„Byłam w ciąży z partnerem, który po zdradzie żony nie chciał ślubu. Ja nie chciałam być konkubiną. Kazałam mu wybierać”

para zmartwiona pozytywnym testem ciążowym fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Artur uwielbiał mnie i szanował. Zachowywał się tak, jakbyśmy dopiero co się poznali. Kupował mi kwiaty, pamiętał o naszych małych rocznicach i świętach, zapraszał na romantyczne randki. Słowem dał mi wszystko z wyjątkiem… ślubu. Już na samym początku naszej znajomości uprzedził, że nigdy więcej się nie ożeni i nie chce dzieci”.
/ 21.03.2022 18:51
para zmartwiona pozytywnym testem ciążowym fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Czekałam na przyjaciółkę, która miała mnie zawieźć do szpitala i ryczałam jak bóbr. Rany, tak bardzo tęskniłam za Arturem.

Miałam 25 lat, gdy go poznałam. Starszy ode mnie o 12 lat Artur zaimponował mi dojrzałością, był poważny i odpowiedzialny. Miał już za sobą nieudane małżeństwo. Nie chciał o nim opowiadać zbyt wiele, ale od znajomych wiedziałam, że jego żona zdradzała go ze swoim szefem i gdy zaszła z nim w ciążę, odeszła. Artur bardzo to przeżył, długo nie potrafił się pozbierać. Ale w końcu chyba postanowił zapomnieć o przeszłości i rozpocząć nowe życie. I na początku tej swojej nowej drogi natknął się na mnie.

Po pół roku znajomości zamieszkaliśmy razem, u niego. Moją kawalerkę wynajęliśmy. Niczego nam nie brakowało – mieliśmy siebie, swoją miłość, mieszkanie, pracę. Artur uwielbiał mnie i szanował. Zachowywał się tak, jakbyśmy dopiero co się poznali. Kupował mi kwiaty, pamiętał o naszych małych rocznicach i świętach, zapraszał na romantyczne randki. Słowem dał mi wszystko z wyjątkiem… ślubu. Już na samym początku naszej znajomości uprzedził, że nigdy więcej się nie ożeni i nie chce dzieci.

– Małżeństwo zmienia ludzi, niszczy miłość. Wszystko, co piękne w związku, po ślubie gdzieś się ulatnia. Zostają tylko smutek i żal – powiedział 

Czy się przejęłam tymi słowami? Nie. Ba, nawet go rozumiałam. Przecież wiedziałam, jaki numer wywinęła mu była żona. Poza tym ja byłam młoda, zakochana, szczęśliwa. Nie zależało mi na papierku. Wtedy wydawało mi się, że formalności nie mają znaczenia. Liczyło się tylko to, że byliśmy razem. 

Nie podejrzewałam, że będę miała dziecko. Regularnie brałam przecież tabletki. Gdy więc nie dostałam miesiączki, pomyślałam, że to kłopoty z hormonami, skutki uboczne antykoncepcji. Na wszelki wypadek poszłam jednak do ginekologa. Byłam pewna, że tylko potwierdzi moje przypuszczenia i po prostu zmieni lek. A jednak nie. Byłam w ciąży.

Myślałam, że teraz zmieni zdanie

Wyszłam z gabinetu oszołomiona, bo trudno mi było uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Usiadłam na najbliższej ławce i próbowałam pozbierać myśli. Zastanawiałam się, dlaczego mi się to przytrafiło, czy jestem gotowa na macierzyństwo, czy poradzę sobie z wychowaniem dziecka. No i jak na tę wiadomość zareaguje Artur. Przecież uprzedzał mnie, że nie chce mieć dzieci.

Bałam się, że gdy usłyszy, że zostanie ojcem, przegoni mnie na cztery wiatry. Nie wyobrażałam sobie bez niego życia, więc przez głowę przebiegła mi nawet myśl o tym, by po cichu wyjechać za granicę i zrobić aborcję. Ale szybko ją odpędziłam. Czułam, że jeśli pozbędę się tego dziecka, to wyrzuty sumienia nie dadzą mi już nigdy spokojnie zasnąć. Ostatecznie postanowiłam więc, że powiem Arturowi o ciąży. A potem… Niech się dzieje, co chce.

Zwlekałam trzy dni. Wiedziałam, że nie ucieknę od tej rozmowy, ale strach przed reakcją ukochanego był silniejszy. Za nic w świecie nie chciałam go stracić. Czwartego wreszcie zebrałam się na odwagę.

– Słuchaj, Artuś, muszę ci powiedzieć coś bardzo, bardzo ważnego – zaczęłam przy obiedzie.

– Zamieniam się w słuch, kochanie – odłożył sztućce.

– A więc… Jestem w ciąży… – wykrztusiłam. – To siódmy tydzień.

Artur przez chwilę patrzył na mnie zdumiony, a potem wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.

– To pewne? – zapytał w końcu.

– Tak – skinęłam głową. – Nie chciałam tego, ale antykoncepcja czasem zawodzi. Lekarz tak powiedział.

– I pewnie zamierzasz urodzić? – wpatrywał się we mnie.

– Tak. Aborcja nie wchodzi w grę. Myślałam o tym, ale nie, tego nie zrobię – wytrzymałam jego spojrzenie.

Spuścił wzrok, a potem odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi.

– Przepraszam cię, ale muszę ochłonąć – rzucił przez ramię.

Chwilę później już go nie było. 

Czułam się zawiedziona, bo ciągle nie wiedziałam, na czym stoję, ale nie próbowałam go zatrzymać. Wrócił bardzo późnym wieczorem. Na mocno chwiejnych nogach. W ręku trzymał kolorową torebkę.

– Nie wiem, czy ci się spodobają… Ale się starałem… – wybełkotał i wyciągnął ze środka śpioszki.

– Są śliczne. Najpiękniejsze na świecie – rzuciłam mu się na szyję.

Zrozumiałam, że jednak nie zostanę sama, że mój ukochany pogodził się z tym, że zostanie ojcem.

Nigdy nie rozmawiałam z Arturem o ślubie. Raz, że doskonale pamiętałam, co powiedział mi kiedyś o małżeństwie, dwa, jak wspomniałam wcześniej, nie zależało mi na papierku. Ale teraz sytuacja się zmieniła. Spodziewaliśmy się przecież dziecka. Uznałam, że dla jego dobra powinniśmy zalegalizować nasz związek. Spodziewałam się, że Artur sądzi tak samo i wkrótce mi się oświadczy. Niestety, mijały kolejne dni, a on zachowywał się tak, jakby w naszym życiu nic się nie zmieniło.

Po miesiącu postanowiłam sama podjąć temat.

– Kochanie, kiedy w końcu poprosisz mnie o rękę? Już wkrótce zrobię się pewnie potwornie gruba i nie dam rady dojść do urzędu stanu cywilnego – rzuciłam któregoś dnia.

– Kocham cię i będę kochał także nasze dziecko. Ale małżeństwo wybij sobie z głowy – odparł po dłuższej chwili. – Raz się sparzyłem i wystarczy. Nie zamierzam powtarzać tego błędu…

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zamknął się w sypialni. Choć wszystko się we mnie gotowało, zostawiłam go wtedy w spokoju. Miałam nadzieję, że jak sobie sprawę przemyśli, zmieni zdanie.

Nie zmienił. Ani tego dnia, ani następnego. Nie potrafiłam się z tym pogodzić. Naciskałam, prosiłam, tłumaczyłam, a w końcu zaczęłam krzyczeć. Wcześniej nigdy się nie kłóciliśmy. A wtedy? Nie było dnia, bym nie urządziła mu sceny. On jednak uparcie trwał przy swoim. Po dwóch tygodniach takiej szarpaniny miałam dość.

– Słuchaj, nie mam zamiaru dłużej tracić nerwów. Albo ślub, albo się rozstajemy – postawiłam ultimatum.

Artur nawet się nie odezwał. Wzruszył ramionami i zamknął się w sypialni. Tego było już za wiele. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, spakowałam swoje najpotrzebniejsze rzeczy i się wyprowadziłam. Nie mogłam postąpić inaczej. Chciałam mu pokazać, że mam honor, dumę i nie rzucam słów na wiatr.

Dzięki niej dostałam drugą szansę

Zamieszkałam w swojej kawalerce. Dobrze, że lokatorom akurat skończyła się umowa najmu, bo nie miałabym dokąd pójść. Na dom rodzinny nie mogłam liczyć. Mama od kilkunastu lat nie żyła, a ojciec mieszkał na drugim końcu Polski, miał drugą żonę, dzieci i kłopoty. Ale wtedy o tym nawet nie pomyślałam. Byłam za bardzo rozżalona, wściekła i skrzywdzona.

Przez następne dni Artur dzwonił i prosił, żebym wróciła, ale tym razem ja byłam nieugięta:

– Nie ma mowy! Nie potrzebuję twojej łaski. Poradzę sobie sama.

– Naprawdę tak myślisz? A co z dzieckiem? – dopytywał się.

– Jest moje i tylko moje. Zapamiętaj to sobie. Zostaw mnie więc w końcu w świętym spokoju. Nie dzwoń, nie przyjeżdżaj, nie próbuj przepraszać. Najlepiej zapomnij o moim istnieniu. – krzyknęłam i się rozłączyłam.

Po tej burzliwej rozmowie pojechałam do Martyny i opowiedziałam jej o wszystkim. Miałam nadzieję, że mnie pocieszy i razem ponarzekamy sobie na Artura. Tymczasem…

– Aśka, co ty wyprawiasz?! Przez głupią dumę chcesz wszystko zniszczyć? Daj mu jeszcze czas, poczekaj. Nie pozwól, by złość namieszała ci w głowie – zaczęła mi tłumaczyć.

Potwornie mnie to wkurzyło.

– O, nie! Długo już byłam cierpliwa. Ale dość tego. Artur mnie zawiódł i skrzywdził. Nie chcę go więcej widzieć na oczy – wrzasnęłam.

– Jesteś tego pewna? Bo mnie się wydaje, że już wkrótce będziesz żałować. Było wam przecież razem tak dobrze  – popatrzyła na mnie smutno.

– Rzeczywiście było, ale się skończyło. I nie wróci – ucięłam.

To było kilka miesięcy temu. Teraz siedziałam na kanapie, czekałam na Martynę, która miała mnie zawieźć do szpitala, i żałowałam. Tak jak wtedy mówiła. Dałabym wszystko, żeby cofnąć czas. I żeby był przy mnie Artur. Żałowałam już wcześniej, kiedy samotnie jeździłam na badania, wybierałam ubranka dla naszego synka, łóżeczko, pościel i wózek. Żałowałam, gdy pakowałam torbę, którą miałam zabrać ze sobą do szpitala. Długo przed terminem, bo przecież wszystko się może zdarzyć. Nocami chlipałam w poduszkę i marzyłam, żeby się do mnie odezwał. Raz nawet zebrałam się w sobie i do niego zadzwoniłam, ale od razu włączyła się poczta głosowa.

Więcej już nie próbowałam. Uznałam, że to nie ma sensu, bo Artur pewnie gdzieś wyjechał, zmienił numer albo ma kogoś i nie chce ze mną rozmawiać. Wstydziłam się nawet zostawić mu wiadomość. Bo co miałam powiedzieć? Że przepraszam, że się pomyliłam, byłam głupia i niecierpliwa? Prosić, żeby mi wybaczył i wrócił? Bo tęsknię, kocham i chcę, żebyśmy razem wychowywali nasze dziecko?

Na to wspomnienie zrobiło mi się nagle tak potwornie smutno, że aż się rozpłakałam. Na chwilę zapomniałam nawet, w jakim jestem stanie. Do rzeczywistości przywołał mnie dopiero zgrzyt klucza w zamku. Akurat złapał mnie bolesny skurcz, więc z trudem wstałam z kanapy.

– No, wreszcie jesteś. Jeśli mnie zaraz stąd nie zabierzesz, to urodzę na środku pokoju. I będzie cyrk. – zawołałam do Martyny, gdy drzwi się otworzyły.

– Już cię zabieram. Nie denerwuj się. Zobaczysz, dojedziemy na czas. A na razie oddychaj. – usłyszałam z przedpokoju męski głos.

Zamarłam. Znałam świetnie ten głos. Nieraz szeptał mi do ucha słowa pełne miłości. Ale to niemożliwe.

– Artur, to ty? – wykrztusiłam zastanawiając się, czy przypadkiem nie śnię.

– No pewnie, że ja – ojciec mojego dziecka stanął w progu pokoju.

– Ale… Skąd się tu wziąłeś? I gdzie jest Martyna?

– Jest w pracy. Ma dzisiaj totalny młyn i choćby nie wiem jak bardzo chciała, nie może się urwać.

– Ale jak to? Przecież pół godziny temu mówiła, że już wsiada w samochód i jedzie.

– No, popatrz, a to oszustka. Kto by się spodziewał… Dobrze, że byłem w pogotowiu. No to jak, jedziemy? Bo jak tak dłużej będziemy stać i dyskutować, to jeszcze naprawdę urodzisz w przedpokoju – złapał torbę z rzeczami.

– Jedziemy – odpowiedziałam z uśmiechem i z ulgą wsparłam się na jego ramieniu.

Wsiadając do samochodu, pomyślałam, że jak będzie już po wszystkim, to zadzwonię do przyjaciółki. I powiem, jaka jej jestem wdzięcznaDzięki niej dostałam przecież szansę, by naprawić to, co zepsułam. I na pewno tej szansy nie zmarnuję.

Czytaj także:
„Brat obibok sprzedał rodzinną pamiątkę, żeby mieć na imprezy. Bez skrupułów podkablowałem go ojcu, którego był pupilem”
„Moja żona miała wypadek, od kilku miesięcy jest w śpiączce. Kocham ją, ale to, że nie może mówić, jest mi na rękę”
„Wyszłam pobiegać, by uleczyć złamane serce, a wróciłam z nową miłością. Myślałam, że prawdziwi mężczyźni już wyginęli”

Redakcja poleca

REKLAMA