„Mój mąż leży w śpiączce, a jestem w ciąży z kochankiem. To było jedno zbliżenie, chwila zapomnienia”

kobieta z mężem w śpiączce fot. Adobe Stock
„Tyle lat bezowocnie staraliśmy się o dziecko z mężem, a wystarczyło jedno zbliżenie ze Zbyszkiem, żebym stała się matką. Załamałam się, przestałam jeść i sypiać, zwolniłam się z pracy, a raczej po prostu pewnego dnia więcej do niej nie poszłam. Zapadłam w dziwny letarg, skupiając się wyłącznie na Przemku, w nadziei, że problem sam się rozwiąże”.
/ 14.05.2022 16:39
kobieta z mężem w śpiączce fot. Adobe Stock

Całe życie otaczała mnie śmierć. Miałam 8 lat, kiedy umarła na białaczkę moja najlepsza koleżanka z klasy, 2 lata później powiesił się mój starszy brat. Potem, rok po roku, odeszli moi ukochani dziadkowie i chociaż dorośli tłumaczyli mi, że zmarli z powodu starości, ja wiedziałam: dosięgło ich wiszące nade mną fatum. Byłam przeklęta. Upewniła mnie w tym przekonaniu śmierć wyniszczonego nowotworem taty.

Wszystkie te straszne doświadczenia sprawiły, że z tym większą determinacją walczyłam o męża. Spadł z niezabezpieczonego na budowie rusztowania. Lekarze twierdzili, że odniósł zbyt wiele ran, żeby przeżyć, nie mówiąc o normalnym funkcjonowaniu. Sugerowali, abym przygotowała się na najgorsze, ale ja nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Nie tym razem. Przemek miał żyć, wbrew logice i medycynie, a nawet, jeśli trzeba, wbrew Bogu.

Miesiącami wpatrywałam się w jego bezwładne ciało, wierząc, że wybudzi się w odpowiednim momencie, zdrowy i w pełni sił, ale jego pokiereszowane upadkiem ciało regenerowało się bardzo powoli. Polscy specjaliści nie widzieli sensu w dalszych operacjach. Uważali je za niehumanitarne wobec człowieka w takim stanie. Nie wybaczyłabym sobie jednak, gdybym się poddała. Nie po tym wszystkim, co przeszłam.

Sprzedałam więc nasz samochód, wzięłam pożyczkę pod zastaw mieszkania i opłaciłam mężowi kolejne zabiegi za granicą, chociaż tamtejsi specjaliści dawali mu jedynie 20% szans na powrót do zdrowia.
– Może lepiej, żeby pani za te pieniądze zabezpieczyła swoją przyszłość? – bardziej stwierdził, niż zapytał internista, do którego poszłam przed wyjazdem z lekkim przeziębieniem. – Musi pani o siebie dbać. Ile pani ostatnio schudła? Wysypia się pani? Co pani jada?

Zirytował mnie swoimi pytaniami, więc po otrzymaniu recepty więcej go nie odwiedziłam. Nie zamierzałam wykonywać zleconych przez niego podstawowych badań, ani tym bardziej zastanawiać się nad swoim trybem życia. Miałam poważniejsze problemy. Przemek mógł liczyć tylko na mnie. Nawet jego matka po kolejnych, niewiele zmieniających operacjach uznała, że niepotrzebnie dręczę jej syna.
Powinnaś go odłączyć. Przemek zasługuje na godną śmierć – powiedziała zrezygnowana w czasie jednej z wizyt w kolejnym szpitalu.
Poczułam, jakby ktoś wbił mi nóż w serce i wściekła wyrzuciłam ją z sali.
– Co z ciebie za matka – krzyczałam zrozpaczona jej bezdusznością.
– Dobra – westchnęła i więcej nie pojawiła się na oddziale, ani w naszym mieszkaniu, dokąd przeniosłam męża na własną prośbę.
Powiedziała, że nie może znieść jego cierpienia i swojej bezradności. „Będę modlić się za twoją duszę” – napisała mi później w SMS-ie, nim wykasowałam z telefonu jej numer.

Lekarze tylko wyłudzają ode mnie pieniądze

Sfrustrowana kolejnym bezowocnymi próbami przywrócenia Przemka do życia, uznałam, że lekarze tylko wyłudzają ode mnie pieniądze. Odtąd sama pielęgnowałam wciąż nieprzytomnego męża. Karmiłam go pozajelitowo, przewijałam, wzywałam pomoc, ilekroć krztusił się treścią żołądkową, wykłócałam się z pogotowiem i personelem naszego szpitala o kolejne, należne mu wizyty. „Pani go tylko męczy” – stwierdziła w końcu dyspozytorka, kiedy po raz trzeci w ciągu doby Przemek przestał oddychać. Nawymyślałam jej od najgorszych i zażądałam interwencji przełożonego.
– Powinno się ją zwolnić – krzyczałam do telefonu, kiedy ratownicy wreszcie zabierali Przemka do szpitala.

Tylko proboszcz mnie rozumiał. Nazywał mnie Samarytanką, uśmiechając się przy tym łagodnie. Ale już wikary, który odwiedzał nas po kolędzie nie szczędził mi uwag o wchodzeniu w drogę Panu Bogu i ze smutkiem kiwał głową na wspomnienie o cudach dokonywanych przez dzisiejszą medycynę.
– Dla jednych cuda, dla innych przekleństwo – rzucił, gdy widziałam go po raz ostatni, bo zapowiedziałam proboszczowi, że więcej wikarego do siebie nie wpuszczę.
Czułam się coraz bardziej osamotniona w swojej walce o męża.

Odsunęli się ode mnie znajomi i najbliższa rodzina

Uznali mnie prawdopodobnie za wariatkę. Nikt nie rozumiał mojej miłości i oddania Przemkowi. Dlatego z radością przyjęłam zainteresowanie naszym losem sąsiada z góry… Zbyszek był niewiele starszy od nas i uchodził za samotnika. Dotąd znałam go jedynie ze zdawkowego „Dzień dobry”, które rzucał, śpiesząc się do pracy. Z tego, co się zorientowałam, przez te lata wspólnego mieszkania w bloku, był kierownikiem czy menadżerem w jakiejś firmie związanej z komputerami. Nosił dobrej jakości garnitury i zawsze, nawet idąc rano po bułki, wyglądał nienagannie. Od czasu do czasu znikał gdzieś na weekend, nigdy jednak nie opuścił żadnego dnia pracy. Wszystko to wiedziałam od naszej rozplotkowanej gospodyni domu.
– Dziwny jakiś, może gej? – rzuciła kiedyś, czym setnie mnie rozbawiła.
Wierzyć mi się jednak nie chciało, że nasz stary kawaler może gustować w mężczyznach. Zresztą zajęta swoimi sprawami nie miałam czasu na rozmyślania o Zbyszku.

Tamtego późnego popołudnia jak zwykle minęłam go na klatce schodowej. On wracał z pracy, ja ze szpitala. Pozdrowił mnie, wyprzedzając na schodach, po czym nagle zatrzymał się na półpiętrze, odwrócił i przyjrzał mi się uważnie.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał.
– Nie najlepiej – przyznałam zgodnie z prawdą, przybita kolejną zapaścią Przemka.
Przykro mi z powodu pani męża. Byliście… Jesteście taką sympatyczną parą… – zawahał się i niespodziewanie zaproponował kolację. – Przywiozłem od siostry pieczeń i obawiam się, że nie podołam całej, a szkoda byłoby zmarnować coś tak dobrego. Pani chyba nie ma głowy do przygotowania posiłku?

Trudno było się z nim nie zgodzić i chociaż nie miałam siły na rozmowę, dałam się skusić. Byłam chyba zbyt zmęczona, żeby protestować, a on nie wyglądał na człowieka, który będzie się narzucał ze swoim towarzystwem. Nie myliłam się, bo kolację zjedliśmy w milczeniu, wymieniając tylko zdawkowe uwagi na temat potrawy. Po skończonym posiłku Zbyszek zaproponował herbatę. Odmówiłam i szybko wróciłam do siebie, bo jedyne o czym marzyłam, to zasnąć we własnym łóżku.

Rano z przerażeniem stwierdziłam, że zaspałam i nie zdążę odwiedzić Przemka przed pracą, a kolejnej stracić nie mogę, choć to było tylko pół etatu. Wzięłam pośpieszny prysznic, narzuciłam na siebie cokolwiek i wybiegłam z domu. Biegłam do przystanku autobusowego, gdy drogę zajechał mi Zbyszek. Zapytał, czy dokądś mnie podrzucić. Starał się być uprzejmy, ale ja byłam zła, że pyszna kolacja i chwila normalności wybiła mnie z rutyny, więc go skrzyczałam. Dopiero po południu, gdy siedziałam przy Przemku, zrozumiałam, że zachowałam się, jak idiotka.

2 dni zbierałam się, żeby zapukać do mieszkania Zbyszka

Dukając przeprosiny i czerwieniąc się niczym licealistka wręczyłam mu przygotowaną pośpiesznie zapiekankę.
– Nie jest tak dobra, jak pieczeń pańskiej siostry. Kiedyś byłam lepszą kucharką – stwierdziłam z przykrością.
– Nie zjem jej sam – zastrzegł i zażądał, abym tego wieczoru także towarzyszyła mu przy kolacji.
Nie wypadało odmówić. Tym razem jednak więcej rozmawialiśmy. Głównie o moim mężu.
– Jesteś wspaniała. Nie wiem, czy potrafiłbym tak walczyć o kogokolwiek – zauważył Zbyszek, kiedy przeszliśmy na „ty”. – Zostałaś z tym wszystkim całkiem sama. Z tego, co widzę, nikt już cię nie odwiedza, nie wspiera, nie robi nawet zakupów. Jeśli mógłbym ci jakoś pomóc. Całe dnie jestem w pracy, ale wieczory spędzam zawsze w domu. Weekendy także, o ile nie wyjeżdżam do siostry. Tak więc jestem do twojej dyspozycji.

Podziękowałam grzecznie, nie bardzo jednak wiedząc, czego mogłabym chcieć od tego eleganckiego mężczyzny. Nie wyobrażałam sobie, że wpuszczam go do naszego skromnie urządzonego mieszkania, w którym na każdym kroku czuć było chorobę. Nawet nie odważyłabym się zjeść z nim kolacji, gdyby nie przypadek. Z naszym nieszczęściem i ciągłym brakiem pieniędzy nie pasowaliśmy do niego. Doceniłam jego uprzejmość, ale nie zamierzałam z niej korzystać. Najwyraźniej Zbyszek nie czuł dzielącej nas granicy, bo zjawił się u nas, gdy tylko Przemek wrócił do domu.
Nie wiedziałem, że wciąż jest nieprzytomny – zdziwił się, zaglądając do pokoju męża.
– Jest w śpiączce – zirytowałam się, jak zwykle w takich sytuacjach, ale widząc zmieszanie na twarzy Zbyszka, zaczęłam tłumaczyć się zmęczeniem i brakiem snu.

Sądziłam, że ta jedna wizyta skutecznie go zniechęci do dalszych kontaktów, ale on nie zraził się ani moim zachowaniem, ani stanem Przemka. Przeciwnie stał się stałym gościem w naszym domu. Z czasem zaczął mi nawet pomagać przy pielęgnacji męża. Gdy go pytałam, dlaczego to robi, tylko wzruszał ramionami. Dopiero później wyznał mi przy lampce wina, że nigdy nie miał prawdziwych przyjaciół.
– Od najmłodszych lat uchodziłem za odludka – uśmiechnął się smutno.
Zrobiło mi się go żal, więc objęłam go i przytuliłam do siebie. Nie wiem, czy sprawiło to wino, czy jego wyznanie, że pocałowaliśmy się. Kiedy dotarło do mnie, co zrobiłam, odskoczyłam jak oparzona i pędem pobiegłam do siebie. W jednej chwili straciłam ochotę na wszelkie kontakty ze Zbyszkiem. I pewnie nigdy więcej nie zamieniłabym z nim słowa, gdyby którejś nocy Przemek nie dostał dziwnych drgawek. Rzucał się na łóżku, a ja nie mogłam nad nim zapanować. Dyspozytorka na pogotowiu kazała mi czekać, bo w okolicy zdarzył się wypadek. Wtedy zrozpaczona pobiegłam do Zbyszka. Natychmiast zajął się mężem.
– To chyba atak padaczkowy, ułożę go na boku – stwierdził.
Prawie godzinę czekaliśmy na przyjazd karetki. Gdy ratownicy dotarli, było już po wszystkim. Uspokojony Przemek zapadł w sen, a my zmęczeni nie mieliśmy nawet siły się pożegnać, ani tym bardziej niczego sobie wyjaśniać.

Znowu zaczęliśmy się spotykać na kolacjach lub wspólnie pielęgnując mojego męża. Nie wracaliśmy do tamtej sprawy, ale napięcie między nami nie zniknęło. Jakby przyciągała nas do siebie jakaś niewidzialna siła. Którejś nocy postanowiliśmy otworzyć wino.

Mieliśmy tylko porozmawiać, a wylądowaliśmy w łóżku

– Będę na ciebie czekał – wyznał Zbyszek, nim zdążyłam mu się wyrwać.
„Tak nie można. Jestem potworem” – kołatało mi w głowie. Przejęta, nie usłyszałam, jak wyszedł z mojego mieszkania. Nie odebrałam telefonu, gdy dzwonił, nie odpisałam na jego SMS-y… Wieczorem oznajmiłam mu, że odtąd znowu będziemy dla siebie tylko „panem” i „panią”. Czułam się zbrukana i niegodna miana Samarytanki. Nie sądziłam, że jestem w stanie zrobić coś takiego i to we własnym domu, za ścianą dzielącą mnie od męża. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

3 tygodnie później zorientowałam się, że jestem w ciąży

Tyle lat bezowocnie staraliśmy się o dziecko z mężem, a wystarczyło jedno zbliżenie ze Zbyszkiem, żebym stała się matką. „To niesprawiedliwe” – rozpaczałam. Załamałam się, przestałam jeść i sypiać, zwolniłam się z pracy, a raczej po prostu pewnego dnia więcej do niej nie poszłam. Zapadłam w dziwny letarg, skupiając się wyłącznie na Przemku, w nadziei, że problem sam się rozwiąże. Ale dziecko okazało się silniejsze, niż przypuszczałam. Wytrzymało moje gorące kąpiele i ciężką, fizyczną pracę przy mężu, więc w ósmym chciałam pójść na zabieg. Umówiłam się na wizytę u ginekologa, tyle że zabieg okazał się droższy niż przypuszczałam. Słysząc cenę, rozpłakałam się, ale nie zmiękczyło to serca lekarza. Wróciłam do domu załamana.

Zdesperowana poszłam do Zbyszka. Od lat radziłam sobie ze wszystkim sama, więc i „z tym” chciałam uporać się w pojedynkę. Gdybym miała pieniądze, Zbyszek nigdy nie dowiedziałby się, że został ojcem. Wyraźnie ucieszył się z tej wizyty, nie zamierzałam jednak słuchać jego wyznań, bez słowa zrzuciłam z siebie sukienkę i stojąc w samej bieliźnie wskazałam na brzuch.
– Widzisz, co zrobiłeś? – rozpłakałam się, bojąc się nawet użyć słowa „ciąża” czy „dziecko”.
W pierwszej chwili oparł się o drzwi, aż skrzypnęły pod naporem jego ciała, zaraz potem jednak chwycił mnie w ramiona.
– Zostanę ojcem! – krzyknął, nim zdążyłam zasłonić mu usta dłonią.

Zbyszek nie chciał słyszeć o moim pomyśle. Uznał, że dziecko jest także jego, a to jedyna dobra rzecz, jaka mu się przytrafiła w życiu i nie zamierzał z niej rezygnować.
– Poradzimy sobie – całował mnie i tulił, jakby nie rozumiał, że nie ma żadnego „my”, że jedyną osobą, którą kocham, jest mój mąż.
Stał oniemiały, gdy zapowiedziałam mu, że prędzej zabiję się przed porodem, niż pozwolę zniszczyć swoje życie.
– Zwariowałaś? – wyszeptał. – A jakie ty masz życie? To nazywasz życiem? Męczysz jego i siebie. Już dawno powinnaś pozwolić mu odejść…

Nie dokończył, bo dostał w twarz. Nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Przez cały czas udawał miłego, był uczynny i pomocny, a tak naprawdę chciał tylko mnie mieć. Słyszałam, jak przeprasza, tłumaczył, że nie chciał, ale powinnam go zrozumieć i pokochać rodzące się we mnie życie. Uznać to za znak… Nie chciałam go słuchać, ani mieć z nim więcej do czynienia.

Przez kolejne tygodnie trwałam przy Przemku w nadziei na cud, który rozwiąże problem. Codziennie prosiłam go, żeby się wybudził, powiedział, co powinnam robić? Czy mi wybaczy? Był moją jedyną i największą miłością. Innej nie znałam i znać nie chciałam, ale mój mąż milczał. Coraz częściej miewał ataki padaczki i bezdechy. Wyczerpany zapadał po nich w nerwowy sen. Mimo że bardzo o niego dbałam, przybywało mu trudnych do wyleczenia odleżyn. Dziwnie skurczył się i zmalał. Odszedł w nocy, wykorzystując moją krótką drzemkę. Nie mogłam sobie darować, że przeoczyłam nasze rozstanie i nie umiałam odnaleźć się bez niego.

W dniu pogrzebu Zbyszek zaofiarował mi swoją pomoc, ale nie chciałam widzieć ani jego, ani nikogo z moich bliskich. Nie interesowało mnie, że mój brzuch stał się widoczny i wzbudza niezdrową ciekawość. Słyszałam, jak ludzie szepczą za moimi plecami, próbują zgadywać, kto mógłby być ojcem i coraz częściej zerkają na Zbyszka, lecz byłam zbyt zrozpaczona, żeby się tym przejmować. Popadłam w dziwne otępienie.

Nie wiem, czym skończyłby się mój stan, gdybym pewnego dnia nie poczuła kopnięcia. Leciutkiego uderzenia, przypominającego o rodzącym się we mnie życiu. Po nim nastąpiły kolejne, jakby dziecko próbowało w ten sposób pobudzić mnie do działania. Przyłożyłam dłoń do miejsca, gdzie przed chwilą była jego stópka. Odpowiedziało lekkim kopniakiem. Parsknęłam śmiechem, po czym zaczęłam się śmiać coraz głośniej i głośniej. I ten śmiech uwolnił mnie od przeszłości.

Nie związałam się ze Zbyszkiem

Pozwoliłam mu zostać ojcem. Mieszkam nadal piętro niżej. Przed narodzinami synka przemalowałam całe mieszkanie, oddając maleństwu pokój Przemka. Niedawno podczas spaceru wpadł na mój wózek pewien biegacz. Bardzo przepraszał za swoje roztargnienie, a na koniec zaprosił mnie na pączki do pobliskiej cukierni. Zbladłam, kiedy się przedstawił.
– Jestem Przemek – uśmiechnął się, ściskając pewnie moją dłoń.

Czytaj także:
„Od 3 lat muszę żyć ze świadomością, że przeze mnie zginęła moja żona. Nie mogę sobie z nią poradzić…”
„W domu ja zarabiałem pieniądze, a żona nimi zarządzała. Przypadkiem dowiedziałem się, że mamy same długi…”
„Moja mama skrywała mroczny sekret. Nie byłam jej biologicznym dzieckiem. Nie byłam też adoptowana…”

Redakcja poleca

REKLAMA