„Mój 10-letni syn miał wypadek, gdy jechał autem dziadka po polu. To moja wina, bo dla świętego spokoju pozwoliłem mu prowadzić”

ojciec, którego syn miał wypadek fot. Adobe Stock, Duncan M/peopleimages.com
„Marcin jednak był zafascynowany samochodami jak każdy chłopak i nie miałem złudzeń, że jak tylko nadarzy się okazja do nauki jazdy, to będzie się uczył. Byłem więc rozdarty. Kiedy patrzyłem na mojego syna i ojca, wiedziałem, że jest pomiędzy nimi ciche porozumienie, i czułem się jak moja matka wiele lat temu – wykluczony”.
/ 01.04.2023 12:30
ojciec, którego syn miał wypadek fot. Adobe Stock, Duncan M/peopleimages.com

Kiedy byłem dzieckiem, uwielbiałem mojego ojca, bo traktował mnie zawsze jak równego sobie, jak kumpla. Od najmłodszych lat uczestniczyłem w pracach w polu i gospodarstwie. Już w wieku czterech lat jeździłem z nim na wielkich rolniczych maszynach. Kiedy pracował w garażu, podawałem mu narzędzia, zafascynowany wszystkim, co mi pokazywał. Trzymaliśmy sztamę, tworzyliśmy taką małą męską koalicję przeciwko mamie. Gdy mama się na coś nie zgadzała, wiedziałem, że ostatnie zdanie i tak należy do ojca, a on załatwi sprawę po mojej myśli.

Mieliśmy swoje męskie sprawy, przed którymi należało chronić kobiety, bo były słabsze, na wielu rzeczach się nie znały i czasem przesadzały…

Tak było wtedy, gdy w wieku dwunastu lat nauczyłem się prowadzić samochód. Wprawdzie poruszałem się tylko po naszych lokalnych wiejskich drogach, ale to i tak dużo. Tata dawał mi kluczyki bez zmrużenia oka. Miałem jedynie przykazane, by nie zapuszczać się nigdzie daleko, tam gdzie mogłaby zatrzymać mnie policja.

Jako nastolatek byłem tym zachwycony i dumny z tego, że tata ma do mnie tak duże zaufanie. Gazowałem po polach jego fiatem, a potem fordem, który jawił mi się jako najlepsze auto na świecie. Pamiętam, jaką potrafiłem rozwinąć nim prędkość i chociaż wszystko działo się na słabo uczęszczanych drogach, to zdaję sobie sprawę, że nie było to bezpieczne.

Tamte wspomnienia zaczęły spędzać mi sen z powiek, kiedy mój syn mógł już dosięgnąć nogą pedałów.

No i wygadałem się przed Marcinem

Marcin ma charakter podobny do mnie, od małego interesował się samochodami i pchał się za kierownicę. Miał dziesięć lat, kiedy poprosił mnie, abym nauczył go jeździć. Odmówiłem.

– Jeszcze nie pora, synu. Przyjdzie twój czas – powiedziałem mu wtedy.

– A dziadek twierdzi, że jak ty miałeś dziesięć lat, to jeździłeś jak stary wyjadacz! – usłyszałem wtedy.

– Nie dziesięć a dwanaście – sprostowałem odruchowo.

Zobaczyłem triumfujący uśmiech na twarzy mojego syna i zrozumiałem, że niechcący się wygadałem. Dwanaście lat to przecież nie osiemnaście… Zimny pot oblał mi plecy, bo zdałem sobie nagle sprawę z realnego zagrożenia. Wprawdzie mój syn na co dzień mieszkał ze mną w mieście, ale na wakacje wyjeżdżał na wieś do moich rodziców. Wszystko to, co wydawało mi się takie wspaniałe w czasach mojego dzieciństwa, jawiło mi się teraz jako groźba nadchodzącego nieszczęścia.

Na szczęście mój tata nie prowadził już dużego gospodarstwa i nie miał wielkich rolniczych maszyn. Jeżdżenie na traktorze czy kombajnie nie wchodziło więc w grę, ale gazowanie po polach samochodem jak najbardziej.

– Tato, bardzo cię proszę o zachowanie rozsądku… Ja się na to nie zgadzam! – powiedziałem ojcu.

– Przesadzasz – machnął ręką. – Marcin jest świetnym chłopakiem, doskonale sobie poradzi, jakby co. Nie pamiętasz już, jak się cieszyłeś, gdy tobie pozwalałem prowadzić auto? Dzięki temu jesteś tak dobrym kierowcą!

Trudno mi się było z tym nie zgodzić… Ale w momencie, gdy chodziło o mojego własnego syna, sprawa wyglądała inaczej. Działała miłość ojcowska i obawa, że coś mu się stanie.

Niestety, kiedy powiedziałem o tym mojemu ojcu, tylko się obruszył.

– Uważasz, że ciebie nie kochałem? Skoro tak stawiasz sprawę…

– Tato, nie o to mi chodziło… – zaplątałem się, czując, że przesadziłem. – Po prostu Marcin jest inaczej wychowany, mieszka w mieście…

– Miastowy nie znaczy oferma. Mój wnuk ofermą nie jest i nie będzie! A jak ci się nie podoba moje wychowanie, to możesz go do mnie nie wysyłać na wakacje! – podsumował ojciec.

Może ze strachu o Marcina bym tak zrobił, ale wiedziałem, że tego nikt mi nie wybaczy. Ani syn, ani ojciec, ani nawet ja sobie samemu. Zamilkłem więc, przygryzłem wargi i postanowiłem się nie denerwować. Oczywiście, powiedziałem Marcinowi, że jako jego ojciec nie życzę sobie, aby przed zrobieniem prawa jazdy prowadził auto.

Marcin jednak był zafascynowany samochodami jak każdy chłopak i nie miałem złudzeń, że jak tylko nadarzy się okazja do nauki jazdy, to będzie się uczył. Byłem więc rozdarty. Kiedy patrzyłem na mojego syna i ojca, wiedziałem, że jest pomiędzy nimi ciche porozumienie, i czułem się jak moja matka wiele lat temu – wykluczony. Ale czy mogłem to zmienić? Tylko jeśli pozwoliłbym na to, by Marcin prowadził samochód po wiejskich drogach. I w końcu się poddałem…

Chcieli zataić przede mną prawdę

– Tylko pamiętaj, masz uważać i nie zapuszczać się nigdzie dalej.

– Tato, jesteś kochany! – mój syn niemal rzucił mi się na szyję.

Widziałem radość na jego twarzy i cieszyło mnie to, wyjeżdżałem jednak z gospodarstwa rodziców pełen obaw. Mój ojciec za to nie widział żadnych problemów.

Nie jestem fatalistą. Kiedy dzwoniłem do syna, aby się dowiedzieć, czy wszystko u niego w porządku, i czy dobrze się bawi, nie podejrzewałem niczego złego. Bo za każdym razem słyszałem, że jest świetnie.

Miesiąc wakacji minął błyskawicznie. Pojechałem po Marcina, żeby go odebrać, mieliśmy potem w planach wypad nad morze. Kiedy wjechałem na podwórko rodziców, nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Nawet to, że samochód ojca stał w garażu, chociaż przeważnie tata parkował koło bramy, bo wyjeżdżał nim kilka razy dziennie.

Tata przywitał się ze mną, klepiąc mnie po plecach. Marcin był opalony, urósł i jakoś tak spoważniał.

– Mężniejesz, synu, służy ci to wiejskie powietrze – powiedziałem mu, ale on nawet się nie uśmiechnął.

Mama w kuchni przygotowywała obiad – moje ulubione danie – pierogi. W pewnym momencie, kiedy szykowałem sobie w kuchni kawę, wyjęła śmietanę z lodówki i stwierdziła:

– Ach, skwaśniała mi w tym upale! I co ja teraz podam do pierogów?

– Podjadę do sklepu – zaoferowałem.

W sklepie za ladą stała młoda dziewczyna, której nie znałem. Ona także spojrzała na mnie ciekawie, jak to na obcego.

– Pan z miasta? – zagadała, podając mi śmietanę. – Przejazdem?

– Nie, stąd pochodzę, tu mieszkają moi rodzice – wyjaśniłem.

– A którzy to? – dopytywała.

– Pawełkowie. Drugi dom zaraz przed lasem – wyjaśniłem.

– Ach! A więc to pana syn zabił Marciniakom krowę! – wykrzyknęła.

Zmartwiałem.

– Jak to? – wyszeptałem.

– No, jechał samochodem po polu, a stary Marciniak krowy pędził do obory… – zaczęła, ale w tym momencie za jej plecami pojawiła się Hanka, moja koleżanka jeszcze ze szkoły, która od lat miała ten sklep w ajencji.

– Marta, idź na zaplecze poprzestawiać skrzynki, ja pana do końca obsłużę – powiedziała, a dziewczyna zamilkła i zniknęła za kotarą.

To twoja córka? – zapytałem, a Hanka skinęła głową. – Ładna.

– Tylko gadatliwa – podsumowała.

– A co? Ta zabita krowa to miała być tajemnica? – zmarszczyłem brwi.

– Przecież wiesz, że twój syn nie ma prawa jazdy. Twój ojciec dogadał się z Marciniakiem, że mu odda pieniądze za tę krowę i nie będzie się domagał zwrotu za klepanie auta. Obaj uznali, że nie ma co mieszać w to policji, sprawę zatuszowali – usłyszałem.

Nie powinienem był się na to godzić...

Byłem wściekły. „Tego już za wiele” – pomyślałem, wiedząc, że muszę rozmówić się z moim ojcem.

– No, jesteś w końcu z tą śmietaną! Co tak długo? – wykrzyknęła mama.

Oddałem jej opakowanie i powiedziałem:

– Tato, możemy na słowo?

– A nie możemy po obiedzie? Pierogi stygną! – odparł, ale widząc moją minę wstał i gestem zaprosił mnie do pokoju.

– Długo zamierzałeś przede mną ukrywać to, co się stało? – zapytałem.

– Toż nic się nie stało! – napuszył się. – Marciniak krów nie pilnuje, jego wina! Gdyby nie to, że młody nie ma prawa jazdy, to on by nam płacił odszkodowanie za rozbity samochód.

– Twoim zdaniem chodzi tylko o finansowe konsekwencje?! – myślałem, że się przesłyszałem. – Przecież mojemu synowi mogło coś się stać! Poza tym zabicie zwierzęcia w wieku czternastu lat to nie bułka z masłem!

– Nie przesadzaj. Marcin nie jest mazgajem – obruszył się ojciec.

– Nie chodzi o to, czy jest mazgajem. Taki wypadek zrobiłby wrażenie na dorosłym, a cóż dopiero na dziecku! – powiedziałem, ale poczułem, że do mojego ojca za nic nie trafię.

Odwróciłem się na pięcie.

– Synu, jedziemy! – zarządziłem.

– A obiad? Obiadu nie zjecie? –  spojrzała na mnie ze zdziwieniem.

– Mamo, dobrze wiesz, co zrobił ojciec. Nie poinformował mnie o wypadku Marcina, chociaż codziennie dzwoniłem. Ty także nic nie powiedziałaś. Nie mieliście do tego prawa!

Mama spuściła głowę. Zrobiło mi się głupio. Przecież wiedziałem, że ona nie ma nic do gadania.

Wyszedłem. Marcin za mną.

– Tato, przepraszam… – powiedział już w samochodzie.

– To ja cię przepraszam – westchnąłem. – Nie powinienem się godzić, żebyś prowadził. Nawet po polach.

Czytaj także:
„Mój syn spowodował wypadek, w którym stracił ukochaną. Po latach rodzice dziewczyny postanowili się zemścić... na mnie”
„Syn trafił do szpitala ze złamaną kostką. Mąż miał go odebrać, ale... sam miał wypadek. Nieszczęścia jednak chodzą parami”
„Wnuk sąsiadki miał wypadek, ledwo uszedł z życiem. Z egoistki zapatrzonej w czubek swego nosa zmieniła się w filantropkę”

Redakcja poleca

REKLAMA