficzne pełne były jej zdjęć. Jedno, oprawione w złote ramki, wisiało nawet nad naszym łóżkiem! Ślubne. Naszego nie powiesił. Ale nie w tym rzecz. Wpatrywałam się w nie, chcąc nie chcąc. I nagle zauważyłam, że jestem do niej podobna. Nagle poraziła mnie myśl, że pewnie dlatego tylko zwrócił na mnie uwagę. Szybko jednak odpędziłam ją od siebie. Wolałam wierzyć, że to tylko zbieg okoliczności. Ale wątpliwości pozostały... Pewność zyskałam, gdy któregoś dnia zaczął krytykować mój sposób ubierania się. Że taki mało kobiecy. Zaproponował – ni mniej, ni więcej – żebym założyła jej sukienkę i zakręciła włosy. Tak długo wymachiwał mi lokówką przed nosem, aż wyrwałam mu ją i wrzuciłam do kubła na śmieci...

Miałam dość. Zrozumiałam wreszcie, że on wciąż kocha ją, nie mnie. Mogę albo stać się nią, albo odejść. Nieboszczka po śmierci awansowała do rangi świętości. Wciąż go jednak kochałam. Trudno mi było podjąć decyzję o rozstaniu. Zdałam się więc na los, choć coraz częściej rozpaczliwie chwytałam się nadziei, że może dziecko coś by zmieniło.

Zaproponowałam mu... dziecko

– Kuba, przemyślałam to – powiedziałam któregoś dnia. – Powinniśmy zdecydować się na dziecko. Czas ucieka...

– W żadnym wypadku! Nigdy nie chcieliśmy mieć dziecka! – obruszył się.

– MY nie chcieliśmy mieć dziecka? Nigdy o tym nie rozmawialiśmy!

– Sylwia nie znosiła dzieci!

Powinnam spakować się i odejść. Ale – idiotka – nie potrafiłam się na to zdobyć. Jednak kilka dni później czara się przelała. Przyniosłam do domu kociaka. I rozpętało się piekło, bo... Sylwia nie znosiła kotów.

– Nie będzie kotów w tym domu. A Sylwia będzie w nim zawsze – usłyszałam na zakończenie.

Miałam tego dość. Postanowiłam się wyprowadzić

Wszystko jasne! Spakowałam rzeczy i razem z kotem opuściliśmy dom Sylwii. Na szczęście nie zdążyłam sprzedać mego mieszkania, a że planowaliśmy to zrobić, więc akurat stało puste, bez lokatorów. Miałam się gdzie podziać.

A jednak nie było mi wesoło. Gniew zamieniał się w żal. Bo... kochałam go i mogło nam się udać.
Tydzień później Kuba zadzwonił. Prosił, żebym jutro przyszła do domu, choć na chwilę. Ma ważną sprawę. Pewną nie do końca wyjaśnioną kwestię... Dałam się namówić. Byłam pewna, że chce rozmawiać o rozwodzie. Kiedy weszłam do naszego – jeszcze niedawno – mieszkania, nie poznałam go! Pozdzierane tapety, meble zakryte folią. Wszystkie obrazy, łącznie z portretami Sylwii, zniknęły...

– Co tu się dzieje? – zapytałam.

– Ja... Byłem idiotą. – patrzył na mnie błagalnie – Chyba tamto nieszczęście rzuciło mi się na mózg... Strasznie cię przepraszam! Jeśli tylko się zgodzisz, zaczniemy od nowa! Urządzisz mieszkanie tak, jak będziesz chciała. Kupimy nowe meble. Zgadzam się na wszystko, tylko nie zostawiaj mnie... Potrzebuję ciebie, właśnie ciebie!

– A Sylwia?

– Niech spoczywa w spokoju...

Czytaj także:
„Zdradziłam męża na wyjeździe integracyjnym. Teraz boję się, że zazdrosna koleżanka powie o wszystkim Jarkowi”
„Synowa naczytała się bzdur o bezstresowym wychowywaniu dzieci. Teraz wnuk jest rozpuszczony, samolubny i nieznośny”
„Dziewczyna wnuka raczyła nas przy obiedzie morałami o prawach zwierząt, a w nocy przyłapałem ją na jedzeniu kiełbasy!”

Redakcja poleca

REKLAMA