Za kilka tygodni będziemy obchodzić z Mateuszem piątą rocznicę ślubu. Zrobimy to, co zwykle – zabierzemy dwójkę naszych maluchów i pójdziemy do kawiarni na duże porcje lodów. Że co to za celebracja? Och, te lody są dla nas bardzo ważne.
To dzięki lodom możemy w ogóle obchodzić tę rocznicę, bo odegrały one istotną rolę w tym, że dziś jesteśmy rodziną. Ten wieczór tym tylko różnił się od innych, że był początkiem weekendu i miałam świadomość, że następnego dnia będę mogła się wreszcie porządnie wyspać.
Zamierzałam go spędzić w domu z książką w ręku, bo potrzebowałam odrobiny spokoju. Pracuję w księgowości, a ponieważ był czas urlopów, przez cały tydzień tkwiłam przed komputerem. Kiedy zadzwoniła Majka i zaczęła mnie namawiać na spotkanie, w pierwszej chwili kategorycznie odmówiłam. Ale wtedy obie z Gośką zaczęły mi zarzucać, że zostałam korporacyjnym szczurem, który nie ma czasu dla przyjaciół.
Poddałam się. Obiecałam, że przyjdę
Odłożyłam książkę, ale minęła godzina, zanim wyszłam z domu, bo musiałam jeszcze przekopać szafę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju i zrobić makijaż. Wiedziałam, że jeśli pojawię się w byle czym, wytkną mi to bezlitośnie (moje przyjaciółki były niesłychanie szczere) i zaczną biadać nad moim zaniedbaniem. Letnia sukienka koloru wina, mój ulubiony łańcuszek i szpilki powinny je zadowolić.
Zawsze umawiałyśmy się w tym samym miejscu. Miałyśmy ulubioną knajpkę na lublińskiej Starówce, gdzie latem stoliki stały na zewnątrz, a ochrona przeganiała pijaczków i amatorów rozróby. Kiedy dotarłam na miejsce, przy stoliku siedziała Majka i Gośka, Radek i Darek (bliźniacy, którzy ostatnio stanowili centrum wszechświata moich przyjaciółek) oraz jakiś nieznany chłopak.
Wkurzyłam się. No, tak. Dziewczyny uznały, że potrzebuję męskiego towarzystwa i bez konsultacji ze mną zaprosiły obcego faceta. Miałam wprawdzie niejasne wrażenie, że skądś go znam, ale nie zastanawiałam się nad tym, bo i tak z góry go skreśliłam.
– No, jesteś wreszcie – powitała mnie Majka. – Siedzisz w domu jak kret, a my…
– … tęsknimy za naszą Marzenką – dopowiedziała Gośka.
Zawsze wchodziły sobie w słowo, co zwykle mnie bawiło, ale teraz byłam zła. Przy pierwszej okazji miałam zamiar uświadomić im, że nie potrzebuję męskiego ramienia. Rozwód rodziców sprawił, że stałam się nieufna i nauczyłam się liczyć przede wszystkim na siebie.
– Poznajcie się – Majka machnęła ręką w stronę nieznajomego. – To jest Mateusz.
– Marzena – mruknęłam i podałam rękę chłopakowi, który poderwał się z krzesła.
Uścisk miał mocny, ale bez przesady, a dłoń ciepłą i suchą. Na szczęście, bo nie znosiłam facetów, którym pociły się ręce.
– Co zamawiamy? – zaszczebiotała Gośka i natychmiast zaproponowała: – Może lody? Gorąco jak cholera, a tu mają najlepsze... Radek, przynieś kartę, wybierzemy sobie.
Zanim Radek się podniósł, przyżeglowała do nas zmęczona młoda kelnerka i położyła przed nami kartę. Smaków było sporo. Skupiłyśmy się na wyborze, a chłopcy zamówili colę i piwo.
Gośka i Majka spojrzały na nich groźnie, więc obaj podnieśli po jednym palcu do góry na znak, że więcej pić nie będą i zaczęli się z nimi przekomarzać na temat tej przymusowej prohibicji. Ja milczałam, bo zastanawiałam się, jak się stąd zmyć, żeby nie wyglądało to na ucieczkę.
– Nie kojarzysz mnie, prawda? – zagadnął nagle Mateusz.
– A powinnam? – uniosłam brwi.
– Mieszkam w tej samej kamienicy, co ty. Wuj zmarł pół roku temu i zapisał mi mieszkanie, bo nie miał rodziny, a ja bywałem u niego jako dzieciak. To on mnie namówił na architekturę. Pierwsze lekcje brałem u niego, bo pokazywał mi stary Lublin i opowiadał niezwykłe historie.
– No tak – przyznałam. – Rzeczywiście jest tu sporo ciekawych miejsc… A ten wuj jakoś się nazywał? – spytałam nieufnie.
Roześmiał się i wymienił nazwisko, a ze mnie od razu zeszło trochę pary. Pamiętałam tego starszego pana, zawsze uśmiechniętego, niesamowicie szarmanckiego, jakby z innej epoki. Czasem siadywaliśmy na murku Podzamcza i rozmawialiśmy o zmianach, jakie zachodzą w mieście.
Niech sobie radzą beze mnie
Pokrewieństwo Mateusza z człowiekiem, którego bardzo niegdyś lubiłam, nastawiło mnie do niego przychylniej, choć nie na tyle, bym brała pod uwagę bliższą znajomość. Ot, sąsiad z kamienicy i tyle.
Zabrałam się do pucharka z lodami, które właśnie przyniesiono i postanowiłam, że po zjedzeniu powiem grzecznie, że jestem zmęczona i opuszczę rozbawione towarzystwo.
Niech sobie radzą beze mnie. Na zaczepki dziewczyn pomrukiwałam tylko i coraz szybciej jadłam te nieszczęsne lody, marząc o chwili, kiedy znajdę się u siebie, zrzucę z nóg szpilki i zażyję prawdziwego relaksu. Nagle Mateusz w ferworze rozmowy machnął gwałtownie ręką i resztka lodów z pucharka znalazła się na mojej sukience. Zapadła cisza.
– Marzena, przepraszam! Nie chciałem! – jęknął, gdy spojrzałam na niego groźnie. – Zapłacę za pranie! Kupię ci drugą! Zrobię, co zechcesz, tylko się nie gniewaj!
Bez słowa wstałam i weszłam do lokalu. W toalecie udało mi się spłukać wodą lepkość lodów, ale na sukience miałam teraz dużą, mokrą plamę. Pomyślałam, że w zasadzie mam gotową wymówkę, by opuścić towarzystwo. To był naprawdę nieudany wieczór. Kiedy wyszłam, pod drzwiami łazienki wpadłam na czekającego Mateusza. Wyglądał na przygnębionego i zrobiło mi się go żal.
– Wracasz do domu, prawda? – spojrzał na mnie jak zbity pies. – A mogę cię odprowadzić, czy już nie chcesz na mnie patrzeć?
Rozśmieszył mnie.
– Znam co prawda piękniejsze widoki niż ty, ale… Nie wolisz zostać? Sama trafię, przecież to niedaleko.
– Nie chcę zostać. Oni nie potrzebują mojego towarzystwa, a ja czuję się winny i chętnie zostanę twoją osobistą eskortą.
Nic się nie stanie, jak mnie odprowadzi
Uliczki Starówki były wprawdzie dobrze oświetlone, ale po co kusić los. Zresztą, rozstaniemy się na klatce, a do jutra zapomnę o istnieniu Mateusza. Najwyżej od czasu do czasu powiemy sobie „dzień dobry”, kiedy na siebie wpadniemy.
Pożegnaliśmy się z towarzystwem, które wykazało zrozumienie dla naszego odwrotu, a dziewczyny wyglądały nawet na zadowolone. Uznałam, że mój dzisiejszy brak humoru nie wzbudził ich zachwytu i beze mnie poczują się swobodniej.
Kiedy wracaliśmy, Mateusz opowiadał o mijanych kamieniczkach, pokazując mi ciekawe architektoniczne szczegóły, na które dotąd nie zwróciłam uwagi. Przyznałam uczciwie, że architekci kojarzyli mi się zawsze z nudnymi, zasadniczymi facetami, na co parsknął śmiechem i przyznał, że mam trochę racji.
Wyjaśnił, że pracuje w firmie, która zajmuje się restauracją zabytkowych budynków i trudno tu o improwizację. Jego praca polegała głównie na konkretnych wyliczeniach. Projekt musiał być jak najbliższy oryginałowi. Droga do domu minęła tak szybko, że aż byłam zdumiona, a kiedy staliśmy na klatce, wciąż jeszcze kłębiły się we mnie pytania, które chętnie bym zadała, gdyby nie pora i moje zmęczenie.
– Spotkamy się jutro? – w głosie Mateusza dźwięczała prośba. – Chciałbym się zrehabilitować za te lody. Co byś powiedziała na wyjazd do Kozłówki? Mam do dyspozycji własny środek lokomocji – patrzył na mnie pytająco.
Przyszło mi do głowy, że już dziesiątki razy planowałam zwiedzić pałac w Kozłówce i nigdy mi się to nie udało. Teraz miałabym własnego przewodnika, bo już wiedziałam, że Mateusz ma ogromną wiedzę. Zgodziłam się.
Nigdy nie zapomnę tej wycieczki
Przewodniczka ubrana w strój z epoki i bardzo kompetentna, przepiękne wnętrza pełne portretów postaci, które znałam z historii i ogromny pałacowy park sprawiły, że zwiedzanie było prawdziwą przyjemnością. Ale Mateusz sprawił mi dodatkową niespodziankę. Kiedy siedzieliśmy w przypałacowej restauracyjce nad ogromną porcją pizzy, nieoczekiwanie wyznał:
– Przepraszam cię, Marzena, ale ja te lody… Wiesz, ja je specjalnie na ciebie wywaliłem.
Osłupiałam.
– Odbiło ci?!
– Chyba trochę tak. Bo pomyślałem, że może w ten sposób przełamię lody między nami. A bardzo chciałem poznać cię bliżej.
Tu popłynęła opowieść o tym, jak mijał mnie na klatce i nie wiedział, jak zawrzeć znajomość. Chodził za mną, przyglądał się naszej paczce, aż zebrał się na odwagę i poprosił dziewczyny o pomoc w zaaranżowaniu spotkania. Oczywiście zgodziły się natychmiast.
Co miałam zrobić? Ujął mnie tą opowieścią i rozbawił. Zaczęłam z nim spędzać coraz więcej czasu, aż w końcu zakochałam się w nim i pobraliśmy się. A na pamiątkę pierwszego spotkania świętujemy każdą rocznicę właśnie przy lodach. Tylko już bez „upiększania” mojej odzieży.
Czytaj także:
„Gdy dla męża skończyła się nasza miłość, w odstawkę poszło też ojcostwo. Drań nie daje na syna nawet złamanego grosza”
„Moja żona jest wredną kobietą. Teraz muszę się użerać z identyczną córką. Ma 1,5 roku i już rozstawia nas po kątach"
„Pożyczyłam przyjaciółce oszczędności na budowę domu, a ona zwiała z kasą. Drżę, że jak mąż się dowie, to zażąda rozwodu”