– Mamo! Mamo! A Kamila jedzie w sobotę na zjazd rodzinny! – wrzasnęła od progu moja młodsza córka, trzynastoletnia Joasia.
Zniknęła na moment w łazience, ale zaraz wróciła do kuchni i zaczęła myszkować po garnkach. Wkrótce dołączyła do niej starsza o trzy lata Iza i po chwili obie moje latorośle zajęły się pałaszowaniem obiadu. Ledwie jednak Joasia przełknęła ostatnią łyżkę zupy, zwróciła się do mnie z pytaniem:
– Mamo! A czemu my nie mamy żadnych krewnych? Nie tak jak Kamila, która ma całą masę kuzynów!
– Jak to nie mamy krewnych?! – oburzyłam się. – Mamy dużo, dużo krewnych w całej Polsce! Twoja prababcia miała liczne rodzeństwo i pradziadek też. Jakbyś chciała każdego odwiedzić, toby ci chyba roku nie starczyło! Założę się, że masz więcej kuzynów niż ta twoja Kamila!
– To czemu nigdy żadnego nie widziałyśmy? – włączyła się do rozmowy Iza. – Widujemy się tylko z wujkiem Jackiem i ciocią Alą, ale przecież oni nie mają dzieci.
– To krewni taty, chyba zresztą jedyni żyjący – zastanowiłam się. – Tylko oni mieszkają w naszym mieście. Ja pochodzę z innej części Polski i moja rodzina mieszka daleko. Wiecie, że poznaliśmy się z waszym tatą na studiach i sprowadziłam się tutaj.
– Ale dlaczego nie jeździmy do twoich krewnych? – drążyła dalej Asia. – Ja bym chętnie poznała jakieś kuzynki, a ty nawet nigdy nam o swojej rodzinie nie opowiadałaś, tylko o wujku Tomku, ale on mieszka w Stanach.
Mam pretensje do brata, ale i ja zaniedbałam jego
Faktycznie, mój jedyny brat przed laty wyjechał do USA na staż i tam został. Założył rodzinę i rzadko się kontaktowaliśmy, ostatnio głownie przez Skype’a. Zazwyczaj z okazji świąt i imienin pisaliśmy do siebie kartki albo krótkie liściki. Miałam trochę do Tomasza żal, że pozwolił, aby nasze relacje tak bardzo się rozluźniły…
– Fajnie byłoby poznać naszą rodzinę – westchnęła Iza. – Właściwie to nic o nich nie wiemy… Tylko na święta wysyłasz i dostajesz trochę kartek.
– Wiecie co? – odezwałam się po chwili zadumy. – Jak tylko skończycie odrabiać lekcje, pokażę wam trochę zdjęć i opowiem o mojej rodzinie!
– Naszej rodzinie! – poprawiła mnie Joasia, a mnie zrobiło się nagle wstyd, że nie zadbałam o to, by córki poznały swoich krewnych po kądzieli.
Gdy dziewczynki odrabiały lekcje, siadłam w dużym pokoju i wyjęłam albumy. Moi rodzice nie żyli od lat. Mnie i brata wychowywała siostra mamy, ciocia Marta, która miała czwórkę dzieci: Pawła, Dorotę, Agatę i Romka. Przez jakiś czas po ślubie kontaktowałam się regularnie z kuzynkami, ale potem, z racji oddalenia, różnych kłopotów i codziennych spraw nasze kontakty bardzo się rozluźniły. Jak mogę mieć pretensje do Tomka, skoro sama oddaliłam się od kuzynek, które przez lata były dla mnie jak siostry? – pomyślałam ze smutkiem.
A zaraz potem przeszyła mnie refleksja, że przecież moje dzieci mają pełne prawo do tego, aby znać swoje pochodzenie i rodzinę, nawet tę, która mieszka na drugim końcu Polski. Kiedy córki do mnie dołączyły, miałam już wybrane zdjęcia i zaraz zaczęłam opowiadać wszystko, co pamiętałam o swoich krewnych. Było tego naprawdę dużo i moja opowieść zajęła sporo czasu, ale dziewczynkom i tak było mało.
– A brat ciotecznej prababci Pelagii? Ile miał dzieci? A gdzie mieszkali?
– A ten wujek Kazik się ożenił?
Zasypywały mnie pytaniami, a ja starałam się na wszystkie odpowiedzieć. O wielu krewnych, niegdyś często widywanych, nie miałam już od dawna żadnych wieści. Znów poczułam palącą falę wstydu. Przecież dla tych ludzi byłam kiedyś „naszą kochaną Jolusią”, a tak ich zaniedbałam, zapomniałam.
– To ile my w końcu mamy tych kuzynów? Daj jakąś kartkę, Aśka! Muszę to sobie jakoś uporządkować! – odezwała się w pewnym momencie Iza.
Patrzyłam na entuzjazm córek i byłam na przemian szczęśliwa i zawstydzona. Dziewczynki należą przecież do pokolenia, dla którego, wydawałoby się, istnieje tylko wirtualna rzeczywistość. Tymczasem obie bardzo interesowały się swoim pochodzeniem, krewnymi, tak bardzo były spragnione poczucia zakorzenienia, budowania swojej tożsamości… Wzruszona do głębi postanowiłam, że jeszcze tego samego dnia napiszę długi, serdeczny list do cioci Marty, i przeproszę ją za to, że pozwoliłam, aby nasze więzi tak się rozluźniły. Miałam nadzieję, że mi odpisze, że wybaczy, że nie ma do mnie żalu…
Tak zrobiłam, ale moje pannice też nie próżnowały
Znały trochę imion, nazwisk, miejsc zamieszkania. No i o wiele swobodniej niż ja, poruszały się po internecie. Kiedy ja z napięciem i niecierpliwością czekałam na odpowiedź cioci Marty, moje córy przyszły do mnie któregoś dnia z wielce tajemniczymi minami.
– Mamuś! Usiądź! Mamy ci coś bardzo ważnego do powiedzenia!
Usiadłam zaintrygowana, ale i cokolwiek zaniepokojona. Jak każda matka zastanawiałam się gorączkowo, czy czasem nie nabroiły w szkole. Już miałam o to zapytać, kiedy Iza podała mi jakąś kartkę.
– Zobacz, mamo, co znalazłyśmy! – oznajmiła z dumą.
Patrzyłam w zdumieniu na sporą listę imion. Nazwiska przy niektórych brzmiały znajomo.
– Te pierwsze dziesięć osób to wnuki cioci Marty! A to inni nasi krewni! – wyjaśniła mi Asia. – Znalazłyśmy ich przez internet!
Patrzyłam zdumiona. Wiedziałam, że dzieci ciotki założyły rodziny i domyślałam się, że mają własne potomstwo, ale nawet nie znałam ich imion. A może znalazły się w którejś ze świątecznych kartek, ale ja nie zwróciłam na nie uwagi… Chwilę później Joasia z Izą wyjaśniały mi jedna przez drugą, jak prowadziły poszukiwania.
– I wyobraź sobie, mamuś, że mamy z nimi wszystkimi kontakt na Facebooku! – dodała Joasia. – Są naprawdę fajni! No, może nie wszyscy, bo Mateusz to nudziarz, a Lilka myśli tylko o chłopakach… – westchnęła.
– Ale inni są naprawdę sympatyczni i chcą nas poznać! – dokończyła z uszczęśliwioną miną.
Joasia jest dumna, że ma tak liczną familię
Cóż! Skoro moje dziewczyny wzięły sprawy w swoje ręce, ja nie mogłam być gorsza. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do kilku osób, wyszukawszy w starym notatniku zapomniane telefony. Przyznaję, że nie wszyscy chętnie ze mną rozmawiali, ten i ów z podejrzliwością potraktował ten mój niespodziewany przypływ rodzinnych uczuć. Ale kuzynki, Dorota i Agata, bardzo się ucieszyły i wyglądało na to, że nie mają mi za złe wieloletniego braku kontaktu. Dostałam od nich nowy numer telefonu cioci Marty i zaraz z niego skorzystałam.
Gadałyśmy prawie godzinę i choć po tej pogawędce bolało mnie ucho, a głowa pękała od mnóstwa nowin, byłam szczęśliwa. Przez następne dni też obdzwaniałam krewnych. Jedni potraktowali mnie z rezerwą, najwyraźniej nie mając ochoty na odnowienie kontaktów, ale większość witała mnie okrzykami:
– Jola?! Nasza Jola?! Córka Magdy i Zbyszka?! Co za niespodzianka! Kopę lat! Co u ciebie słychać, kochana?! Wieki cię nie widzieliśmy!
Ku mojej i dziewczynek radości większość rozmów kończyła się zaproszeniem do odwiedzin.
– Jak tak dalej pójdzie, to rzeczywiście roku nie starczy, żeby wszystkich odwiedzić! – entuzjazmowały się moje córki, wpisując do specjalnego zeszytu kolejny adres jakiegoś bliższego lub dalszego krewnego.
W rezultacie tej szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej obie dziewczynki stanowczo odmówiły wyjazdu na jakiekolwiek obozy czy wczasy.
– Ciocia Marta tak bardzo chce nas poznać! Nie możemy jej sprawić przykrości! – tłumaczyły. – Wujek Jarek zaprosił nas do swojej stadniny! Obiecał, że nauczy nas jeździć konno! Przecież sama mówiłaś, że to fajna sprawa!
– A ciocia Justyna jest leśniczym! Wyobrażasz sobie! Leśniczym! Mówiła, że w jej leśniczówce jest cudownie! Mamuś! Błagam! Jedźmy do niej! Zapraszała nas już trzy razy!
Kolejne wakacje spędzimy, wędrując po całej niemal Polsce, bo krewnych mamy, jak się okazało w każdym województwie. Najpierw koniecznie do cioci Marty na Kujawy. Nie mogę jej sprawić zawodu. Zaproszenie Jarka jest nadal aktualne, niedawno je ponowił, więc dwa tygodnie spędzimy na Mazurach.
Na koniec pojawimy się u Justyny w Bieszczadach, żeby zakosztować prawdziwej dziczy. Ale poszukiwania nadal trwają. Joasia i Iza postanowiły, że i nasza rodzina powinna zorganizować własny zjazd. Udało im się już zapalić do tego pomysłu kilkoro krewnych.
– No! Mamuś! Miałaś rację! My naprawdę mamy więcej kuzynów niż Kamila! – chełpliwie mówi Joasia.
Najważniejsze, że moje córki odnalazły krewnych, z którymi mogą nawiązać bliskie więzi. A ja znów odnalazłam to cudowne uczucie przynależności do wielkiego rodzinnego klanu.
Czytaj także:
Straszne czasy nastały. Mężczyzna nie może być miły, bo posądzą go o nie wiadomo co
Przez 11 lat byłem samotnym ojcem. Gdy odnalazłem miłość, córka błagała, żebym się nie żenił
W wieku 60 lat wreszcie poczułam się dorosła. Wzięłam rozwód, założyłam konto w banku