Stałam przy oknie i z zazdrością patrzyłam na uśmiechniętą sąsiadkę, wysiadającą z auta jakiegoś przystojniaka. Ta to ma fart, tylko pozazdrościć. Niedawno zostawił ją mąż, a ona już znalazła sobie innego. Odeszłam od okna z poczuciem głębokiej krzywdy.
Życie jest niesprawiedliwe
Z dnia na dzień odszedł do młodszej, a ja zostałam sama. I nadal byłam sama...
– Sąsiadka raz dwa sobie kogoś przygruchała, a ty co? – zagadałam do lustra i obrzuciłam się krytycznym spojrzeniem. – Kto na ciebie poleci?
Kilka dni później spotkałam sąsiadkę na schodach. Schodziła jak zwykle uśmiechnięta i zadowolona.
– Dzień dobry – zaćwierkała.
– Dobry – burknęłam niechętnie.
– Piękna pogoda dzisiaj, prawda? Słońce świeci, delikatny wietrzyk szumi w liściach...
Poetka się znalazła, cholera. Z czego tu się cieszyć?
– Pogoda jak pogoda – mruknęłam. – Słońce świeci, to ciepło jest. Za ciepło. Dobrze, że chociaż ten wiatr zawieje, ale z kolei może człowieka przewiać i przeziębienie gotowe.
– Pani Marto! – sąsiadka aż ręce złożyła. – Tak nie można. Życiem trzeba się cieszyć. Każdą chwilą! Bez względu na pogodę.
Boże, co to za poradnikowe teksty? Aż się niedobrze robiło od nadmiaru tej słodyczy. Wzdrygnęłam się, jakby mi coś wpadło za koszulę.
– Jasne, jasne… A pani niech się lepiej pospieszy – dodałam kpiąco. – Przystojniak stoi pod klatką już z kwadrans. Jeszcze mu się znudzi.
– Nie znudzi się, nie znudzi – odparła ze śmiechem.
– Oj, żeby się pani nie zdziwiła. Oni wszyscy są tacy sami. Teraz na panią czeka, ale potem...
– Co potem?
– Potem poszuka sobie innej. Jak to facet. Oni wszyscy tak robią. Nie można im ufać. Żadnemu!
Sąsiadka przekrzywiła głowę, przyglądając mi się jak jakiemuś nieznanemu okazowi fauny.
– Dzisiaj muszę już iść, ale może wpadnie pani do mnie na kawę, co? – zaproponowała nieoczekiwanie.
Zatkało mnie
Nie przyjaźniłyśmy się, nie byłyśmy blisko. Tylko dzień dobry, do widzenia i gadki o pogodzie. No chyba że chce porozmawiać o czyhających na kobietę zagrożeniach. Jednym z nich był ów niby zakochany na zabój przystojniak. Bo facetom nie można wierzyć, za nic, trzeba zachować daleko posuniętą ostrożność, a sąsiadka sprawiała wrażenie, jakby myślała zupełnie inaczej. Może moim obowiązkiem było ją uświadomić? Babska solidarność, ot co!
– Może wpadnę – odpowiedziałam.
– Świetnie! – uśmiech powrócił na jej twarz. – Jutro po siedemnastej?
I fruuu... Pobiegła po schodach na dół, jakby się paliło. Nazajutrz popołudniu poszłam na umówioną kawę. Kupiłam nawet ciasto, bo nie wypada przyjść w pierwsze odwiedziny z pustymi rękami. Zostałam zaproszona do dużego pokoju i usadzona na wygodnym fotelu.
Jagoda – bo tak miała na imię sąsiadka, choć byłam jej wdzięczna, że nie wystartowała od progu z pomysłem, byśmy przeszły na ty – podała kawę, zaserwowała przyniesiony przeze mnie sernik i... zapadła niezręczna cisza. To znaczy ja czułam się nieswojo. Jagoda chyba też, bo uśmiechała się delikatnie. Postanowiłam przerwać milczenie.
– Powinna pani być bardziej ostrożna – zaczęłam. – Nie wiadomo, co to za jeden. Może nałogowy podrywacz? Zresztą w kontaktach z tymi draniami zawsze trzeba zachować czujność. Zwodzą kobiety, mieszają im w głowie, wykorzystują, chcą się tylko zabawić bez żadnych konsekwencji. Zresztą sama pani wie – spojrzałam na nią uważnie. – Przecież pani mąż też odszedł, wyparował jak kamfora, zostawił panią samą ze wszystkim. Prawda?
Jagoda długo mieszała łyżeczką w filiżance, zanim odpowiedziała.
– Ma pani w sobie wiele żalu do mężczyzn – ni to spytała, ni to stwierdziła.
– Co też pani opowiada? – żachnęłam się. – Po prostu facet to facet, z zasady nie można mu wierzyć.
– A dlaczego nie można? – zainteresowała się.
– Bo to świnie. Wykorzysta cię taki, wyssie do cna, potem zdradzi z młodszą i odejdzie. Kłamią, oszukują. Mówią jedno, robią drugie. O, żeby pani wiedziała, jak mój były…
Zaczęłam wspominki, których Jagoda słuchała cierpliwie. A ja pierwszy raz od dawna mogłam się porządnie wygadać. Wyrzucić z siebie cały żal do byłego męża, niechęć, poczucie krzywdy. Aż mi w gardle zaschło. Jagoda spojrzała na puste filiżanki.
– Może jeszcze kawy? Albo herbaty? A może woli pani sok lub wodę?
– Herbatę poproszę. Dziękuję.
Gdy gospodyni wróciła z kuchni, nawilżyłam gardło herbatą i kontynuowałam swój monolog. Sąsiadka znowu taktownie nie przerywała, tylko kiwała głową. Była wspaniałym słuchaczem, mogłaby za to brać pieniądze, bo miałam wrażenie, że dociera do niej wszystko, co mówię, że naprawdę mnie rozumie.
– Teraz już pani wie, dlaczego nie wolno im ufać? – upewniłam się.
Sąsiadka uśmiechnęła się lekko.
– Hm, może na początek zamiast mówić „te świnie”, „dranie”, „padalce”, „typki” spróbuje pani używać słowa „mężczyźni”?
Zatkało mnie. Że niby co? O tych szujach, wrednych babiarzach i podstępnych kłamcach mam mówić mężczyźni? Jeszcze czego! Mężczyźni to byli kiedyś, niestety wszyscy wymarli. Kulturalni, dobrze wychowani, umiejący okazać kobiecie szacunek i podziw – już takich okazów nie ma.
– Niech pani spróbuje – zachęcała sąsiadka. – Nie można całego życia przeżyć w nienawiści do byłego męża. To szkodzi tylko pani. On już dawno układa sobie życie po swojemu, pewnie jest szczęśliwy, a pani co?
– Szczęśliwy? – prawie krzyknęłam. – Nie ma prawa być szczęśliwy po tym, co mi zrobił. Powinien cierpieć! Pani pozwoliłaby byłemu mężowi na bycie szczęśliwym?
– A co mi przyjdzie z jego nieszczęścia? Satysfakcja? Skoro chciał odejść, to odszedł. To dorosły człowiek, ma wolną wolę...
– Jaki tam człowiek? Drań i tyle!
– Mężczyzna – poprawiła mnie.
Nie wiem, czemu to słowo nie chciało mi przejść przez usta. Zerknęłam na wiszący na ścianie zegar. Była prawie dwudziesta.
Świetna wymówka
– Już późno. Zasiedziałam się. Przepraszam, muszę iść.
– Oczywiście, ale liczę na powtórkę. Aha, zanim pani pójdzie, chciałabym coś pani pożyczyć. – Jagoda podeszła do regału i wyjęła stamtąd niewielką książkę. – Proszę. – Podała mi ją. – Niech pani to sobie przeczyta.
Obejrzałam okładkę ze zdziwieniem. Tytuł nic mi nie mówił.
– Co to jest? – spytałam nieufnie.
– Dowie się pani z treści. Tylko proszę mi obiecać, że pani ją przeczyta. Całą, od deski do deski.
Nie wypadało odmówić, więc wbrew sobie obiecałam. A skoro obiecałam, to musiałam dotrzymać słowa. Miałam swoje zasady. Ale ile się namęczyłam, czytając tę książkę, tylko ja wiem… Cóż tam był za stek bzdur! Oj, zamierzałam powiedzieć sąsiadce do słuchu. Kto czyta takie brednie? Że niby sami możemy zmienić swój świat? Albo że od tego, o czym myślimy, zależy to, jak się czujemy lub żyjemy? I jeszcze to idiotyczne ćwiczenie z piórkiem.
– Kto by tam wierzył w takie czary-mary – mruczałam, kładąc się spać.
Już ja jej powiem, co o tym wszystkim myślę!
Niemniej ćwiczenie z piórkiem zapadło mi w pamięć. Było jak maleńki kamyk w bucie. Niby nic, niby da się wytrzymać, ale im dłużej się czeka z wyjęciem, tym bardziej uwiera. Leżałam wygodnie w czystej pościeli, a wierciłam się, jakby oblazły mnie mrówki. W końcu zapaliłam nocną lampkę i jeszcze raz przeczytałam opis ćwiczenia. Przeczytałam i… co mi tam, pomyślałam, sprawdzę, a potem powiem sąsiadce, co sądzę o takich genialnych sposobach na szczęście.
Zgodnie z zaleceniem autora, wyobraziłam sobie piórko. Miało być niebieskie, ale doszłam do wniosku, że bardziej podobałoby mi się czerwono-czarne. Wyobraziłam więc sobie czerwono-czarne piórko. Oglądałam je w myślach, dotykałam palcami.
– Dobra, koniec, wystarczy – uznałam po paru minutach.
Przyznam, że niełatwo było dokładnie je sobie wyobrazić, ale dałam radę. I teraz, jak zapewniał autor, owo wyobrażone piórko powinno się pojawić w moim życiu w ciągu kilku dni. Miałam tylko nadal je sobie wyobrażać. Nic więcej. Już prawie o piórku zapomniałam, gdy wydarzyła się ta sprawa ze spódnicą. Zbierałam się właśnie do wyjścia z pracy, gdy do pokoju wpadła koleżanka z piętra wyżej.
– Marta, mogę na chwilę? Padł mi komputer, a koniecznie jeszcze dzisiaj muszę zamówić tę spódnicę. Promocję mają, skończy się, zanim dojadę do domu. Mogę z twojego komputera skorzystać?
– No dobrze – zgodziłam się. – Byle szybko, bo chcę już iść do domu.
– Dzięki – usiadła się na moim krześle i włączyła przeglądarkę. – O, jest! – zawołała ucieszona. – Zobacz, jaka piękna!
Miała być góra pieniędzy
Zerknęłam na monitor. Moim oczom ukazała się spódnica z falbanami. Całkiem ładna, zielona w... czerwono-czarne piórka. Zamrugałam z niedowierzaniem.
– Idealna na tańce na jakiejś imprezie w plenerze – zachwycała się koleżanka, klikając w kolejne okienka, by zamówić towar.
Stałam jak ta żona Lota zamieniona w słup soli. Piórka były dokładnie takie, jak to, które sobie wyobraziłam. Czary działały…
– To jakaś głupota – powiedziałam wieczorem do lustra, zmywając makijaż.
– Czyli jak wyobrażę sobie górę pieniędzy, to też je zobaczę? Albo dostanę? Fajnie by było!
Pierwszy raz od długiego czasu zaśmiałam się głośno i wesoło. I ot, tak dla zabawy, zaczęłam sobie wyobrażać, jak otrzymuję pieniądze. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu tydzień później dostałam przelew od byłego męża! Kilkaset złotych miało być rekompensatą za zabrany z mieszkania telewizor.
– Co za świnia! – warczałam. – Przecież telewizor był o wiele droższy! A ta szuja śmie mi wysłać kilka stów? I niby co ja mam z nimi zrobić? Kupić sobie bilet do kina?
Następnego dnia pobiegłam do Jagody. Nadal oburzona.
– Oddaję książkę – rzuciłam od progu. – Piórko zobaczyłam, owszem, ale jak wyobraziłam sobie górę pieniędzy, to ten szubrawiec, ta świnia, przysłał mi jakąś śmieszną kwotę za wypasiony telewizor, który zabrał! Mówiłam, że faceci tylko wykorzystują kobiety! Miałam rację!
– Proszę się uspokoić – mitygowała mnie sąsiadka. – Niech pani wejdzie, usiądzie, zaparzę herbatę, porozmawiamy... – proponowała.
Chyba coś miała w sobie z czarownicy, bo dałam się przekonać. Wkrótce siedziałyśmy na jej kanapie, piłyśmy aromatyczną zieloną herbatę i rozmawiałyśmy. A raczej ona mówiła:
– Teraz już pani wie, że to, o czym myślimy, czemu nadajemy znaczenie, udaje nam się przyciągać do swojego życia... Nasze myśli są jak magnes…
– Bzdury! – upierałam się.
– Może bzdury, ale tak to działa – uśmiechnęła się sąsiadka.
Skrzywiłam się niechętnie.
– Nie myślałam o tym palancie bez honoru, czyli o moim byłym mężu, tylko o pieniądzach.
– Czyżby? W ogóle pani o nim nie myśli? Nie ma pani do niego żalu, że odszedł? Nie wrzuca pani wszystkich mężczyzn do jednego worka, bo jeden z nich panią zawiódł? – zaczęła drążyć. – Jeśli źle myśli pani o mężczyznach, to w pani życiu będą pojawiać się wyłącznie tacy – przekonywała. – Zresztą… – zawiesiła głos – może to pani z łatwością sprawdzić.
– Niby jak? – mruknęłam.
– Niech pani sobie wyobraża, że otaczają panią sami mili, sympatyczni, odpowiedzialni mężczyźni.
– Przecież takich nie ma!
– A sąsiad spod czwórki? – spytała Jagoda, mrużąc brwi.
– Co sąsiad spod czwórki? Tam przecież mieszkają Nowakowie. Starsze małżeństwo.
– Ale jaki on jest? Pan N.. Jak go pani postrzega?
– Nooo... to jest człowiek starej daty – przyznałam. – Kulturalny, grzeczny, uprzejmy, zawsze z żoną pod rękę chodzi. Anioł nie facet.
– Właśnie! – Jagoda klasnęła w dłonie. – Sama pani widzi…
– Nic nie widzę! Na pewno ma coś za uszami – broniłam swojej wersji świata. – Może ją zdradza, może się kłócą, może ją oszukuje na kasie. Przecież to facet, a faceci to dra...
– Mężczyźni, pani Marto.
Jagoda była równie uparta jak ja. Właściwie bardziej, bo w końcu uznałam, że przecież nic mi się nie stanie, jeśli zmienię nieco nazewnictwo rodu męskiego. Odrobinkę. Lekko nie było. Słowa więzły mi w gardle, wręcz dusiły. Kiedy wreszcie mogłam mówić o nich bez gniewu, bez obraźliwych epitetów, moje nastawienie do... tych, no… mężczyzn też się zmieniło. Nie uważałam ich już wszystkich za podłe świnie bez serca, pragnące oszukać i wykorzystać kobietę. Wielu na pewno zasługiwało na pogardę, ale nie mogłam zaprzeczyć, że trafiają się wśród nich uczciwi, wierni i dobrzy mężczyźni.
– To może pożyczę ci inną książkę? – zaproponowała Jagoda kilka tygodni później.
Zdążyłyśmy przejść na ty i zbliżyć się do granicy, za którą była przyjaźń na dobre i złe. Zgodziłam się i przeczytałam kolejną książkę o tym, jak zmienić swoje życie. A potem jeszcze jedną, i następną. Próbowałam wykonywać niektóre ćwiczenia. Jednak w moim życiu wciąż nie pojawiał się mężczyzna, który by mi odpowiadał. A taki miałam cel: poznać kogoś. Już sam fakt, że miałam tak cel – że przestałam zaprzysięgać dozgonną samotność – świadczył, że się zmieniłam. Acz nie do końca.
– To tak nie działa – tłumaczyła Jagoda, gdy zniecierpliwiona i rozczarowana pytałam ją, czemu z piórkiem się udało, a z facetem nie. – Zastanów się, czemu chcesz poznać mężczyznę?
– Żeby pokazać byłemu mężowi, że też kogoś mam – przyznałam się otwarcie.
– A po co?
– Jak to: po co? – zdziwiłam się. – Niech sobie nie myśli, że tylko jemu się udało. Nie jestem gorsza. Ty też krótko po rozwodzie kogoś znalazłaś.
– Ale ja chciałam kochać i być kochaną. Chodziło mi o miłość, a nie o to, żeby komuś coś udowodnić. Czy ty w ogóle chcesz kogoś pokochać z wzajemnością? Czy wystarczy ci, że będziesz miała z kim chodzić na randki, że jakiś facet w ogóle się tobą zainteresuje?
Wzruszyłam ramionami
Sama nie wiedziałam, czego chcę. Prawdziwej miłości czy po prostu lepszego samopoczucia? Jagoda pokręciła głową.
– Nic prawdziwego się nie uda, póki najpierw nie poszukasz miłości w sobie, do samej siebie. Potem dopiero będziesz mogła się nią podzielić z kimś innym.
Pokochać siebie? Kolejny egzaltowany tekst z książek o samoakceptacji? Zapewne. Z drugiej strony faktem było, że gdy patrzyłam w lustro, nie widziałam osoby godnej miłości czy podziwu. Byłam we własnych oczach starzejącą się, nieatrakcyjną, samotną kobietą. Martwiącą się zmarszczkami, figurą, gorzkniejącą, nieufną…
Jak taką kochać? Jak, skoro nawet ja sama siebie nie lubiłam? Co ja mogę komuś zaofiarować? Jedynie kompleksy, brak pewności siebie, podejrzliwość. Nawet gdybym kogoś spotkała, pewnie wciąż bym się bała, że zostawi mnie dla lepszej, ładniejszej, młodszej, mądrzejszej, zabawniejszej…
Jagoda znowu miała rację. Jeśli samej siebie nie zaakceptuję, nie pokocham, zawsze już będę nieszczęśliwa. Czy z kimś, czy sama – wiecznie będzie mi źle. Szczerze mówiąc, zirytowało mnie uświadomienie sobie tego. Wkurzyłam się na samą sobie, a Jagoda powiedziała, że to dobrze, bo gniew może motywować.
Więc wzbudzam go na powrót, gdy zaczynam o sobie myśleć jak o kimś beznadziejnym. I staram się krok za kroczkiem iść przed siebie, nie porównując się wciąż z innymi, nie oglądając się wstecz na niepowodzenia. Pamiętam o nich, by uczyć się na błędach, ale… idę dalej. Mam nadzieję, że jak kogoś na tej drodze spotkam, będę już gotowa i nie zmarnuję szansy.
Marta, 30 lat
Czytaj także:
„Cerowałam majtki i jadłam stare bułki, bo mąż żałował mi kasy. Postanowiłam go ukarać za lata skąpstwa”
„Włamałam się do gabinetu męża i odkryłam coś, czego nie powinnam wiedzieć. Ten tchórz zdradzał mnie za moimi plecami”
„Koleżanka zazdrości drugiej kariery i sukcesów. Z plotek, które o niej naopowiadała, można by stworzyć epopeję”