Byłam naprawdę szczęśliwa, kiedy okazało się, że mąż tak dobrze dogaduje się z moim tatą. Połączyła ich pasja do wędkowania, a długie rozmowy prowadzone podczas wypraw nad jezioro zaowocowały pomysłem założenia wspólnej firmy.
To Jacek zaproponował mojemu ojcu spółkę. Odkąd bowiem upadł zakład pracy, w którym tata przez wiele lat był zatrudniony, nie miał szans na znalezienie roboty. Niby dostał odprawę, ale przecież wiadomo, że do końca życia mu jej nie starczy.
Kiedy więc kończyło się tacie prawo do zasiłku dla bezrobotnych, robił się coraz bardziej nerwowy. Narzekał, że jest jeszcze mężczyzną w pełni sił i wiele może zdziałać. Byleby tylko ktoś zechciał go zatrudnić! Propozycja Jacka spadła mu jak manna z nieba. Wprawdzie do tej pory tata nigdy nie robił w budowlance, ale mój mąż był dobrej myśli.
– Nauczę teścia wszystkiego – powtarzał. – Damy radę.
Ja także sądziłam, że to, co ma robić mój ojciec we wspólnej firmie, to żadna filozofia. Bo co to za problem położyć kafelki, płyty gipsowo-kartonowe czy nawet tynki. Chłopaki po zawodówce potrafią takie rzeczy, a tata jest przecież z wykształcenia technikiem mechanikiem.
Stanęło na tym, że skoro wchodzą w spółkę, to zarobkami będą dzielić się po połowie. Nie widziałam w tym niczego złego, uważałam, że to uczciwa propozycja. Do czasu…
Czy się stoi czy się leży...
Jak już mówiłam, mój tata, jeśli chodzi o prace budowlane, był zupełnie zielony. Jacek na początku wykazywał się w stosunku do niego ogromną cierpliwością.
Wielokrotnie tłumaczył, co i jak robić, pokazywał i przymykał oko na rozmaite niedociągnięcia, które po tacie potem musiał poprawiać. Ze spokojem przyjmował także to, że teść zaczął częściej chorować i niekiedy w ogóle nie przychodził do roboty. A nawet kiedy w niej był, to mówił, że nie wyrabia tak szybkiego tempa. I Jacek zasuwał za siebie i za niego.
Niestety, mój ojciec zamiast okazać wdzięczność zięciowi, uznał chyba, że taki układ jest jak najbardziej w porządku. Na początku jeszcze próbował czegoś się nauczyć, ale potem jakby przestało mu zależeć…
– I tak się tego nie nauczę! – zaczął mawiać. – Za stary jestem.
Jednym słowem, przyjął postawę: „Po co to mam robić, niech zięć to zrobi, bo jemu wychodzi lepiej”. Z niepokojem obserwowałam, co się dzieje. Jacek po kilku godzinach pracy padał ze zmęczenia, a tata tylko po nim sprzątał w pół godzinki. Jednak do głowy mu nie przyszło, aby w związku z tym brać mniej pieniędzy. Ależ skąd! W końcu przecież byli wspólnikami, więc… czy się stoi, czy się leży, połowa kasy się należy!
Nie wtrącałam się w ich układ, dopóki Jacek nic na ten temat w domu nie mówił. Jednak, widząc, co się dzieje, od dłuższego czasu przeczuwałam że wcześniej czy później czara goryczy się przepełni.
I miałam rację. Jacek na początku dusił w sobie wszelkie pretensje. Uważał, że teść sam powinien – albo przestać się obijać, albo zaproponować inne, uczciwsze finansowo rozwiązanie. Bo tak być nie może, że jeden tylko robi, a drugi bierze kasę. Było mu niezręcznie ochrzaniać teścia, chodził więc wściekły, zaczął wyżywać się w domu na mnie, a co najgorsze, sięgać po alkohol.
W końcu sprowokowany przeze mnie, jednak się odważył odbyć z tatą poważną rozmowę. Nie powiem, aby mój ojciec się ukorzył, bo nie jest takim człowiekiem, który łatwo przyznaje się do własnych błędów. Ale w sumie panowie jakoś doszli do porozumienia, mój tata bowiem obiecał więcej z siebie dawać. I wrócili do pracy na dotychczasowych warunkach.
Muszę przyznać, że tata dotrzymał słowa. Nauczył się wykonywania kilku rzeczy i robi je bez problemu. Wolniej niż Jacek, ale daje sobie radę. Mnóstwo jest jednak takich robót, za które się nadal nie bierze, a kasą ciągle dzielą się na pół. Jasne więc było dla mnie, że cała ta sytuacja jest jak bomba z opóźnionym zapłonem. Tyka, tyka, lecz w końcu kiedyś wybuchnie.
Od pewnego czasu Jacek znowu chodzi niezadowolony. Wcale mu się nie dziwię. Spodziewamy się dziecka, w perspektywie są wyższe wydatki, a on przez mojego ojca ani nie może więcej zarobić, ani siedzieć krócej w pracy, by mieć czas dla rodziny. Nie może ani zachorować, ani wziąć dnia wolnego i zostawić taty samego w robocie. Mój ojciec jest wtedy jak błądzący we mgle. Prędzej coś zepsuje, niż popchnie robotę do przodu.
Coraz częściej więc słyszę od Jacka, że ma tego wszystkiego serdecznie dosyć. Czuje się przemęczony i wykorzystywany.
– Nie po to się z tobą żeniłem, aby robić na twoich rodziców! – usłyszałam od niego niedawno i nie mogłam mu powiedzieć, że to nieprawda.
Bo, niestety, uważam, że ma rację! Ja też bym chciała, aby ta cała sytuacja została rozwiązana uczciwie. Kocham mojego tatę, ale chcę mieć zadowolonego męża, który wraca wcześniej do domu, a nie późno w nocy i padnięty ze zmęczenia. I w dodatku chociaż go stale nie ma i haruje jak wół, to na koncie nigdy nie mamy pieniędzy.
Nie wiem, co robić. Obu kocham
Moja mama i siostra stoją po drugiej stronie barykady. I choć żaden z nich mnie nie pytał, czy powinni zawiązywać spółkę, to czuję się winna. Mój tata nigdy nie był dobry w pracach remontowych. Pamiętam, że w domu to mama wymieniała uszczelki w kranach czy malowała okna. Ojciec siedział godzinami w garażu i dłubał w ukochanym fiacie. Na tym się zna i to lubi. Powinien pracować w warsztacie, zamiast układać kafelki.
Kiedy usłyszałam, że mają prowadzić wspólnie firmę budowlaną, serce mówiło mi „to wspaniale”, a rozum „to się nie może udać”. Niestety, rozum miał rację. W moim domu narasta konflikt, bo Jacek jest obrażony na swojego teścia i nie chce z nim nawet rozmawiać!
Narasta między nimi mur nieporozumienia i powstają coraz większe zaległości w robocie, bo w takich warunkach nie da się pracować. Moim zdaniem już dawno powinni byli podjąć decyzję, że rozwiązują spółkę. Jeśli nadal będą chcieli razem pracować, to już na innych zasadach. Jacek powinien zatrudnić mojego tatę i jako jego szef płacić mu od wykonanej roboty.
Ale ja przecież za nich tego problemu nie rozwiążę. Tym bardziej że jestem między młotem a kowadłem, bo obu ich kocham. I dlatego też obaj mają do mnie pretensje. Ojciec o to, że mój mąż jest bezczelny i go nie szanuje. A Jacek, bo jego zdaniem trzymam sztamę z ojcem, nie zwracając uwagi na to, jak ten perfidnie go wykorzystuje.
Nie mam pojęcia, czym skończy się ta sytuacja. Mam tylko nadzieję, że nie zniszczy naszego małżeństwa. Do rozmowy o spółce obu panów włączyła się nie tylko moja mama, ale nawet… siostra!
– Wiesz, jaki jest ojciec. Jeśli tylko pozwolicie mu szefować, będzie jak do rany przyłóż – zaczęły mnie obie podpuszczać.
Zatkało mnie. Nie dość, że nie zna się na remontach, to jeszcze ma dyrektorować Jackowi? Mój mąż ma robić za zwykłego robola, a tata za tego, co pokazuje palcem? Aż nazbyt jest oczywiste, że mama i siostra akceptują to, aby tata był tylko figurantem, kosztem moim i Jacka. Jest więc coraz gorzej, atmosfera psuje się w całej rodzinie. Naprawdę nie wiem, co z tym zrobić…
Czytaj także:
„Teściowa doprowadza mnie do szału. Wpada bez zapowiedzi, myszkuje po kątach, wytyka mi błędy. A mój mąż jej broni”
„Biologiczna matka urodziła mnie w wieku 15 lat i porzuciła jeszcze w szpitalu. Teraz wróciła i błaga o wybaczenie”
„W wieku 23 lat zostałam wdową. Teraz związałam się z facetem, który jest oszustem i złodziejem, ale kocham go”