Byłam pełna wiary w możliwości mojej agencji ślubnej. Ale Ania i Miłosz na moment poważnie ją zachwiali.
Różnili się jak dzień i noc, i z upodobaniem to okazywali. Jak to możliwe, że postanowili się pobrać?
Ta para była wyzwaniem
Gdy ci młodzi ludzie zjawili się w moim biurze, już po kilku minutach rozmowy z nimi poczułam że nie będzie łatwo.
– Zawsze marzyłam o schodach, na których tren sukni rozłoży się jak wachlarz. Bo suknia będzie bajkowa, z kilkumetrowym trenem, wciąż jej szukam. Pani zajmie się schodami, ma być ich dość dużo, no i otoczenie kościoła powinno być zachwycające. – wysłuchałam pierwszego pomysłu.
– Znajdę takie miejsce – obiecałam.
– Po co tyle zachodu? Tren, schody, co ty, Kopciuszek jesteś? A ja mam robić za księcia? – przyszły pan młody nie był zachwycony, chociaż to nie on miał szukać odpowiedniego kościoła.
Nie po to wynajęli moją firmę, by samodzielnie organizować ślub i wesele. „To czego pragniesz i jeszcze więcej” – taka była dewiza agencji ślubnej, którą otworzyłam kilka lat temu. Współpracowałam z najlepszymi wizażystami, florystkami, a torty tworzone przez mistrza Stanisława były prawdziwymi cackami sztuki cukierniczej.
Nasz zespół potrafił ujarzmić największy przedślubny chaos, już po pierwszym spotkaniu nawet najbardziej niezdecydowane pary zaczynały nam ufać. Spełnialiśmy ich życzenia, jednocześnie podpowiadając rozwiązania, które wcześniej nie przyszłyby im do głowy. Z reguły wszystko szło gładko albo bez większych przeszkód.
Zdarzały się jednak pary trudne w obsłudze, niezdecydowane albo takie, którym nic się nie podobało. Przygotowania do ślubu są męczące, ale powinny być radosne, dlatego zawsze uważałam, że jeśli ludzie są niezadowoleni z siebie nawzajem i wszystkiego dookoła tuż przed najważniejszym dniem życia, powinni się zastanowić, czy naprawdę chcą być razem.
Bo może irytuje ich zupełnie co innego, niż myślą? Na przykład perspektywa poślubienia człowieka, co do którego istnieją pewne wątpliwości? Oczywiście, wiele można złożyć na karb zdenerwowania, ale zauważyłam, że przedślubne znaki, jakie podświadomie wysyła para, są na ogół wróżbą, która się sprawdza.
Ania i Miłosz nie mieścili się w znanych mi schematach i dali mi prawdziwą szkołę życia. Na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniali, dopóki nie zaczęli mówić. To był emocjonalny dialog, z którego już na wstępie zostałam wykluczona. Nieustannie się spierali.
Jeśli jej na czymś zależało, on zaraz poddawał to w wątpliwość. Kiedy on coś wymyślił, parskała cichym śmiechem i zasypywała go gradem kontrargumentów.
Ania chce wstępować do kościoła po schodach? Co też ona wymyśliła, irytowała się Miłosz. On natomiast zażyczył sobie starego daimlera zamiast ślubnej limuzyny? Już nic gorszego nie mogło mu przyjść do głowy. Wnętrze zabytkowego samochodu jest niewygodne, mało w nim miejsca, suknia się pogniecie.
Bardzo mnie męczyli
Po godzinie śledzenia ich słownej szermierki rozbolała mnie głowa, ale tylko ja byłam zmęczona, narzeczeni zdawali się być w swoim żywiole. Dziwiłam się, że mając odmienne zdanie na każdy temat, udało im się uzgodnić, chcą się pobrać.
Różnili się jak dzień i noc, i z upodobaniem to okazywali. Rozmawiali tylko ze sobą, nie dopuszczając mnie do głosu. Pierwszy raz znalazłam się w takiej sytuacji. Nie interesowało ich to, co mam do zaoferowania.
– Dobrze, niech ci będą schody, ale do ślubu pojedziemy daimlerem i niczym innym – Miłosz nieco ustąpił, ale Ania nie była gotowa na kompromis.
– Nie ma mowy, kochanie. Nie będę szła do ołtarza w pomiętej kiecce. – odparła panna młoda.
– Zrezygnujesz z trenu i po kłopocie. Najbardziej podobają mi się proste suknie, bez nadmiernych ozdób. – pan młody też nie ustępował.
– I może jeszcze zapięte pod szyję? – zaśmiała się drwiąco Ania. – Nie ma mowy, chcę mieć duży dekolt. Na plecach.
– O nie! – jęknął Miłosz. – Moja mama zemdleje, wiesz, że jest w tych sprawach konserwatywna. Panna młoda musi wyglądać jeśli nie skromnie, to przynajmniej przyzwoicie. To znaczy bez głębokiego dekoltu.
– Tak właśnie będę wyglądała. Z przodu – Ania uśmiechnęła się figlarnie.
Chrząknęłam, żeby zwrócić na siebie uwagę, ale mnie zignorowali i dalej się spierali o rozmiar dekoltu. Byli sobą tak zajęci, jakby się rok nie widzieli.
Kiedy wyszli, byłam skołowana. Po dwóch godzinach rozmowy z młodą parą nic nie udało się ustalić. To znaczy im się nie udało, bo mnie nie dali szansy się wykazać.
– Masz dziwną minę – zauważyła Ilona, wizażystka i moja wspólniczka, wchodząc do salki recepcyjnej, w której przyjmowaliśmy młode pary.
– Trafili nam się kłopotliwi klienci. Mam wrażenie, że przyszli tutaj, żeby się trochę pokłócić, cały czas rozmawiali tylko ze sobą, jakby mnie nie było. – odparłam zniechęcona.
– Wiedzą chociaż, czego chcą?
– Oczywiście, tylko że każde ma inną wizję i obstaje przy swojej. – powiedziałam.
– Miłe złego początki, oby im się nie odmieniło – mruknęła Ilona, której nie układało się ostatnio w małżeństwie.
– Para, która ma razem przejść przez życie, powinna patrzeć w tę samą stronę albo chociaż wiedzieć, kiedy ustąpić. Nie wyobrażam sobie, żebym miała poślubić faceta, z którym nie będę mogła niczego ustalić.
– I dlatego jesteś singielką – uśmiechnęła się Ilona. – Czasem lepsza jest gorąca wymiana zdań niż brak zainteresowania – dodała ciszej.
– To nie dla mnie, wolę spokój i harmonię – stwierdziłam.
– No to nie wychodź za mąż – skwitowała Ilona.
Nie potrafili dojść do porozumienia
Kolejne spotkanie z Anią i Miłoszem odbyło się w rozszerzonym składzie, przyszła na nie także matka pana młodego. W planowaniu ślubu często uczestniczą rodzice, nie było w tym nic dziwnego. Zaproponowałam napoje i przystąpiłam do ustalania szczegółów uroczystości, zadowolona, że obecność matki i przyszłej teściowej skłoni młodych do opanowania temperamentów.
Doznałam ulgi, kiedy dowiedziałam się, że sprawa schodów i zabytkowego samochodu przestała budzić emocje. Ciekawe, czy się dogadali, czy też znaleźli ciekawsze tematy do sprzeczki, myślałam, zapisując skrzętnie to, co udało się ustalić. Było tego niewiele, ale zawsze coś.
– Tort powinien być oczywiście piętrowy, zwieńczony figurkami młodej pary – powiedział Miłosz, a jego mama przytaknęła.
– Widziałam coś ładniejszego, konstrukcja rozłożona była w poziomie i przybrana kwiatami oraz perłami – powiedziała Ania.
– Perły na weselu? To murowane nieszczęście – zaprotestowała przyszła teściowa.
– Można je czymś zastąpić – ku mojemu zdumieniu Ania natychmiast ustąpiła.
– No, ja myślę – skwitowała zwycięstwo mama Miłosza. – Zrobimy tak, jak powiedział syn – zwróciła się do mnie. – Piętrowy tort wygląda okazale, nie to, co nowomodne nowinki, których i tak nikt nie doceni.
– A mnie się spodobał pomysł narzeczonej – Miłosz nagle zmienił zdanie, kładąc nacisk na ostatnim słowie.
Wstrzymałam oddech. Niejednej sceny rodzinnej byłam świadkiem, ale jeszcze nigdy nie widziałam, jak chłopak przeciwstawia się matce, biorąc stronę ukochanej.
– Chcielibyśmy zobaczyć współczesne propozycje cukiernicze, ja się na tym nie znam, ale Ania na pewno potrafi wybrać najlepszą. – dodał pan młody.
Mama Miłosza przełknęła ślinę, jednak nic nie powiedziała. Patrzyłam na nią tylko ja, bo młodzi rozpoczęli spór o ustawienie stołów. Miłosz chciał w podkowę, Ania wolała okrągłe, osobne stoliki.
– Nie podoba mi się ten pomysł, będę się czuł jak na korporacyjnym bankiecie – Miłosz o mało nie rąbnął pięścią w stół.
– Dlatego, że nie znasz światowych trendów. O, proszę obejrzyj sobie – Ania podtykała narzeczonemu pod nos telefon ze zdjęciami z internetu.
Potem zapomnieli o stołach i zaczęli się wykłócać się o rodzaj muzyki. Zanosiło się na dłuższą dyskusję, więc spojrzałam zachęcająco na mamę Miłosza i pokazałam ukryty w kącie ekspres do kawy.
– Napijemy się? – zapytałam.
– Chętnie.
Oni do siebie nie pasują
Wstałyśmy i przeniosłyśmy się na kanapę pod okno. Ruch nie uszedł uwagi Miłosza, uspokoiłam go, że wrócimy, jak tylko uzgodnią kolejną sporną kwestię. O ile nie znajdzie się następna.
– Widzi pani, co się tu dzieje, słów mi brak. Lubię Anię, to dobra dziewczyna, ale wiem, że nie będzie odpowiednią żoną dla Miłosza. Oni nie pasują do siebie, już się nie mogą zgodzić, a co będzie później? – szepnęła mama, jak tylko usiadłyśmy na uboczu.
Na chwilę zawiesiła głos, widziałam, że posmutniała. Po chwili zaczęła mówić dalej.
– Próbowałam rozmawiać o tym z synem, ale on jest taki zakochany, że nic do niego nie dociera. Mam swoje lata i wiem, że zauroczenie wystarcza na krótko, jak tylko minie pierwszy szał, zobaczą że nie mogą ze sobą wytrzymać.
– Na pewno nie będzie tak źle – szepnęłam pocieszająco.
– Akurat. Wie pani, co czuje matka, kiedy widzi, że syn źle wybrał żonę? Bezsilność. Chciałabym, żeby był szczęśliwy, z Anią to raczej niemożliwe.
– Czy oni cały czas się kłócą? – chciałam poznać tę parę bliżej.
– Nawet nie, ale ciągle między nimi wrze. Gorąca z nich para, boję się, że ten ukrop kiedyś ich poparzy. Żeby chociaż mogli od siebie odpocząć, zastanowić się, ale nie. Są nierozłączni, bo zakochani, ale co będzie jak uczucie się ochłodzi?
Na to pytanie nie znalazłam odpowiedzi. Zrobiło mi się żal, że tych dwoje podjęło pochopną decyzję o małżeństwie, nietrudno było zgadnąć, że znają się dość krótko i działają na fali wczesnego zauroczenia, które ma wielką siłę, ale nie trwa wiecznie.
Po wielu zażartych dyskusjach udało się, ku mojemu zdumieniu, uzgodnić wszystkie szczegóły uroczystości. Było jak z dekoltem i daimlerem, kwestie, które wydawały się nie do pogodzenia, nagle traciły na ważności i można było je zatwierdzić.
Miłosz przestał drwić ze schodów, Ania nie wspominała więcej o ciasnym samochodzie, oboje zgodzili się na okrągłe stoły (pan młody wciąż nie taił niechęci), po czym zmienili zdanie i zażądali ustawienia w podkowę.
Po każdej sesji ocierałam pot z czoła, nie mogąc przestać myśleć o tym, co powiedziała matka Miłosza. Miała po stokroć rację, to małżeństwo było z góry skazane na porażkę.
Napracowałam się przy tym zleceniu, jak przy żadnym innym, pewnie dlatego ślub i wesele wypadły olśniewająco. Ania miała rację, żądając schodów. Wyglądała wspaniale, kiedy wchodziła do kościoła i jeszcze lepiej, gdy schodziła po nich ku wiwatującej rodzinie. Tył sukni był głęboko wycięty, ale cienki tiul osłaniał ciało, więc obyło się bez prorokowanych przez Miłosza omdleń.
Państwo młodzi na czas wesela przestali się sprzeczać. Kamień spadł mi z serca, nie wiem, co bym zrobiła, gdyby zechcieli zaprezentować temperamenty wobec gości. Podczas wesela kwitną emocje podlane alkoholem, wystarczy iskra by rozniecić pożar, widziałam, jak wybuchały awantury z mniejszych powodów niż kłótnia państwa młodych.
Może jednak im się uda?
Dopilnowałam wszystkiego i z ulgą pożegnałam ognistą parę. Końcowe rozliczenia, faktury i tym podobne nudne formalności czasem się przeciągają, miałam więc spotkać się z nimi jeszcze raz.
Ania przyjechała sama, chociaż podobno byli z Miłoszem nierozłączni.
– Było tak, jak sobie wymarzyłam, dziękuję – uśmiechnęła się. – Proszę przyznać, miała już nas pani trochę dosyć? Ludzie tak reagują, jesteśmy trochę absorbujący, ale dobrze nam z tym. Moja teściowa od pięciu lat nie może się do mnie przyzwyczaić, jednak to nic, ma czas, kiedyś zrozumie.
– Jesteście razem tak długo? – szczerze się zdziwiłam.
– Zawsze razem i na zawsze. Miłosz jest pierwszym mężczyzną, z którym najchętniej bym się nie rozstawała. Trafiłam na właściwego człowieka, lubimy ze sobą być, wciąż między nami iskrzy, nie ma miejsca na nudę, chociaż znamy się jak łyse konie.
– O tak, zauważyłam, że chętnie ze sobą dyskutujecie .
– I nie tylko – roześmiała się Ania. – Ale ma pani rację, wolimy być razem niż osobno, to wbrew pozorom nie takie częste. Uwielbiam w nim wszystko, nawet jak robi skwaszoną minę, bo wiem, że niezależnie od tego, jak bardzo będzie przeciwny, ostatecznie wesprze mnie bez wahania. Tak jak wtedy z tortem, zauważyła pani?
Młoda żona przerwała na chwile swoją wypowiedz. Po chwili ciągnęła ją dalej.
– Bo jestem dla niego najważniejsza, chociaż kłopotliwa. On dla mnie jest tym samym, denerwującym facetem, którego czasem mam ochotę poszarpać na kawałki i skleić od nowa. Ale czy z nowym Miłoszem byłabym szczęśliwa? Wątpię. A wie pani dlaczego? Bo nie wyobrażam sobie, żebym mogła być szczęśliwsza, niż jestem teraz.
Zadzwonił telefon. Ania spojrzała na ekran i uśmiechnęła się czule.
– To Miłosz, muszę odebrać.
A już po chwili mówiła do słuchawki podniesionym głosem:
– Nie ma mowy, nie tak się umawialiśmy. Dobrze, to ja się umawiałam, ale z tobą. Dlaczego jednostronnie? Normalnie. Myślałam, że wszystko uzgodniliśmy. Nie? No to się mylisz, kochany.
Puściła do mnie oko i narysowała w powietrzu serce.
–Zaraz tu będzie. Kocham tego faceta – szepnęła i wróciła do rozmowy.
Czytaj także:
„Kłóciliśmy się z mężem prawie każdego dnia. W końcu mój tata pokazał mu niezawodny sposób na uratowanie naszego małżeństwa”
„Moi przyjaciele nie dojrzeli do bycia rodzicami. Woleli się kłócić niż skupić na dziecku i zmarnowali mu życie”
„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”