– Pamiętasz o urodzinach Martusi?
Byłam przekonana, że były mąż jak zwykle zapomniał… Etap, kiedy mnie to denerwowało, miałam już za sobą. Byliśmy już cztery lata po rozwodzie i zdążyłam się pogodzić z tym, że nigdy nie mogę na niego liczyć. Jednak nie chciałam, żeby nasza córka cierpiała z powodu jego nieodpowiedzialności, więc dbałam, aby w takich sytuacjach nie zawodził. Dzwoniłam przed przedstawieniami w szkole, dniem dziecka i urodzinami, żeby Marta nie czekała na próżno.
Na przyjęciu miały być jej dwie kuzynki i oczywiście młodszy braciszek – mój syn z obecnego małżeństwa. Marta nie mogła się doczekać. W dniu urodzin wyjęłam z szafki ukryty głęboko prezent – hulajnogę, o której marzyła córka. Nie mogłam się doczekać jej reakcji. Moja siostra upiekła tort i przyniosła go, zanim Marta się obudziła. Nie zamierzałyśmy wariować i zamawiać wymyślnego ciasta z kolorowymi barwnikami. Uznałyśmy, że bita śmietana i brzoskwinie z puszki wystarczą. Kiedy Marta się obudziła, była pełna entuzjazmu.
Mój były mąż chyba zwariował!
– Chcesz prezent już teraz, czy kiedy przyjdą goście? – zapytałam po złożeniu jej życzeń.
– Jak przyjdą goście – odpowiedziała tak, jak przypuszczałam. Od dziecka była cierpliwa i w przeciwieństwie do większości dzieci, potrafiła dawkować sobie przyjemności. Paczkę żelków potrafiła jeść przez tydzień. Młodszy syn Maciuś był jej zupełnym przeciwieństwem i wszystko chciał mieć tu i teraz.
Gości zaprosiłam na piętnastą. Ozdobiłyśmy pokój balonami i serpentynami, a solenizantkę ubrałam w piękną sukienkę księżniczki. Mała była w siódmym niebie. Kiedy goście zaczęli się schodzić, witała ich w progu i była tak miła, jak tylko ona potrafi.
– Ale z ciebie gospodyni – nie mogła wyjść z podziwu moja siostra.
Ledwie Marta zaczęła odpakowywać prezenty, usłyszałyśmy jeszcze jeden dzwonek do drzwi.
– Przyjdzie ktoś jeszcze? – zdziwiła się.
Prawdę mówiąc, ja też nie wiedziałam, kto to może być. Marta podbiegła do drzwi i ku swojemu zdumieniu zastała w nich tatę z wielkim kolorowym tortem w kształcie potwora, chmurą napompowanych helem balonów i… żywym pieskiem z kokardą.
Mój były mąż zwariował! Zacisnęłam zęby, żeby nie wybuchnąć. To nie mogła być prawda. Biała puchata kuleczka zaczęła wesoło szczekać na widok Marty, szybko wyrwała się Witkowi z rąk i wbiegła do środka. Marta, klaszcząc w dłonie i chichocząc, pobiegła za psem.
– Witek, co to ma być?! – syknęłam do niego.
– Jak to co? Pamiętałem o urodzinach. Przyniosłem prezenty.
– Pies to nie prezent! To zwierzę! Nie zapytałeś mnie o zdanie i przyniosłeś szczeniaka? Zwariowałeś?!
Witek wzruszył ramionami. Nic go nie obchodziła moja reakcja, bo już z nami nie mieszkał i to nie on będzie musiał zajmować się psem. Wolał być „tym dobrym”, który dał szczeniaka Martusi, a ja „tą złą”, która każe go zabierać. Co za typ! Jak ja w ogóle mogłam być tak ślepa, żeby się w nim zakochać?! Przecież to szczyt nieodpowiedzialności.
– Co to za piesek? – mąż wyszedł z pokoju i zobaczył naszego gościa obładowanego prezentami.
– Prezent dla mojej córki – odparł Witek.
Uwielbiał podkreślać, że Marta jest jego córką, choć od trzech lat to Darek wychowywał małą i był dla niej jak ojciec. Witkowi jakoś nie śpieszyło się do bycia dobrym tatusiem, gdy trzeba było zawozić Martę na gimnastykę korekcyjną albo do laryngologa. Mimo to nie utrudniałam mu kontaktu z córką. Najwyraźniej to był błąd! W takich sytuacjach jak ta dzisiejsza, żałowałam, że w ogóle przypomniałam mu o urodzinach. Pies biegał po domu, wywołując ogromną radość dzieci, a ja mierzyłam Witka lodowatym spojrzeniem.
– Pies tu nie zostanie! Wymyśl, jak wytłumaczyć to Marcie!
– Nie zamierzam niczego tłumaczyć. To prezent dla niej, nie dla ciebie!
– Bój się Boga. To pięciolatka. Sama nie zajmie się psem. Powiedz, że jest twój i go zabierz.
Witek wszedł do środka pewnym krokiem, nie przejmując się w ogóle tym, że ma zabłocone buty.
– Mamusiu, widziałaś? Tata dał mi psa! – piszczała zachwycona Marta.
Teraz to on będzie tym dobrym, a ja tą złą
Nie mogłam dłużej zwlekać. Kucnęłam przy niej, by wyjaśnić, że szczeniak nie może u nas zostać, ale pies wskoczył mi na kolana i zaczął lizać po rękach. W głębi duszy musiałam przyznać, że naprawdę był uroczy. Biała puszysta kulka o czarnych jak węgielki oczach. I jak tu wytłumaczyć córce, że ta żywa przytulanka nie może z nami mieszkać?
– Kochanie, pies to duża odpowiedzialność. Trzeba go karmić, wyprowadzać na dwór i ciągle się nim zajmować. Ja i tata pracujemy codziennie do szesnastej. Kto to będzie robił?
– Babciu, mamo, proszę! – powiedziała błagalnie, jednak nie mogłam odpuścić.
Pies był słodki, ale decyzja o posiadaniu czworonoga to poważna sprawa, a nie kwestia emocji. Nawet nie braliśmy pod uwagę, zakupu zwierzęcia, więc nie miałam zamiaru uginać się pod wpływem fantazji Witka. Stanowczo odmówiłam i kazałam byłemu mężowi zabierać z powrotem malucha.
Witek postawił na stole swojego tortowego potwora, z miejsca deklasując nasze domowej roboty ciasto. Następnie wręczył Marcie baloniki, informując, że skoro mamusia nie pozwala, on weźmie pieska do siebie i będzie go mogła odwiedzać. Po czym obrażony wyszedł z imprezy, zostawiając nam zapłakaną, rozgoryczoną i pełną pretensji solenizantkę.
– Został ci jeszcze prezent do rozpakowania – próbowałam jakoś rozładować atmosferę, ale Martuni nawet wymarzona hulajnoga nie mogła poprawić humoru.
Zresztą wszystkie dzieci siedziały obrażone i z nosami spuszczonymi na kwintę, że wyprosiliśmy takiego kochanego psiaka. Dopiero bajka i lody pomogły nam jakoś załagodzić sytuację. Marta nawet przymierzyła się do hulajnogi.
– To co? Zapalimy świeczki i zaśpiewamy sto lat? Który tort wybierasz? – zapytałam, łudząc się, że Martunia wskaże śmietanowy, ale oczywiście wygrał cukrowy potwór przyniesiony przez Witka. Nie było wyjścia, w końcu decyzja należała do niej.
– Pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki! – poprosiła moja siostra, a Marta natychmiast zawołała, że chciałaby mieć pieska.
– Ja tes chcem pieska! – powtórzył za nią Maciek.
Uśmiechnęłam się i nie skomentowałam tego życzenia, żeby nie wszczynać sporu na nowo. Kilka godzin później wszyscy się rozeszli, a dzieciaki dosłownie padały ze zmęczenia. My też byliśmy wykończeni tymi krzykami i wygłupami. Kiedy śpiewałam dzieciakom kołysankę, Marta spojrzała na mnie smutno.
– Mamusiu, dlaczego nie pozwoliłaś mi wziąć pieska od taty?
– Kochanie, tłumaczyłam ci, pieskowi byłoby smutno u nas.
– Przecież Maciek zostaje z babcią – rzuciła argumentem poniżej pasa. Nie miałam siły z nią dyskutować. Pogłaskałam Martunię po głowie i powiedziałam, że porozmawiamy następnego dnia.
Miałam ochotę już tylko położyć się na kanapie z książką i trochę odsapnąć, ale czekało mnie jeszcze sprzątanie po imprezie. Nie mogłam zostawić takiego bałaganu, bo teściowa rano złapałaby się za głowę. Godzinę później, gdy kończyłam sprzątać, usłyszałam telefon. Spojrzałam kątem oka na zegarek. Była już dwudziesta druga. Kto o tej porze dzwonił? Witek!
– Słucham? – warknęłam do słuchawki wciąż pełna negatywnych emocji. Jeśli miał nadzieję, że mnie przekona do psa, grubo się mylił.
– Iwona, mamy problem… – zaczął. Użył liczby mnogiej, czym jeszcze bardziej mnie rozzłościł. – Wypiłem kilka kieliszków za dużo, spadłem ze schodów i złamałem nogę.
– Co takiego?! Jak to możliwe... – zaczęłam, ale szybko się zreflektowałam. – Wiesz, co? W ogóle mnie to nie interesuje. To wyłącznie twój problem, nie mój.
– No wiem. W ogóle nie dzwoniłbym do ciebie, gdyby nie ten kundel. Nie może u mnie zostać, nie dam rady wyprowadzać go na dwór.
Gdy go zobaczyła, zapiszczała z radości
Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki oddech. Miałam ochotę go zamordować. Przez myśl przemknęło mi, że zrobił to specjalnie. Powiedziałam więc, że się zastanowię i oddzwonię. Próbowałam szybko znaleźć jakieś rozwiązanie, ale nie było łatwo. Rodzice Witka mieszkają na drugim końcu Polski, więc mu nie pomogą, na sąsiadów nie ma co liczyć. Powiedziałam Darkowi, co się stało, a jemu aż zaświeciły się oczy.
– Co to za reakcja? Nie mów, że ty też chcesz tego kundla?!
– To nie kundel, tylko terier. Przecież jest słodki!
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Wszyscy byli przeciwko mnie! Nie miałam wyjścia, zgodziłam się przygarnąć psa, ale na kilka tygodni, dopóki Witkowi nie zdejmą gipsu.
Darek zarzucił kurtkę i pojechał po szczeniaka, a ja przygotowałam mu legowisko z koców, miskę z wodą i trochę pasztetu. Kiedy wrócił z psem za pazuchą, uśmiechnęłam się. Wyglądali obłędnie. Wypuszczony maluch zaczął skakać z taką radością, jakby się za nami stęsknił. Spoglądał na mnie czarnymi oczami i skomlał, żebym pozwoliła mu wgramolić się na kolana.
– Upatrzył sobie ciebie! – zauważył rozbawiony Darek. Naprawdę nie miał kogo? – zaśmiał się.
Następnego dnia rano Marta wyszła z pokoju jeszcze zaspana i kiedy zobaczyła psa, zaczęła piszczeć z radości.
– Moje życzenie urodzinowe się spełniło – cieszyła się, tuląc psinkę. – Nazwę cię Buli!
Próbowałam jej powiedzieć, że szczeniak zostanie u nas tylko na jakiś czas, ale była tak zaaferowana, że wcale mnie nie słuchała. Każdego dnia po przedszkolu wbiegała do domu i bawiła się z nim aż do wieczora. Moja teściowa, Maciek i Darek też go uwielbiali, a ja? Zakochałam się w nim bez pamięci. Kiedy Witkowi ściągnęli gips, nie było mowy o oddawaniu Buliego. Szybko stał się pełnoprawnym członkiem rodziny!
Czytaj także:
„Nie dość, że mnie porzucił, to jeszcze upewnił się, że zostanę zupełnie bez środków do życia. Mój były mąż to kanalia”
„Mój były mąż robi wszystko, by nie płacić alimentów. Swój sklep przepisał na nową żonę, a sam udaje biednego”
„Boję się, że mój były mąż zabije nam córkę. Jeździ jak wariat i już raz przez niego zginął na drodze człowiek…”