Mój niespełna trzyletni syn rozpłakał się na całego. Ryczał tak głośno, że staliśmy się obiektem zainteresowania nie tylko bywalców placu zabaw, ale również osób, które spacerowały nieopodal. Próbowałem go utulić, lecz ten kopnął mnie w kostkę i z okrzykiem „Ja cę do mamyyy!” wybiegł z placu zabaw. Chciałem za nim biec, ale zorientowałem się, że pod płotem został jego rowerek. Musiałem się więc cofnąć i dopiero potem ruszyć w pogoń za Józiem, który pędził w stronę naszego bloku. Dopadłem go dopiero pod drzwiami prowadzącymi na klatkę schodową.
Nie chciał mi podać ręki
Do domu też nie chciał wejść, bo wiedział doskonale, że nie ma tam jego matki (pojechała na rozmowę o pracę). Dlatego musiałem go siłą wciągnąć do środka. Niestety, w mieszkaniu Józio ani trochę się nie uspokoił, tylko cały czas ryczał. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że Ula niedługo wróci i wreszcie głowa przestanie mnie boleć od tych jego wrzasków.
– Chyba dostanę tę pracę! – zawołała od progu uradowana żona, a zapłakany Józio natychmiast przytulił się do niej. – Co ci się stało, kochanie?
– Ja nie cę być z tatą!
– Ale, Józiu, czasem musisz…
– Ja cę być z tobą!
– Kochanie, jesteś dużym chłopcem, niedługo idziesz do przedszkola.
– Nie idę! Cę być z tobą!
– Sama widzisz – pokręciłem zniechęcony głową. – O pracy zapomnij…
– O nie, nic z tego! Od ponad trzech lat siedzę w domu, a teraz nie zmarnuję takiej szansy! – zdenerwowała się Ula.
– A Józio? – próbowałem oponować.
– Ma ojca! – odpowiedziała żona.
Podniosła Józia i wręczyła mi go, a sama poszła do drugiego pokoju i zamknęła drzwi. Syn, jak za dotknięciem czarodziejskiego przycisku, zaczął beczeć.
I tak było zawsze, praktycznie od jego narodzin
Kiedy zajmowała się nim matka, był cichy i spokojny jak aniołek, gdy robiłem to ja lub ktokolwiek inny, wstępował w niego diabeł! Początkowo tak bardzo się tym nie przejmowaliśmy, bo przez pierwsze pół roku i tak byliśmy przygotowani na to, że to Ula będzie z nim głównie przebywać. Ale potem moja żona chciała wrócić do pracy… Żłobka nie braliśmy pod uwagę, bo swoją pomoc zaoferowały obie babcie. Niestety, nasz synek dostawał przy nich histerii i nic nie jadł. Potem wynajęliśmy opiekunkę – jedną, drugą, trzecią – uciekając się nawet do tego, żeby wybierać wyłącznie takie dość podobne fizycznie do Uli. Nic to jednak nie dało.
Wreszcie żona się poddała i postanowiła powrót do pracy odłożyć na jakiś czas. Mieliśmy nadzieję, że gdy Józio trochę podrośnie, to zacznie oswajać się z innymi ludźmi i ta jego „dzikość” zniknie. Ale tak się nie działo. Regularnie, co kilka miesięcy, sprawdzaliśmy, czy już umie wytrzymać chwilę bez mamy. I wciąż musieliśmy przyznawać, że na razie nic z tego. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie lepiej będzie od razu zdecydować się na drugie dziecko, skoro i tak Ula jest w domu. Ale jakoś tak chyba trochę podświadomie baliśmy się, że Józio może być zazdrosny o matkę, i jej życie z koszmaru zmieni się w jakąś megaudrękę.
Sytuacja zresztą powoli stawała się dramatyczna
Nasz syn miał już blisko trzy lata, a w jego zachowaniu nie było widać żadnej zmiany. Jadł tylko potrawy przygotowane przez matkę, i tylko gdy ona była w pobliżu, inaczej wpadał w histerię. Poszliśmy z nim nawet do dziecięcego psychologa, jednak ten nie potrafił znaleźć przyczyny jego zachowania… Józio spał wciąż w naszym pokoju, choć w swoim łóżeczku. A tego dnia, gdy Ula wróciła z rozmowy o pracę, długo nie mógł zasnąć, potem zaś przez sen wciąż jęczał. Jakby przeczuwał, że już wkrótce stanie się coś złego.
Gdy się obudziłem rano, zamiast żony zobaczyłem obok siebie liścik: „Nie będzie mnie przez cztery dni. Muszę pojechać na szkolenie związane z nową pracą. Nie dzwoń, mam wyłączoną komórkę. Kocham was, wierzę, że sobie dacie radę. Buziaki. Ula”.
W pierwszej chwili uznałem to za jakiś ponury żart i przeszukałem mieszkanie z nadzieją, że Ula gdzieś się schowała. Nigdzie jej jednak nie było. Zadzwoniłem do niej, lecz telefon miała rzeczywiście wyłączony, bo od razu odezwała się automatyczna sekretarka. Zanim obudził się Józio, zdążyłem jeszcze zadzwonić do pracy, żeby wziąć okolicznościowy urlop, oraz do mojej mamy, wzywając ją na odsiecz. A potem wstał mój syn i… się zaczęło. Ten dzień był z pewnością absolutnie najgorszym w moim życiu. Matka odciążyła mnie jedynie na dwie godzinki, podczas których zrobiłem drobne zakupy. Gdy wróciłem do domu, mama była ledwie żywa; wychodziła od wnusia z niekłamaną ulgą. Józio zaś był w swoim wrzasku niezmordowany. Pogodziłem się nawet w duchu z tym, że sąsiedzi wezwą policję, która go ode mnie zabierze. Co gorsza, ta myśl mnie wcale nie przeraziła. Niestety, sąsiedzi nigdzie nie zadzwonili, a ja odpocząłem dopiero, gdy zmęczony Józio zasnął. Na szczęście płacz tak nadwerężył jego siły, że spał kamiennym snem, i to prawie do dziewiątej rano. Ja za to obudziłem się przed szóstą i chodziłem na paluszkach, żeby tylko odwlec chwilę, gdy mały potwór zaryczy znowu.
W końcu jednak musiało to nastąpić
Józio wstał i gdy przekonał się, że matki wciąż nie ma, zaczął ponownie płakać. Tym razem darł się wyjątkowo krótko; już po kwadransie uspokoił się i powiedział, że jest głodny. Temu akurat się nie dziwiłem, bo poprzedniego dnia zjadł tylko dwa ciasteczka. Wchłonął bez oporów całe śniadanie, a potem zajął się swoimi zabawkami. Nie chciałem przerywać tej wspaniałej chwili, więc w ogóle się nie odzywałem. Odwołałem też moją mamę, która wkrótce miała nadejść z odsieczą. Po południu Józio zapytał mnie, kiedy mama wróci. Sam nie miałem o tym pojęcia, a poza tym nie chciałem go przerażać, więc odpowiedziałem: „jutro”. Synek trochę popłakał, lecz już nie tak histerycznie jak wcześniej. A kolejnego dnia było jeszcze lepiej.
Wyszliśmy razem na plac zabaw, a Józio ani razu nie zapytał o matkę. Bez problemu jadł też wszystko, co mu przygotowałem. Byłem w szoku! Następnego dnia wróciła Ula. Najchętniej bym na nią nakrzyczał za to, że mnie zostawiła samego z małym gadem, ale nie chciałem tego robić przy dziecku. Józio bardzo ucieszył się z powrotu matki, wszakże po chwili powitań, zapytał mnie, kiedy… wyjdziemy na plac zabaw. Wieczorem, kiedy nasz syn poszedł spać, Ula zażądała od mnie sprawozdania. Na początku udawałem obrażonego. Ale ona obiecała, że jak jej wszystko dokładnie zrelacjonuję, to ona zrewanżuje się równie interesującą opowieścią na temat swojej eskapady…
– No i tak to było – zakończyłem. – I co, wyjaśnisz mi teraz, dokąd i dlaczego ciebie tak nagle z domu wywiało?
– Widzisz, rozmawiałam ostatnio ze znajomą w internecie… I ona mi powiedziała, że znała kilka takich przypadków jak Józio, co to bez mamy ani rusz. I zawsze się okazywało, że to przez zbyt długie karmienie piersią.
– No ale ty niedawno przestałaś karmić.
– Tak, ale zawsze byłam blisko, ani na krok się od niego nie ruszałam – westchnęła Ula. – I ta znajoma doradziła mi, żebym, że tak powiem, zdecydowanie odcięła pępowinę.
– To ty… nie byłaś na szkoleniu?!
– Nie. Byłam na kilkudniowym urlopie. Uważasz, że mi się nie należał? – spojrzała na mnie groźnie.
– Nie no, oczywiście, należał ci się. Ale mogłaś mnie uprzedzić…
– Akurat! – prychnęła. – Tylko mi nie mów, że byś się zgodził na taki eksperyment. Za wszelką cenę starałbyś się mi wytłumaczyć, że to głupi pomysł.
No cóż, musiałem przyznać, że żona miała rację. I że zaskoczenie, to była jedyna możliwa metoda w tym wypadku. A Józio, od czasu tego eksperymentu, zmienił się nie do poznania. Stał się bardzo otwartym dzieckiem, i w ogóle, kłopoty wychowawcze z nim minęły jak ręką odjął. Już nie jest maminsynkiem.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”