„Moi teściowie to elita, a ja ugościłam ich kanapkami jak prostaczka. W łazience wylewałam łzy ze stresu”

Chciałam zrobić wrażenie na swoich teściach fot. Adobe Stock, michaeljung
„Pan Jan to emerytowany pułkownik, wielki intelektualista, żyje jak w zegarku. Z kolei pani Basia ma jakieś szlacheckie korzenie i nigdy nie daje o tym zapomnieć. Nigdy publicznie nie pokaże się bez kapelusza. – Dawniej mieliśmy 2 pokojówki. Że nie wspomnę o kucharce i ogrodniku! – mawia z żalem moja przyszła teściowa”.
/ 08.02.2023 12:30
Chciałam zrobić wrażenie na swoich teściach fot. Adobe Stock, michaeljung

Rany, jak ja się stresowałam przed tym dniem… No ale przecież nie co dzień gości się na kolacji przyszłych teściów! Zaprosiłam też swoich rodziców, bo mieliśmy ustalać szczegóły wesela. Wcześniej rodzice, moi i Patryka, widzieli się tylko raz, uznaliśmy więc, że pora, aby lepiej się poznali. Pan Jan to emerytowany pułkownik. Codziennie wstaje punkt szósta rano, godzinkę ćwiczy, potem śniadanie, spacer z żoną, słowem, wszystko musi być z góry zaplanowane. Z kolei pani Basia ma jakieś szlacheckie korzenie i nigdy nie daje o tym zapomnieć. Cały ich dom jest zawalony pamiątkami rodzinnymi, figurkami, obrazami, ona sama zaś nigdy publicznie nie pokaże się bez kapelusza.

Taka to elita

– Dawniej mieliśmy dwie pokojówki – mawia z żalem moja przyszła teściowa. – Że nie wspomnę o kucharce i ogrodniku!

No pięknie! I czym ja teraz nakarmię swoich elitarnych gości?

Myślisz, że mama tam zajrzy? – nabijał się ze mnie Patryk, podczas gdy ja na kolanach szorowałam podłogę pod kuchennym stołem.

Przestało mu być do śmiechu, kiedy zagoniłam go do wieszania firanek. W piątek wieczorem wszystko lśniło. Wprawdzie nie bardzo mogłam ruszać rękami, tak mnie bolały, ale pomyślałam, że jeśli to przekona do mnie rodziców Patryka – to warto! Na sobotę zostało mi tylko dekorowanie stołu i przygotowanie kolacji. Właściwie przygotowanie to za dużo powiedziane, bo wszystko po prostu zamówiłam w restauracji oferującej francuskie żarcie. Nie powiem, tanio nas to nie wyniosło… Koło północy, kiedy przekręcałam się z boku na bok z nerwów, zadzwoniła nagle moja komórka. Mama.

– Hania, dziecko… – zaczęła, a w tle usłyszałam jakiś śmiech. – Bo taką mam sprawę… – zachichotała.

– Mamo, czy ty jesteś pijana? – zapytałam ze zgrozą.

Nie… Może trochę… Tak – plątała się. – Ale właśnie dzisiaj przyjechała do nas ciotka Janka, no wiesz, kuzynka babci z Bieszczad… I przywiozła taką pyszną nalewkę z malin.

– Ta, o której tata zawsze mówi „stara wariatka”? – domyśliłam się.

– Ciii – uciszyła mnie mama teatralnym szeptem. – Chodzi o to, że wpadniemy do ciebie razem z nią na to uroczyste spotkanie. Dobrze?

Zgodziłam się, oczywiście, no bo co miałam zrobić? Rano Patryk zastał mnie przy czyszczeniu kuchennego blatu.

– Przecież robiłaś to wczoraj – zauważył z niedowierzaniem. – Tak się przejmujesz wizytą moich starych?

– Nie przejmowałam się do wczoraj – powiedziałam, ocierając pot z czoła. – Ale od kiedy dowiedziałam się, że będzie tu też ciotka Janka…

– A kto to? I czemu jest taka straszna? – zapytał zaciekawiony Patryk.

Machnęłam tylko ręką. Po co go uprzedzać do rodziny. Przekona się na własne oczy. O osiemnastej przyszli moi rodzice. Wcześniej prosiłam ich o to, żeby trochę mnie duchowo wsparli, no ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że będzie z nimi ciocia. Ech!

Ta jak zawsze wyglądała oryginalnie

Różowa spódnica do ziemi, fioletowa, powiewna bluzka, do tego zielony turban na głowie, wielkie kolczyki.

– Powiedz mi, co przygotowałaś, a ja powiem ci, co możesz poprawić – zaordynowała od progu.

Obejrzała z aprobatą Patryka i wycałowała go z dubeltówki, zostawiając ślady pomarańczowej szminki na jego policzkach. Kiedy zdołał się wyrwać ciotuni, pokazał mi tylko kciuki uniesione do góry. Zaprowadziłam rodziców i ciotkę do pokoju. Byłam naprawdę dumna z tego, jak udało mi się przystroić stół: kryształowe kieliszki, śnieżnobiała zastawa (prezent od mojej mamy), do tego czerwone róże i świece.

– A gdzie jedzenie? – zapytał tata, jak zawsze praktyczny.

Zamówiłam catering – odparłam, patrząc nerwowo na zegarek. – Właściwie powinni już tu być…

– Zadzwonię! – zdecydował Patryk i od razu sięgnął po komórkę.

W trakcie tej rozmowy stawał się coraz bardziej blady.

– Ich kierowca miał wypadek, kiedy do nas jechał… Jest w szpitalu, a z jedzenia nici… – powiedział, patrząc na mnie z trwogą.

W tym samym momencie zgasło światło i nastała ciemność.

– Przepaliła się żarówka, prawda? – zapytałam z nadzieją.

– Widziałem na klatce ogłoszenie, że ósmego będzie przerwa w dostawach prądu – w mroku usłyszałam głos narzeczonego. – Nie skojarzyłem, że to dziś. Cholera.

Dobrze, że nie widziałam, gdzie dokładnie jest, bo chybabym go udusiła!

– To ja nie wiem, jak to teraz będzie – stwierdziła bezradnie mama.

Usiadła ciężko na najbliższym krześle, jakie zdołała znaleźć. Niestety, obrus był dość długi i pociągnęła za niego. Talerze, kieliszki, kwiatki – wszystko runęło na podłogę.

Przez chwilę staliśmy jak skamieniali. A potem wybuchłam płaczem.

– Już po wszystkim! – zawodziłam. – Na pewno mnie nie polubią…

– Bzdura – rozległ się energiczny głos ciotki Janki; zapaliła swoją zapalniczkę. – Masz jakieś świeczki?

Owszem, mnóstwo

Ciotka zapaliła te w świecznikach, resztę powtykała do kubków, upychając wokół nich gazety, żeby się nie przewróciły.

– Tak się to robiło dawniej, za moich młodych czasów – wytłumaczyła.

Mama szybko posprzątała pobojowisko z podłogi. Ciotka w tym czasie zaglądała już do lodówki.

– Ser, szynka, całkiem sporo warzyw – mruczała do siebie. – Coś można z tego wykombinować… Chodźcie, dziewczyny, pomożecie mi!

Już po chwili na talerzach, tych zwykłych, codziennych, pojawił się stos maleńkich kanapeczek – takich na jeden kęs.

Resztę produktów ciotka posiekała, zmiotła do miski i doprawiła majonezem. Wyjęła jeszcze z torebki butelkę swojej nalewki.

– Nie mam już kieliszków – jęknęłam. – Przecież się potłukły!

To będziemy pić w szklankach! – ciotka wzruszyła ramionami.

A ja pobiegłam do łazienki, żeby tam w spokoju sobie popłakać.

Rodzice Patryka przybyli punktualnie

Jeśli się zdziwili, że witam ich ze świeczką w ręce, to tego nie okazali. W progu stanęli jak wryci – muszę przyznać, że dziesiątki świec robiły wrażenie. Ciotka od razu wciągnęła ich do rozmowy o tym, jak dawniej uczyli się przy świecach.

– A moja babcia opowiadała mi o dawnych tańcach w kuchni, gdzie świeczki też trzymaliśmy w fajansowych kubkach – wspomniała z rozrzewnieniem pani Basia.

Trochę odetchnęłam, widząc, że nie jest tak źle. Poszłam do kuchni zrobić herbaty – w szklankach, bo zabrakło mi już kubków – a kiedy wróciłam, ciotka z wielką zręcznością rozdawała karty. Skąd ona wzięła tę talię?!

– Już wieki nie grałam w pokera! – przyznał pan Jan, pociągając spory łyk nalewki ze szklanki. – Ostatni raz chyba w zasadniczej służbie…

Atmosfera robiła się coraz lepsza. Kanapki znikały z talerza, sałatka została zmieciona co do groszka.

– Taka jak za dawnych lat – wzdychała z nostalgią pani Basia.

Przydałaby się jeszcze jakaś muzyka – rzuciła ciotka Janka.

– Naładowałem przed południem laptop, powinien wystarczyć – zaproponował Patryk i po chwili z głośników popłynął jakiś walczyk.

Ciotka porwała do tańca pana Janka, mama uwiesiła się na Patryku, tata prowadził panią Basię… Siedziałam w blasku świec i przyglądałam swoim gościom z uśmiechem. Ciotka Janka mrugnęła do mnie nad ramieniem swojego tancerza.

Czytaj także:
„Teściowa płaciła mi za to, żebym popierał ją w kłótniach z moją żoną. Zaczęła kontrolować całe nasze życie”
„Mam wyrzuty sumienia, że na starość muszę mieszkać u córki. Wolę gnić w domu starców, niż słuchać burczenia zięcia”
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”

Redakcja poleca

REKLAMA