„Mój facet był kanapowym nudziarzem, więc zamieniłam go na petardę wigoru. Szybko jednak zatęskniłam za moim leniem”

roześmiana para fot. iStock by Getty Images, VioletaStoimenova
„Urzekł mnie ten facet, który miał w sobie tyle energii i zaangażowania. Mój małżonek przy nim wydawał się taki bezbarwny i zwyczajny”.
/ 25.08.2024 20:30
roześmiana para fot. iStock by Getty Images, VioletaStoimenova

Tamtego roku, wiosną, coś we mnie pękło i postanowiłam zmienić swoje dotychczasowe życie o 180 stopni. Do tej pory wydawało mi się, że jestem szczęściarą. Byłam w fajnym związku, miałam porządnego faceta za męża i cudowną córkę.

Oboje nieźle zarabialiśmy, więc bez stresu o jutro zaczęliśmy myśleć o wzięciu pożyczki i postawieniu domu – naszego wyśnionego azylu. I chyba dokładnie w tym momencie wszystko zaczęło się walić.

Napotkaliśmy wiele trudności

Budowa domu okazała się dla nas prawdziwym wyzwaniem, a każdy kolejny krok wiązał się z nieoczekiwanymi trudnościami. Na początku, chociaż wszystko wydawało się być na dobrej drodze, napotkaliśmy przeszkody związane z doprowadzeniem wody do naszej działki.

Okazało się, że informacje uzyskane wcześniej od urzędników były nieprawidłowe i musieliśmy na własny koszt rozkopać drogę wojewódzką. Nie mniejszym problemem okazało się podłączenie światłowodu.

Jakby tego było mało, wraz z wiosną przyszły ulewne deszcze, które kompletnie zniszczyły wykop pod fundamenty. Trzeba było zacząć prace od początku. Zanim jeszcze na dobre rozpoczęliśmy stawianie murów, już straciliśmy jedną trzecią funduszy przeznaczonych na budowę. Można powiedzieć, że nasze pieniądze dosłownie zatonęły w błocie.

Jestem z natury porywcza, więc jak coś mnie denerwuje, to po prostu wybucham. Muszę sobie pokrzyczeć, popłakać albo przynajmniej wygadać się komuś, a pod tym względem mój małomówny Krzyś nie był dla mnie wsparciem. Kiedyś mu zazdrościłam tego, jaki jest opanowany i podziwiałam go za to, że potrafił z dystansem patrzeć na problemy, które ja wyolbrzymiałam.Teraz jednak to, że ciągle milczał, okropnie mnie wkurzało.

– No przecież widzisz, że staram się coś zrobić, więc o co ci chodzi? – mówił, kiedy prosiłam go, żebyśmy jeszcze raz przegadali nasze plany albo chociaż to, jak wyglądają nasze finanse.

Mąż bez uprzedzenia przepadał na długie godziny na placu budowy, zarówno w ciągu tygodnia po południu, jak i w dni wolne od pracy. Dostrzegałam jego wysiłki, by zminimalizować wydatki i nie marnować czasu, kręcąc się bez sensu po działce, jednak mimo to czułam się pomijana.

Przecież to właśnie wspólnie śniliśmy o własnych czterech kątach i razem zdecydowaliśmy się na astronomicznie wysokie zobowiązanie finansowe! Rozpaczliwie pragnęłam czyjejś obecności i zrozumienia, a znalazłam je u… swojego współpracownika. A ściślej mówiąc, u bezpośredniego szefa.

Był dla mnie fascynujący

Od samego początku naszej znajomości, pomimo natłoku obowiązków, Łukasz zawsze potrafił wygospodarować chwilę, aby posłuchać o tym, co mnie trapi. Zupełnie nie był podobny do mojego męża Krzyśka, którego towarzystwo zaczynało mnie już trochę nużyć.

Chociaż był od niego młodszy o dwa lata, Łukasz emanował dojrzałością i ciekawością świata. Wysoki i wysportowany, łatwo nawiązywał kontakty z ludźmi. Cenił sobie niezależność i pod wieloma względami był dla mnie wzorem i szybko zdałam sobie sprawę, że coraz bardziej mi się podoba.

Kiedy Łukasz dowiedział się o rozpadzie naszego małżeństwa, był kompletnie zaskoczony. To ja zdecydowałam o zakończeniu związku. Zaciągnęłam pożyczkę, spakowałam część rzeczy i razem z naszą małą córeczką zamieszkałam w wynajętym lokalu. Nie minęło dużo czasu, a już wprowadzałam się do mieszkania mojego nowego partnera.

Nie myślałam wtedy o uczuciach porzuconego męża, który został sam z kłopotami. Nie zastanawiałam się, co czuł, gdy zamiast być przy nim w trudnych momentach, ja wyjeżdżałam na romantyczne eskapady z ukochanym. Oszołomiona namiętnością i upojona świeżo zdobytą swobodą, miałam gdzieś zarówno jego zdanie na ten temat, jak i opinie moich najbliższych.

Prawdą jest, że mojemu mężowi zajęło 12 miesięcy, aby poprosić mnie o rękę i jeszcze 60 dni, żebyśmy zaczęli wspólne życie pod jednym dachem. Dlatego też postawa Łukasza niezwykle mi zaimponowała. Pomyślałam sobie: „W końcu spotkałam prawdziwego faceta, dominującego samca, u boku którego poczuję się bezpiecznie”.

Mąż błagał mnie o szansę

Mój małżonek w międzyczasie błagał:

– Wróć do mnie kochanie, dajmy sobie jeszcze jedną szansę. Na pewno gdzieś popełniłem błąd, skoro postąpiłaś w ten sposób. Ale nie chciałam go słuchać. Po co miałabym starać się naprawiać nasz związek, skoro idealne rozwiązanie znajdowało się na wyciągnięcie ręki?

Szybko stało się jasne, że to co początkowo brałam za asertywność, tak naprawdę było niczym innym jak postępowaniem pod wpływem chwili. Podczas gdy w sferze zawodowej umiejętność błyskawicznego decydowania i nagłe zmiany planów stały się podstawą sukcesu Łukasza, w życiu osobistym takie zachowanie było nie do zniesienia.

Ciągle dokądś pędził – raz w weekend wspinał się po ściance, innym razem mknął po stoku na nartach, a kiedy indziej zanurzał się w głębinach Morza Czerwonego. Wieczory spędzane tylko we dwoje w przytulnym mieszkaniu były dla niego po prostu nudą, tak samo normalne wyjścia do kina.

Kawiarnia oczywiście tak, ale koniecznie położona w jakimś oryginalnym miejscu, choćby i 200 kilometrów od domu. Uważał, że skoro zarabia dużo, to powinien to wydawać. Teraz, natychmiast, w tej chwili, jakby jutra miało nie być. Szybko poczułam się przytłoczona jego energią i żywiołowością.

Moją czteroletnią pociechę zachwycała jego kreatywność, bo jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki realizował wszystkie jej kaprysy, ale mnie po jakimś czasie zaczęło nużyć to wieczne podekscytowanie. Na dodatek układając plany swoich szalonych eskapad, kompletnie nie uwzględniał mojego punktu widzenia, kalendarza czy nawet samopoczucia. Radowało go moje towarzystwo, ale równie dobrze radził sobie beze mnie, zabierając ze sobą któregoś z kumpli albo jedną ze swoich dwóch przyjaciółek.

Rodził w płci pięknej sporo entuzjazmu

Z całego serca nie znosiłam tych panienek. Wolne od stałych związków i obowiązków, za to nieźle uposażone finansowo oraz mające mnóstwo czasu – stawiały się na każde skinienie Łukasza, a on w ogóle nie zamierzał odpuścić sobie ich kompanii. Przy otyłym, aspołecznym mężu nie zaprzątałam sobie głowy tym, co porabia beze mnie, ale atrakcyjny i dowcipny Łukasz rodził w płci pięknej sporo entuzjazmu.

– No co Ty, doskonale wiesz, że liczysz się dla mnie najbardziej na świecie – tłumaczył, kiedy z wyrzutem wspominałam o jego licznych wypadach w pojedynkę, z których potem zdawał szczegółowe relacje kumplom w social mediach.

Ufałam mu, ale mimo wszystko odnosiłam wrażenie, że nie jestem w stanie dotrzymać kroku mojemu facetowi, a co najgorsze — w ogóle nie czuję potrzeby, by go dogonić w tej pogoni za czymś bliżej nieokreślonym. Byłam kompletnie wykończona – i na ciele, i na duchu. Mimo to ani przez moment nie przyszło mi do głowy, by wrócić do małżonka lub cokolwiek zmienić w swoim życiu.

Przełomowym momentem było otrzymanie pozwu do sądu. Analizując dokument sporządzony przez adwokata mojego małżonka, dotarło do mnie, że na zawsze stracę swojego najwierniejszego druha. Osobę, która potrafiła ukoić każdą wzburzoną emocję, zawsze gotową do pomocy, gdy tylko jej potrzebowałam. Być może trochę małomówny i skryty, ale przynajmniej nie musiałam za nim biegać jak za uciekającym króliczkiem.

Próbowałam porozmawiać z mężem przed rozpoczęciem procesu sądowego, jednak bezskutecznie. Nie reagował na moje próby kontaktu telefonicznego, a po naszą pociechę od dłuższego czasu przysyłał swoją matkę. Na próżno szukałam go na placu budowy czy w zakładzie pracy.

– Nic dziwnego, że cię omija szerokim łukiem po tym, co zrobiłaś – komentowali ludzie, których znaliśmy oboje.

On jednak pozostał nieugięty

Przybyłam na salę sądową sporo przed wyznaczoną godziną. Trzęsąc się ze zdenerwowania, pokonałam ostatni odcinek dzielący mnie od drzwi wejściowych. Od razu go dostrzegłam – siedział przygarbiony na samym końcu pomieszczenia. Podchodząc bliżej, by się przywitać, ledwo udało mi się opanować napływające do oczu łzy.

– Dajmy sobie jeszcze jedną szansę – błagałam. – Zapiszmy się do psychologa, nauczmy się lepiej komunikować. Krzysztof… Wybacz mi wszystko, co złego ci zrobiłam – powiedziałam cicho, klękając obok niego.

On jednak pozostał nieugięty. Na rozprawę sądową szłam jak na egzekucję, przekonana, że to już ostateczność, ale sędzina widziała to inaczej. Wbrew sprzeciwom małżonka stwierdziła, że wciąż dzielimy silną emocjonalną relację i skierowała nas na mediację. Zaleciła, byśmy pod okiem fachowca spotkali się przynajmniej trzykrotnie.

Kiedy uświadomiłam sobie, że ta osoba dała mi kolejną możliwość naprawienia wszystkiego, poczułam radość i postanowiłam zrobić, co w mojej mocy, by wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów. Pierwszą rzeczą jaką uczyniłam zaraz po ogłoszeniu wyroku, była przeprowadzka od Łukasza do domu moich rodziców. 

W ciągu miesiąca zrezygnowałam z pracy i jednocześnie rozpoczęłam starania o odzyskanie męża. Zwróciłam mu kasę, którą wzięłam za wynajem mieszkań, dokładałam wszelkich starań, by go wesprzeć w pracy na budowie, każdego dnia dostarczając mu gorące posiłki. Podczas rozmów w obecności mediatora przyznałam, że to wyłącznie moja wina.

Setki litrów łez przelałam, zanim udało mi się namówić małżonka na odbudowanie naszego związku. Przystał na to, jednak od razu podkreślił, że moje ponowne zdobycie jego zaufania nie przyjdzie mi łatwo.

Od tamtego momentu minęły dwa lata, a my wciąż jesteśmy razem. Dokładam wszelkich starań, by nie dostarczać mu żadnych podstaw do podejrzliwości. Zdaję sobie sprawę, że gdy wychodzę gdzieś bez niego, stresuje się tym okropnie, choć nigdy nie zabronił mi wyjścia z domu. Moim największym pragnieniem jest znowu zostać mamą, zająć się dzieckiem i gospodarstwem domowym, by w ten sposób naprawić nasze relacje z Krzyśkiem, ale póki co nie udaje mi się zajść w ciążę.

Wydaje się, że nasze życie wygląda tak samo jak przed moim wybrykiem, na pozór nic się nie zmieniło i dalej cieszymy się każdym dniem, jednak głęboko w nas tkwi mur, którego żadne z nas nie umie przeskoczyć. Posyłamy sobie uśmiechy, zdarza nam się wpaść sobie w ramiona i dać się ponieść chwili, ale mimo wszystko coś pękło w naszej relacji. Momentami boję się, że już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Agnieszka, 32 lata

Czytaj także:
„Najchętniej wcisnęłabym mężowi kochankę do łóżka. Mam dość tego, że ten stary piernik co noc ma ochotę hulać”
„Już pakowałem walizki, by uciec od pieluch, zupek i kupek, ale żona mnie uprzedziła. Karma mnie dopadła”
„Synowa bez pardonu zaczęła rządzić się w moim domu. Najpierw wywaliła stare fotele, a później mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA