Przyjaciółka miała rację, chociaż ja nie chciałam jej słuchać. Sama nie wiedziałam, na co czekam. Bo przecież lata mijały, a w moim życiu nic się nie zmieniało.
– Miał wyjechać na chwilę i wrócić – przypominała moja przyjaciółka.
Faktycznie, kiedy Tomek, mój mąż wyjeżdżał do Irlandii, obiecywał, że wróci tak szybko, jak to tylko możliwe. Tymczasem mijał kolejny rok naszej rozłąki i nic nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić.
Kiedy pytałam o koniec umowy o pracę, nic nie odpowiadał. Dawał mi tym samym chyba wystarczająco jasno do zrozumienia, że zupełnie nie pali mu się do powrotu. Tak przynajmniej to odbierałam.
– Co mam ci odpowiedzieć? – pytałam retorycznie Bożenę, bo już sama nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.
Wydawało mi się czasem, że im dłużej funkcjonujemy na odległość, tym mniej nas łączy. Rozmawialiśmy co prawda przez telefon albo skype’a, ale to nie to samo co wspólne życie, razem, na co dzień. Czułam, że oddalamy się od siebie, ale nie umiałam podjąć żadnej decyzji.
Dla Bożeny życie było albo czarne albo białe. Mówiła wprost, że nie potrafiłaby funkcjonować w takim zawieszeniu, jakie stało się moim udziałem. Trudno, myślałam, ty nie potrafiłabyś, ja muszę.
– Ja już właściwie nie wiem – jesteś mężatką czy nie? Bo taki mąż, setki kilometrów od ciebie, to chyba już tylko mąż na papierku? – pytała nie bez złośliwości.
Sama była po rozwodzie. Zawsze chętna na babską kawkę, wypad do kina czy wspólne zakupy. Lubiłam spędzać z nią wolny czas. Nie kryła jednak, że od niedawna z kimś się spotyka i myśli o nim na tyle poważnie, że chciałaby od nowa ułożyć sobie życie. Tym samym dała mi jasno do zrozumienia, że prędzej czy później wolne popołudnia będzie spędzała z mężczyzną swojego życia, a nie ze mną.
– Chłopcy dorosną, zaczną mieć swoje sprawy, co będzie z tobą?
– pytała uparcie.
Nie miałam zielonego pojęcia, co będzie ze mną. Tomek był mężczyzną, który odpowiadał mi niemal pod każdym względem. Świetnie się rozumieliśmy, zawsze mieliśmy wiele tematów do rozmowy, dobrze gotował, zajmował się domem i chłopcami. W tym całym niemal sielankowym obrazie była tylko jedna rysa – Tomek był hazardzistą. Przy ruletce, Blackjacku czy kartach stawał się zupełnie innym człowiekiem. Zapominał o Bożym świecie. Wtedy nie pamiętał o żonie, dzieciach, swoich obowiązkach. Jego nałóg spowodował, że straciliśmy nasze piękne mieszkanie z zadbanym ogródkiem, dobry samochód. A wreszcie ja musiałam pożegnać męża, a dzieci ojca, bo Tomek w popłochu przed wierzycielami uciekł za granicę.
Długo nie miałam pojęcia o jego uzależnieniu, chociaż może się to wydawać dziwne. Mój mąż krył się tak wyśmienicie, że ja w najgorszych snach nie przeczuwałam, że gra hazardowo. Gdy prawda wyszła na jaw, Tomek pękł. Powiedział, że to gubi go od wielu lat. Przyznał, że nieraz zamiast w delegację jechał do kasyna i spędzał tam całe noce, często zastawiając wszystko, czym dysponowaliśmy jako małżeństwo. Trudno było mi uwierzyć, że przez te lata tak dobrze się kamuflował i w to, że ja tak naiwnie przyjmowałam jego kłamstwa.
Poczułam wtedy, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mój mąż jest hazardzistą! Nagle wszystko stało się dla mnie jasne: i to, że tak często znikał z domu i to, że chyba specjalnie wywoływał awantury, byle tylko ze spokojnym sumieniem móc wyjść z mieszkania. A także to, że nigdy nie można było na niego liczyć w sprawach finansowych. Raz miał w portfelu dużo pieniędzy i był w dobrym nastroju, innym razem chodził podenerwowany i smutny. Mówił wtedy wprost, że nie ma ani złotówki. Oczywiste stało się też dla mnie, dlaczego wychodził, kiedy dzwoniła jego komórka: najwidoczniej nie chciał, żebym słyszała, o czym mówi. To najprawdopodobniej dzwonili jego wierzyciele.
Kiedy to wszystko do mnie dotarło, otworzyły mi się oczy. Byłam załamana. To oznaczało, że mamy nie tylko problem z odrobieniem finansowych strat, ale jeszcze drugi, zdecydowanie poważniejszy – z chorobą Tomka, która, nie tylko trudno zdiagnozować, ale także skutecznie leczyć.
– Nie bój się, jakoś damy sobie radę – pocieszała mnie moja mama, która zawsze miała dużo wyrozumiałości, gdy chodziło o męskie wybryki.
„Byłam na rozdrożu. Dlaczego los jest taki niesprawiedliwy” – skarżyłam się, płacząc w poduszkę kilka dni po wyjeździe Tomka, kiedy stało się jasne, że teraz nasz związek będzie funkcjonował na odległość. Nie potrafiłam się z tym pogodzić, ale szczerze mówiąc, jakie miałam inne wyjście poza zaciśnięciem zębów? Tomek wyjechał, a ja zostałam sama z dziećmi, w dodatku w nie swoim mieszkaniu, a w jednym małym pokoju u rodziców.
O tym wszystkim nigdy jednak nie mówiłam Bożenie. Było to dla mnie zbyt bolesne i w jakimś sensie wstydliwe, żeby dzielić się czymś takim z nią. Nie chciałam, żeby pocieszała mnie, albo wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej namawiała na rozstanie. Wiedziałam, że tylko ja sama mogę podjąć najlepszą dla siebie decyzję. Jednak póki co dreptałam w miejscu, a czas mijał.
Mogłam się rozwieść i spróbować zacząć układać swoje życie od początku. Odciąć się od wszystkiego złego. Wiele kobiet tak robi w podobnej sytuacji, które tak jak i ja mają dzieci i dom na głowie.
I myślę, że Tomek, gdybym podjęła taką decyzję, nie robiłby mi kłopotów, mając pełną świadomość, że to on ponosi główną winę za rozpad naszego małżeństwa.
– Zmarnowałem ci życie i zrozumiem, jeżeli będziesz chciała odejść – powiedział pewnego razu. Nie zapomnę tego.
Kiedy zastanawiałam się nad celem naszego bycia razem, doszłam do wniosku, że nasze rozstanie się nie miałoby najmniejszego sensu. Rozwód spowodowałby tylko rewolucję w życiu naszych chłopców, a w naszym niczego by nie zmienił. I tak żyliśmy bez siebie. A Tomek, bądź co bądź, zapewniał mi jakieś zabezpieczenie. W końcu co tydzień wysyłał mi jak nie 200, to 150 euro.
– To przecież ja spłacałam jego długi – uspokajałam się w myślach, że nie jestem typową materialistką.
Faktycznie, komornik zajął mi sporą część pensji, i na początku ledwo wiązałam koniec z końcem. Z trudem starczało mi na podstawowe zakupy. Mama trochę mi pomagała, ale ile mogła dać ze swojej marnej renty? Teraz za to ja nie tylko płacę czynsz i rachunki, wszak nadal mieszkamy pod jednym dachem, to nieraz kupuję jej jakiś ładny drobiazg.
Nie wniosę pozwu o rozwód, bo to spowodowałoby nie tylko komplikacje, ale też znowu nie byłoby mnie na nic stać.
– W końcu to jego wina – myślę teraz, kiedy lekką ręką wydaję zarobione przez niego pieniądze.
Czytaj także:
„Ledwo przeszłam na emeryturę, a moje córki już każą mi objąć etat prywatnej niani dla ich dzieci. Oczywiście za darmo”
„Moi teściowie uparli się, że zorganizują nam wesele. Nie chcą na nim mojej rodziny i znajomych…”
„Po śmierci mamy dowiedziałam się, że mam siostrę. Zostawiła ją w szpitalu tuż po urodzeniu”