Synek wrócił z przedszkola dziwne apatyczny. Byłam przekonana, że jest po prostu zmęczony. Nic dziwnego, mieli przecież tego dnia bal karnawałowy, a to dużo emocji. W dodatku Patryk został królem tego balu. Poszczęściło mu się, bo wybrał z tacy pączka, który miał w środku migdał zamiast marmolady. Pamiętam, że mnie kiedyś także się to przydarzyło, i moment koronacji papierową koroną obsypaną brokatem był po prostu magiczny.
Czułam się naprawdę jak królowa
Nosiłam potem tę koronę w przedszkolu przez kilka dni, a kiedy koleżanki zrobiły się o nią zazdrosne i nie chciały się ze mną bawić, mama poradziła mi, abym ją zabrała do domu. Od tej pory chodziłam w koronie tak długo, aż całkiem się podarła, a mnie pochłonęła zupełnie inna zabawa. Byłam pewna, że Patryk także jest dumny z koronacji, w końcu to wyróżnienie, tym bardziej że oprócz korony dostał także tekturowy miecz świadczący o tym, że jest nie tylko królem, ale i dzielnym rycerzem. Zaraz po przyjściu do domu dałam synkowi kolację i pozwoliłam przez chwilę pooglądać bajkę, a potem zapakowałam go do łóżka. Niestety, już po godzinie obudził się, narzekając na ból, „strasny”, brzuszka. Co mu mogło zaszkodzić? Może to ten pączek? Wiadomo, że to ciężkie ciastko, smażone w tłuszczu. Nie daję dziecku takich rzeczy na co dzień… Mały był rozpalony, a że nie było jeszcze bardzo późno, zadzwoniłam do swojej koleżanki, która jest pediatrą.
– Myślisz, że mógł coś złapać? Wirusa jakiegoś? – zapytałam.
– To możliwe, wszystko okaże się w ciągu jednego do trzech dni. Na razie, skoro nie ma wymiotów, tobym nic nie podawała, tylko po prostu obserwowała – poradziła mi.
W nocy jednak zaczęły się wymioty. Z niepokojem patrzyłam na udręczonego nimi synka. Rano, ponieważ dolegliwości nie ustawały, a temperatura się utrzymywała, zadzwoniłam do pracy, że nie mogę przyjść, i zamówiłam wizytę lekarską.
– Brzuszek jest miękki, więc to raczej nie niestrawność – stwierdziła pani doktor.
Zaleciła, aby Patryk dużo pił i doradziła czekanie.
– Jeśli pojawią się kolejne objawy, będziemy reagować – zapowiedziała.
Objawy przeziębienia jednak się nie pojawiały, ale synek nie czuł się lepiej.
Aż żal mi było patrzeć na Patryka
Nie miał siły nie tylko oglądać swoich ulubionych bajek w telewizji, ale nawet posłuchać, jak mu czytam, co zawsze przecież uwielbiał. Teraz zasypiał podczas czytania, spał jednak płytko, niespokojnie… Wiadomo, że kiedy człowiek źle się czuje, to pomaga otoczenie się ulubionymi przedmiotami. Dlatego położyłam Patrykowi jego królewską koronę i miecz na stoliczku przy łóżku. Byłam pewna, że przypomną mu szczęśliwe chwile i pomogą w wyzdrowieniu. Po jakimś czasie zauważyłam jednak, że ich tam nie ma, rozejrzałam się więc i stwierdziłam, że spadły aż pod łóżko. Podniosłam je więc i znowu położyłam na stoliku. I znowu spadły! To mnie zastanowiło. Niemożliwe przecież, żeby tak po prostu korona i miecz sobie zlatywały, skoro wszystko inne nadal leżało spokojnie na stoliku.
Kiedy usiadłam przy łóżku synka, zobaczyłam, że na podniesione przeze mnie przedmioty spogląda z wyraźną niechęcią.
„Czyżby to on je zrzucał? Dlaczego?” – pojawiło się w mojej głowie pytanie.
Postanowiłam to sprawdzić.
– Fajnie było na przedszkolnym balu, prawda? – zapytałam z uśmiechem.
– Tak sobie… – odparło z niechęcią moje dziecko.
Zaczęłam delikatnie wypytywać synka, dlaczego mu się nie podobał bal, a przede wszystkim, dlaczego nie jest ucieszony z faktu, że został królem.
– Bo ja bym chciał być królem, ale tylko wtedy, gdyby Julka została królową – wyznał Patryk.
Wszystko stało się jasne
Przecież faktycznie ta Julka jest jego „narzeczoną”. O tym, że się z nią kiedyś ożeni, Patryk powiedział mi kilka miesięcy temu.
– Kiedy weźmiesz ślub, kochanie? – zapytałam go wtedy zaskoczona.
– Jak dorosnę – padła odpowiedź.
– To znaczy?
– Kiedy skończę sześć lat.
„No to mam jeszcze trochę czasu, aby się przygotować do wesela” – pomyślałam rozbawiona, przytulając mojego pięciolatka.
Poczułam jednak wzruszenie. Oto mój synek po raz pierwszy zakochał się w kimś innym. Do tej pory przecież upierał się, że to ja zostanę jego żoną, kompletnie ignorując fakt, że przecież jego tata jest moim mężem.
– Bardzo się cieszę, opowiesz mi o niej? – poprosiłam, wiedząc, że Julka to jego koleżanka z przedszkola, faktycznie od kilku tygodni ulubiona.
Urocza szatynka z wielkimi brązowymi oczami po drobnej mamie. Od tamtej pory Julka i Patryk stali się wręcz nierozłączni. Bawili się razem, wspólnie rysowali, mój syn dzielił się też z Julką wszystkimi słodyczami, które dostawał, a na imieniny zażyczył sobie… pierścionek. Po to, aby podarować go wybrance swojego serca. Jak mogłam być tak ślepa i nie zauważyć, że Patryk wcale się nie cieszy z tego, że został królem u boku innej dziewczynki!
– Nie chodzi o to, że nie lubię Karoliny, bo nawet ją lubię. Ale przecież kocham Julkę. Widziałem, że jej było przykro, kiedy ja dostałem koronę i Karolina też. Wiesz, ona się popłakała… – w głosie Patryka wyczułam taki żal, że ścisnęło mi się serce.
Król może przecież oddać koronę swojej wybrance
Słuchając tego, co mówi, wyrzucałam sobie, że nie zauważyłam wcześniej problemu. No tak! Przecież jego wybranką była Julka, i kiedy to Karolinie zakładano koronę, musiał się z tym źle czuć. Nie był szczęśliwy, gdy panie przedszkolanki i wszystkie dzieci oklaskiwały jego i Karolcię jako królewską parę. To, co wzięłam u Patryka za nieśmiałość, speszenie sytuacją, było zwyczajnie zakłopotaniem i żalem, że to nie Julka dostała drugiego pączka z migdałem. Dobrze wiedziałam, że nie mogę mu teraz powiedzieć czegoś takiego: „Kochanie, to przecież była tylko zabawa”. Bo dla Patryka to wszystko działo się jak najbardziej serio… Dlatego zastanowiłam się przez chwilę, podczas gdy oczy mojego dziecka wpatrzone były we mnie wyczekująco, po czym powiedziałam:
– Wiesz, synku, wydaje mi się, że kiedy król kocha jakąś kobietę, to po prostu ofiarowuje jej swoją koronę jako zapewnienie o tej miłości.
Patryk popatrzył na mnie zaskoczony, nagle rozjaśnionym wzrokiem.
– To ja muszę koniecznie podarować swoją koronę Julii! – wykrzyknął. – Myślisz, że będzie chciała ją nosić? – zapytał z nadzieją.
– Na pewno – zapewniłam go.
– Mamo, ja muszę pójść do przedszkola! – oświadczył, szykując się do wstania z łóżka.
– Kochanie, nie dzisiaj! Jesteś chory, a poza tym to już popołudnie. Za chwilę Julka pójdzie do domu…
– No dobrze – zgodził się niechętnie na przełożenie wszystkiego do jutra.
„Jak dobrze pójdzie, jak nie będziesz miał gorączki” – pomyślałam sobie zastanawiając się, jak zatrzymam zakochanego pięciolatka w łóżku, jeśli jego stan się nie poprawi.
O dziwo, Patryk już tego samego wieczoru ani razu nie zwymiotował, a i całą noc przespał spokojnie. Gorączka spadła, rano nie było po niej śladu, i w zasadzie synek wyglądał na całkiem zdrowego. Zawahałam się jednak, czy puścić go od razu do przedszkola. Zadzwoniłam do swojej koleżanki lekarki, a ona wysłuchała całej historii i powiedziała.
– A wiesz, że ta choroba mogła się wziąć właśnie z tego, że Patryk tak strasznie się przejmował Julką? Takie bóle brzucha, wymioty i gorączka mogą mieć podłoże somatyczne. Tym bardziej że przecież nie było objawów przeziębienia, prawda?
Ano nie było…
– No więc właśnie. A skoro Patryk wygląda teraz na zdrowego, to ja bym go puściła do przedszkola – doradziła koleżanka. – Nie mówiąc już o tym, że jeśli nie da tej korony Julii, to znowu się zdenerwuje i przykre objawy mogą wrócić. Przecież Patryczek to takie wrażliwe dziecko…
No to poszliśmy do przedszkola. Synek oczywiście zabrał ze sobą i miecz, i koronę. A kiedy przyszłam po niego po południu, wyglądał na szczęśliwego. Julka także – paradowała zadowolona w koronie od Patryka.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”